Guział: Potrzeba zmiany, świeżej krwi i pozytywnego ADHD
Dodano:
- Pani prezydent po 8 latach jest osobą wypaloną, nie ma już tej energii do działania, którą miała jeszcze na początku swojej pierwszej kadencji.Wkrada się rutyna, zniechęcenie i to doskonale widać po pani prezydent, która działa jakby na siłę i mechanicznie - mówi w rozmowie z "Wprost" Piotr Guział, kandydat na prezydenta Warszawy.
Gabriela Keklak: Jak ocenia pan sposób prowadzenia kampanii?
Piotr Guział: Kampania w Warszawie na tle innych miast jest rzeczywiście senna. Weźmy przykład pobliskiego Radomia, gdzie kampania jest wszędzie widoczna. W Warszawie raczej korzysta się z bilbordów, czy prowadzi ją za pośrednictwem mediów. Może wynika to z faktu, że jest to tak duże miasto, że ciężko być w każdym miejscu. Może z tego, że kampania w stolicy jest prowadzona tak jak kampanie centralne. Mimo że mamy wybory samorządowe, to kandydaci ubiegający się o funkcję prezydenta najczęściej są osobami znanymi w skali ogólnopolskiej ze swojej działalności publicznej.
Przemysław Wipler ma jakieś szanse po tym, co dzieje się teraz w mediach?
Przemysław Wipler jest dość egzotyczną kandydaturą z uwagi na fakt, że reprezentuje egzotyczną partię. Przypominając się sprawą pobicia sprzed roku na pewno zyskuje rozgłos – pytanie, czy wyborcy chcieliby, żeby ich prezydent był znany właśnie z takich zakrapianych incydentów. A tak po ludzku to mi go żal, bo rzeczywiście zapis wideo wskazuje na to, że pijanego posła pobiła policja, nadużywając w sposób nieuprawniony środków przymusu bezpośredniego.
Jakie są szanse pana przeciwników?
Nigdy wcześniej w wyborach na prezydenta Warszawy nie było tylu tak dobrze przygotowanych kandydatów. Z reguły były to dwie, trzy osoby, przedstawiciele głównych partii, które walczyły o mandat. Teraz mamy co najmniej sześć dobrze przygotowanych osób, które udźwignęły by tę funkcję. Z wszelkich badań, ale i odczuć osób z którymi rozmawiam wynika, że druga tura jest przesądzona. Dobrze dla Warszawy byłoby, gdyby w niej znaleźli się nie tylko partyjni politycy, ale także samorządowiec. Uważam, że bez doświadczenia samorządowego nie można być dobrym prezydentem, ponieważ samorząd to coś zupełnie innego niż polityka krajowa. Tutaj potrzeba innych umiejętności. A przede wszystkim potrzeba czasu na dopilnowanie wielu spraw, a partyjny polityk musi ten czas dzielić na pilnowanie swojego miejsca w hierarchii. Najważniejsze jednak to umiejętność rozmawiania z bardzo różnymi ludźmi.
Jakich ludzi ma pan na myśli?
Zarówno takich, którzy przychodzą, bo od lat nie mają toalety w swoim mieszkaniu i oczekują rozwiązania tego problemu i takich, którzy przychodzą i mówią, że chcą zainwestować w Warszawie miliard złotych. Trzeba umieć rozmawiać i z takimi, i z takimi. Polityk parlamentarny niekoniecznie potrafi, bo polityka parlamentarna jest wyabstrahowana od konkretów, ale i takich codziennych, lokalnych spraw. Uważam również, że ktoś, kto niczym nie zarządzał, nie będzie sprawnie kierował tak dużym miastem. Większość z moich kontrkandydatów niczym dużym, a nawet średnim nie zarządzała.
W czym pan jest lepszy od innych kandydatów na prezydenta?
Jestem pierwszym kandydatem w historii wyborów w Warszawie, który ma tak duże doświadczenie samorządowe. Od 16 lat jestem zaangażowany w warszawski samorząd. Przez ostatnie cztery lata jestem burmistrzem jednego z większych samorządów w Polsce (warszawskiej dzielnicy Ursynów, która liczy 150 tys. mieszkańców). Mam 39 lat i jestem u szczytu sił witalnych, intelektualnych i fizycznych. Hanna Gronkiewicz-Waltz została w tym wieku prezesem NBP, Aleksander Kwaśniewski prezydentem. Trzecia cecha to bezpartyjność. Partie mają swoje interesy, nie zawsze zbieżne z interesem mieszkańców i to bardzo często widać. Choćby po janosikowym. W stolicy ten ciężar, to kilkaset milionów złotych rocznie. Partyjni politycy od lat dekarują, że to zmienią, a tego nie czynią. Podobnie jest z reprywatyzacją - bez względu kto rządzi Polską SLD, PiS, czy PO - nie udaje się tej sprawy załatwić, bo partie nie są zainteresowane, żeby pomóc Warszawie. A partyjny prezydent miasta musi się podporządkować, nawet jeśli jest wiceprzewodniczącą rządzącego ugrupowania. Dlatego prezydent reprezentujący – i zawdzięczający elekcję – partii, dla rozwoju Warszawy zawsze będzie jak zaciągnięty hamulec ręczny. Ja będę mógł skutecznie zabiegać o różne rozwiązania, a jednocześnie budować koalicje znacznie szersze niż jedna partia. W referendum dotyczącym odwołania Hanny Gronkiewicz-Waltz pokazałem, że jestem w stanie budować szeroką koalicję na rzecz konkretnego projektu. Przy referendum po jednej stronie stanęli Piotr Ikonowicz, Paweł Kukiz, Andrzej Rozenek i prof. Piotr Gliński. Chciałbym także odblokować i wykorzystać - jak to określił światowej sławy ekonomista Hernando se Soto - martwy kapitał, czyli posiadane bogactwo, które dziś nie pracuje na sukces miasta. Mam tu na myśli liczne tereny zablokowane trwającymi lata sporami sądowymi, czy brakiem decyzji władz miasta. Do tego jednak potrzeba zmiany, świeżej krwi, nowoczesnego sposobu myślenia i pozytywnego ADHD w działaniu na rzecz miasta.
Co myśli pan o Straży Miejskiej?
Bardzo wiele osób uważa, że Straż Miejska jest skompromitowana i w obecnym wydaniu musi być rozwiązana. Jest nieskuteczna, z reguły opóźniona, reagująca nie wtedy, kiedy potrzeba i bardzo represyjna. Ta degeneracja jest tak wielka, że reforma nie miałaby sensu. Co więcej, podobny obraz Straży Miejskiej, nie tylko w Warszawie, ale w całej Polsce, pokazały ostatnie raporty MSW i NIK. Skupienie się na karaniu kierowców, których dotyczy 2/3 wszystkich interwencji, 1,6 mandatów, 1,1 mln zdjęć z fotoradarów, słabe wyszkolenie i braki w sprzęcie - to tylko niektóre dane i wnioski z raportów. Jednocześnie Straż Miejska w Warszawie kosztuje podatników 128 mln zł rocznie.
Dlatego swoim programie proponuje pan powołanie Straży Obywatelskiej…
Kompetencje będą zbliżone, ale sposób działania będzie zupełnie inny. Chciałbym żeby to była elitarna formacja, do której idą ludzie z wysokim morale, z powołania, z pasji. Jest przecież wielu obywateli, którzy chcą być w służbach mundurowych i mają do tego predyspozycje. Potrzeba gęstego sita selekcji, szczególnie testów psychologicznych, gdyż do Straży Municypalnej muszą trafiać najlepsi z najlepszych. Strażnik powinien być doradcą i pomocnikiem mieszkańca, na którego widok będziemy się uśmiechać, bo będziemy czuć się bezpiecznie i będziemy wiedzieć, że możemy zasięgnąć informacji i liczyć na pomoc, a nie na wypisanie mandatu za handel pietruszką.
Hanna Gronkiewicz-Waltz ogłosiła, iż metro zostanie otwarte po wyborach. Czy wynika to z tego, że prezydent Warszawy boi się, że zaraz po tym, jak zostanie ono otwarte mogą pojawić się jakieś usterki, czy jest taka pewna wygranej, że nie musi się już z tym spieszyć?
Raczej odwrotnie. Bo druga tura jest przesądzona. Hanna Gronkiewicz-Waltz będzie musiała się w niej zmierzyć ze mną lub z Jackiem Sasinem. Jestem przekonany, że będę to ja, choćby dlatego, że Jacek Sasin w drugiej rundzie to pewna trzecia kadencja obecnej pani prezydent, gdyż PiS ma zbyt duży elektorat negatywny w Warszawie. A warszawiacy już rok temu podczas referendum pokazali, że chcą zmiany.
Z czego zatem wynika to przesunięcie terminu?
Ze strachu, że wszystko było robione tak na chybcika, że może dojść do poważnej awarii, a to by przekreśliło szanse obecnej prezydent. Ale w sprawie metra już nic nie jest mnie w stanie zaskoczyć. Zgodnie z pierwszymi obietnicami i planami na EURO 2012 kibice mieli jeździć wciąż budowanym centralnym odcinkiem, a od roku powinniśmy jeździć od Targówka po Bemowo. Tymczasem mamy 7 stacji, które są drugą najdroższą linię metra w Europie. Póki co warszawiacy od władz miasta dostają lizaka w papierku - niby jest, bo przecież oficjele już jeździli i władze ciągle o tym mówią i zalewają media obrazkami, ale mieszkańcy nie wiedzą jak smakuje.
Dlaczego Hanna Gronkiewicz-Waltz nie powinna być prezydentem Warszawy?
Trudno odmówić pani prezydent sukcesów. Przez osiem lat rządząc tak wielkim budżetem, tak wielkim miastem, trudno ich nie mieć. Prezydent Warszawy ma do dyspozycji 14 mld zł, w tym środki unijne. Niestety obietnic było dużo więcej, a zrealizowano zaledwie niewielką część i z tego trzeba panią prezydent rozliczać. Druga rzecz – moim zdaniem fundamentalna – pani prezydent po 8 latach jest osobą wypaloną, nie ma już tej energii do działania, którą miała jeszcze na początku swojej pierwszej kadencji. Po ośmiu latach rządzenia na tak odpowiedzialnej funkcji każdy byłby wypalony. Dlatego w wielu krajach jest wprowadzona kadencyjność, bo przy długoletnim rządzeniu brakuje entuzjazmu, nie ma się tej świeżości, tej energii do działania. Wkrada się rutyna, zniechęcenie i to doskonale widać po pani prezydent, która działa jakby na siłę i mechanicznie. Trzecią, równie ważną, sprawą jest niedopilnowanie.
Co ma pan na myśli?
Mamy takie poczucie w Warszawie, że jest bardzo wiele spraw, które mogło być załatwione przez polityka, który jest bardzo blisko rządu i bardzo blisko premiera. Można oczekiwać, że druga osoba w partii rządzącej przeforsuje przez parlament sprawy ważne dla swojego miasta, a tak się nie stało. Mam na myśli głównie problemy powodowane przez „dwóch nieżyjących mężczyzn”, czyli Janosika i Bieruta. Teraz dzikie zwroty kolejnych nieruchomości, często zabudowanych szkołami, czy przedszkolami trafiają w ręce spekulantów. Zamykanie placówek oświatowych wymuszane zwrotami gruntów to sprawy zupełnie obce mieszkańcom innych miast. W Warszawie to smutna codzienność.
Dlaczego pana zdaniem nie udało się tego dopilnować?
Bo trudno dopilnować miasta koncentrując się na pilnowaniu swojego miejsca w hierarchii partyjnej, bo przecież Hanna Gronkiewicz-Waltz jest wiceprzewodniczącą PO w kraju i przewodniczącą PO w Warszawie. Nie pomaga w tym na pewno kariera naukowa, gdyż w każdy poniedziałek od 8 lat pani prezydent wykłada na uczelni, co też absorbuje. To wszystko jest kosztem czegoś. Doba ma tylko 24 godziny. Nasze miasto jest po prostu niedopilnowane. Jako burmistrz dzielnicy wiem doskonale, że jeżeli osobiście nie pilnuję najważniejszych spraw to one idą słabiej, nie tak jak bym tego oczekiwał. Osobiste i ponadstuprocentowe zaangażowanie włodarza miasta jest niezbędne do tego, żeby miasto się rozwijało. Czwarta rzecz to nieumiejętność korzystania z potencjału tego miasta, a przede wszystkim z kapitału prywatnego. Warszawa nie korzysta z rozwiązań, które z powodzeniem funkcjonują w Londynie, ale też we Wrocławiu, w Poznaniu, czy nawet w podwarszawskim Karczewie– czyli z partnerstwa publiczno-prywatnego. Wszystko jest finansowane wprost z budżetu miasta, a wiele na kredyt. Przez osiem lat zadłużenie miasta wzrosło trzykrotnie, do ponad 6 miliardów. Dźwignią rozwoju każdego miasta jest wykorzystanie jego możliwości finansowych, rozumianych nie tylko jako budżet, ale też jako kapitał prywatny. Dzięki PPP można w łatwy i szybki sposób dać miastu bodziec rozwojowy.
Piotr Guział: Kampania w Warszawie na tle innych miast jest rzeczywiście senna. Weźmy przykład pobliskiego Radomia, gdzie kampania jest wszędzie widoczna. W Warszawie raczej korzysta się z bilbordów, czy prowadzi ją za pośrednictwem mediów. Może wynika to z faktu, że jest to tak duże miasto, że ciężko być w każdym miejscu. Może z tego, że kampania w stolicy jest prowadzona tak jak kampanie centralne. Mimo że mamy wybory samorządowe, to kandydaci ubiegający się o funkcję prezydenta najczęściej są osobami znanymi w skali ogólnopolskiej ze swojej działalności publicznej.
Przemysław Wipler ma jakieś szanse po tym, co dzieje się teraz w mediach?
Przemysław Wipler jest dość egzotyczną kandydaturą z uwagi na fakt, że reprezentuje egzotyczną partię. Przypominając się sprawą pobicia sprzed roku na pewno zyskuje rozgłos – pytanie, czy wyborcy chcieliby, żeby ich prezydent był znany właśnie z takich zakrapianych incydentów. A tak po ludzku to mi go żal, bo rzeczywiście zapis wideo wskazuje na to, że pijanego posła pobiła policja, nadużywając w sposób nieuprawniony środków przymusu bezpośredniego.
Jakie są szanse pana przeciwników?
Nigdy wcześniej w wyborach na prezydenta Warszawy nie było tylu tak dobrze przygotowanych kandydatów. Z reguły były to dwie, trzy osoby, przedstawiciele głównych partii, które walczyły o mandat. Teraz mamy co najmniej sześć dobrze przygotowanych osób, które udźwignęły by tę funkcję. Z wszelkich badań, ale i odczuć osób z którymi rozmawiam wynika, że druga tura jest przesądzona. Dobrze dla Warszawy byłoby, gdyby w niej znaleźli się nie tylko partyjni politycy, ale także samorządowiec. Uważam, że bez doświadczenia samorządowego nie można być dobrym prezydentem, ponieważ samorząd to coś zupełnie innego niż polityka krajowa. Tutaj potrzeba innych umiejętności. A przede wszystkim potrzeba czasu na dopilnowanie wielu spraw, a partyjny polityk musi ten czas dzielić na pilnowanie swojego miejsca w hierarchii. Najważniejsze jednak to umiejętność rozmawiania z bardzo różnymi ludźmi.
Jakich ludzi ma pan na myśli?
Zarówno takich, którzy przychodzą, bo od lat nie mają toalety w swoim mieszkaniu i oczekują rozwiązania tego problemu i takich, którzy przychodzą i mówią, że chcą zainwestować w Warszawie miliard złotych. Trzeba umieć rozmawiać i z takimi, i z takimi. Polityk parlamentarny niekoniecznie potrafi, bo polityka parlamentarna jest wyabstrahowana od konkretów, ale i takich codziennych, lokalnych spraw. Uważam również, że ktoś, kto niczym nie zarządzał, nie będzie sprawnie kierował tak dużym miastem. Większość z moich kontrkandydatów niczym dużym, a nawet średnim nie zarządzała.
W czym pan jest lepszy od innych kandydatów na prezydenta?
Jestem pierwszym kandydatem w historii wyborów w Warszawie, który ma tak duże doświadczenie samorządowe. Od 16 lat jestem zaangażowany w warszawski samorząd. Przez ostatnie cztery lata jestem burmistrzem jednego z większych samorządów w Polsce (warszawskiej dzielnicy Ursynów, która liczy 150 tys. mieszkańców). Mam 39 lat i jestem u szczytu sił witalnych, intelektualnych i fizycznych. Hanna Gronkiewicz-Waltz została w tym wieku prezesem NBP, Aleksander Kwaśniewski prezydentem. Trzecia cecha to bezpartyjność. Partie mają swoje interesy, nie zawsze zbieżne z interesem mieszkańców i to bardzo często widać. Choćby po janosikowym. W stolicy ten ciężar, to kilkaset milionów złotych rocznie. Partyjni politycy od lat dekarują, że to zmienią, a tego nie czynią. Podobnie jest z reprywatyzacją - bez względu kto rządzi Polską SLD, PiS, czy PO - nie udaje się tej sprawy załatwić, bo partie nie są zainteresowane, żeby pomóc Warszawie. A partyjny prezydent miasta musi się podporządkować, nawet jeśli jest wiceprzewodniczącą rządzącego ugrupowania. Dlatego prezydent reprezentujący – i zawdzięczający elekcję – partii, dla rozwoju Warszawy zawsze będzie jak zaciągnięty hamulec ręczny. Ja będę mógł skutecznie zabiegać o różne rozwiązania, a jednocześnie budować koalicje znacznie szersze niż jedna partia. W referendum dotyczącym odwołania Hanny Gronkiewicz-Waltz pokazałem, że jestem w stanie budować szeroką koalicję na rzecz konkretnego projektu. Przy referendum po jednej stronie stanęli Piotr Ikonowicz, Paweł Kukiz, Andrzej Rozenek i prof. Piotr Gliński. Chciałbym także odblokować i wykorzystać - jak to określił światowej sławy ekonomista Hernando se Soto - martwy kapitał, czyli posiadane bogactwo, które dziś nie pracuje na sukces miasta. Mam tu na myśli liczne tereny zablokowane trwającymi lata sporami sądowymi, czy brakiem decyzji władz miasta. Do tego jednak potrzeba zmiany, świeżej krwi, nowoczesnego sposobu myślenia i pozytywnego ADHD w działaniu na rzecz miasta.
Co myśli pan o Straży Miejskiej?
Bardzo wiele osób uważa, że Straż Miejska jest skompromitowana i w obecnym wydaniu musi być rozwiązana. Jest nieskuteczna, z reguły opóźniona, reagująca nie wtedy, kiedy potrzeba i bardzo represyjna. Ta degeneracja jest tak wielka, że reforma nie miałaby sensu. Co więcej, podobny obraz Straży Miejskiej, nie tylko w Warszawie, ale w całej Polsce, pokazały ostatnie raporty MSW i NIK. Skupienie się na karaniu kierowców, których dotyczy 2/3 wszystkich interwencji, 1,6 mandatów, 1,1 mln zdjęć z fotoradarów, słabe wyszkolenie i braki w sprzęcie - to tylko niektóre dane i wnioski z raportów. Jednocześnie Straż Miejska w Warszawie kosztuje podatników 128 mln zł rocznie.
Dlatego swoim programie proponuje pan powołanie Straży Obywatelskiej…
Kompetencje będą zbliżone, ale sposób działania będzie zupełnie inny. Chciałbym żeby to była elitarna formacja, do której idą ludzie z wysokim morale, z powołania, z pasji. Jest przecież wielu obywateli, którzy chcą być w służbach mundurowych i mają do tego predyspozycje. Potrzeba gęstego sita selekcji, szczególnie testów psychologicznych, gdyż do Straży Municypalnej muszą trafiać najlepsi z najlepszych. Strażnik powinien być doradcą i pomocnikiem mieszkańca, na którego widok będziemy się uśmiechać, bo będziemy czuć się bezpiecznie i będziemy wiedzieć, że możemy zasięgnąć informacji i liczyć na pomoc, a nie na wypisanie mandatu za handel pietruszką.
Hanna Gronkiewicz-Waltz ogłosiła, iż metro zostanie otwarte po wyborach. Czy wynika to z tego, że prezydent Warszawy boi się, że zaraz po tym, jak zostanie ono otwarte mogą pojawić się jakieś usterki, czy jest taka pewna wygranej, że nie musi się już z tym spieszyć?
Raczej odwrotnie. Bo druga tura jest przesądzona. Hanna Gronkiewicz-Waltz będzie musiała się w niej zmierzyć ze mną lub z Jackiem Sasinem. Jestem przekonany, że będę to ja, choćby dlatego, że Jacek Sasin w drugiej rundzie to pewna trzecia kadencja obecnej pani prezydent, gdyż PiS ma zbyt duży elektorat negatywny w Warszawie. A warszawiacy już rok temu podczas referendum pokazali, że chcą zmiany.
Z czego zatem wynika to przesunięcie terminu?
Ze strachu, że wszystko było robione tak na chybcika, że może dojść do poważnej awarii, a to by przekreśliło szanse obecnej prezydent. Ale w sprawie metra już nic nie jest mnie w stanie zaskoczyć. Zgodnie z pierwszymi obietnicami i planami na EURO 2012 kibice mieli jeździć wciąż budowanym centralnym odcinkiem, a od roku powinniśmy jeździć od Targówka po Bemowo. Tymczasem mamy 7 stacji, które są drugą najdroższą linię metra w Europie. Póki co warszawiacy od władz miasta dostają lizaka w papierku - niby jest, bo przecież oficjele już jeździli i władze ciągle o tym mówią i zalewają media obrazkami, ale mieszkańcy nie wiedzą jak smakuje.
Dlaczego Hanna Gronkiewicz-Waltz nie powinna być prezydentem Warszawy?
Trudno odmówić pani prezydent sukcesów. Przez osiem lat rządząc tak wielkim budżetem, tak wielkim miastem, trudno ich nie mieć. Prezydent Warszawy ma do dyspozycji 14 mld zł, w tym środki unijne. Niestety obietnic było dużo więcej, a zrealizowano zaledwie niewielką część i z tego trzeba panią prezydent rozliczać. Druga rzecz – moim zdaniem fundamentalna – pani prezydent po 8 latach jest osobą wypaloną, nie ma już tej energii do działania, którą miała jeszcze na początku swojej pierwszej kadencji. Po ośmiu latach rządzenia na tak odpowiedzialnej funkcji każdy byłby wypalony. Dlatego w wielu krajach jest wprowadzona kadencyjność, bo przy długoletnim rządzeniu brakuje entuzjazmu, nie ma się tej świeżości, tej energii do działania. Wkrada się rutyna, zniechęcenie i to doskonale widać po pani prezydent, która działa jakby na siłę i mechanicznie. Trzecią, równie ważną, sprawą jest niedopilnowanie.
Co ma pan na myśli?
Mamy takie poczucie w Warszawie, że jest bardzo wiele spraw, które mogło być załatwione przez polityka, który jest bardzo blisko rządu i bardzo blisko premiera. Można oczekiwać, że druga osoba w partii rządzącej przeforsuje przez parlament sprawy ważne dla swojego miasta, a tak się nie stało. Mam na myśli głównie problemy powodowane przez „dwóch nieżyjących mężczyzn”, czyli Janosika i Bieruta. Teraz dzikie zwroty kolejnych nieruchomości, często zabudowanych szkołami, czy przedszkolami trafiają w ręce spekulantów. Zamykanie placówek oświatowych wymuszane zwrotami gruntów to sprawy zupełnie obce mieszkańcom innych miast. W Warszawie to smutna codzienność.
Dlaczego pana zdaniem nie udało się tego dopilnować?
Bo trudno dopilnować miasta koncentrując się na pilnowaniu swojego miejsca w hierarchii partyjnej, bo przecież Hanna Gronkiewicz-Waltz jest wiceprzewodniczącą PO w kraju i przewodniczącą PO w Warszawie. Nie pomaga w tym na pewno kariera naukowa, gdyż w każdy poniedziałek od 8 lat pani prezydent wykłada na uczelni, co też absorbuje. To wszystko jest kosztem czegoś. Doba ma tylko 24 godziny. Nasze miasto jest po prostu niedopilnowane. Jako burmistrz dzielnicy wiem doskonale, że jeżeli osobiście nie pilnuję najważniejszych spraw to one idą słabiej, nie tak jak bym tego oczekiwał. Osobiste i ponadstuprocentowe zaangażowanie włodarza miasta jest niezbędne do tego, żeby miasto się rozwijało. Czwarta rzecz to nieumiejętność korzystania z potencjału tego miasta, a przede wszystkim z kapitału prywatnego. Warszawa nie korzysta z rozwiązań, które z powodzeniem funkcjonują w Londynie, ale też we Wrocławiu, w Poznaniu, czy nawet w podwarszawskim Karczewie– czyli z partnerstwa publiczno-prywatnego. Wszystko jest finansowane wprost z budżetu miasta, a wiele na kredyt. Przez osiem lat zadłużenie miasta wzrosło trzykrotnie, do ponad 6 miliardów. Dźwignią rozwoju każdego miasta jest wykorzystanie jego możliwości finansowych, rozumianych nie tylko jako budżet, ale też jako kapitał prywatny. Dzięki PPP można w łatwy i szybki sposób dać miastu bodziec rozwojowy.