Zawieszony za... dekalog
Sędzia ma 30 dni, żeby odpowiedzieć na zarzuty komisji śledczej (Judicial Inquiry Commision), skierowane do gremium dyscyplinarnego wymiaru sprawiedliwości (Court of Judiciary), w którego gestii leży nawet odwoływanie sędziów.
Spór o pomnik z dziesięciorgiem przykazań sprawił, że w Stanach Zjednoczonych z nową siłą rozgorzała dyskusja na temat rozdziału Kościoła od państwa. Niewykluczone, że w sprawie wypowie się Sąd Najwyższy USA.
Sędzia Moore uważa, że tablice symbolizują "judeochrześcijańskie" korzenie amerykańskiego prawa.
Ośmiu sędziów stanowego Sądu Najwyższego weszło w czwartek w otwarty konflikt ze swoim przewodniczącym, jednogłośnie nakazując usunięcie tablic. Wzbudziło to ostry protest zebranych w sądzie wiernych, ze śpiewem i modlitwą czuwających na okrągło przy monumencie. Ich zdaniem nie narusza on konstytucyjnej zasady rozdziału Kościoła od państwa.
"Rządy prawa oznaczają, że nikt, nawet przewodniczący Sądu Najwyższego, nie stoi ponad prawem" - podkreślił stanowy prokurator generalny Bill Pryor. "Gdyby rządy prawa oznaczały, że trzeba robić wszystko, co rozkażą sędziowie, do dziś mielibyśmy niewolnictwo" - replikował Moore, zyskując aplauz wiernych.
Zapowiedział, że od czwartkowej decyzji Sądu Najwyższego Alabamy odwoła się do federalnego Sądu Najwyższego. Ten na razie odmawiał angażowania się w konflikt w stolicy stanu - Montgomery.
Za Moore'em stoi znaczna część konserwatywnej opinii publicznej Alabamy. Setek jego zwolenników demonstrujących pod monumentem nie odstrasza to, że za przedłużanie protestu grozi im areszt. Sędzia ma jednak i zaciekłych wrogów, którzy twierdzą, że ustawienie monumentu było wykorzystaniem urzędu do propagandy religijnej.
Strony konfliktu obrzucają się nawzajem oskarżeniami i grożą pozwami sądowymi. Moore zapowiada, że nie usunie tablic, "bo nie pozwala mu na to sumienie".
sg, pap