Brzuchy do wynajęcia. Rośnie popyt na surogatki

Dodano:
ciąża fot. sxc
W Polsce rocznie przeprowadza się kilka tysięcy adopcji ze wskazaniem. Coraz więcej z nich jest przypieczętowaniem umów na brzuchy do wynajęcia. ROŚNIE POPYT NA SUROGATKI. Na razie to rynek kompletnie nieuregulowany.

Beata ma 33 lata i troje dzieci. Mieszka w Gdańsku. Zdrowa, nie ma nałogów, jest siedmiokrotną dawczynią komórek jajowych. Kinga pochodzi ze Świętokrzyskiego. Ma 22 lata i rodziła zaledwie pięć miesięcy temu, ale ogłasza się w internecie, że bardzo chciałaby już „wrócić do pracy”. Podobnie jak 28-letnia Martyna. „Jestem w patowej sytuacji. Osiem lat byłam z mężem, zostawił mnie” – pisze. Nie ma środków do życia ani mieszkania. Musi za to spłacić 50 tys. długu, który na jej konto zaciągnął były partner. Z zarobków wynoszących 1 tys. zł nie jest się w stanie nawet utrzymać. Mieszka na Mazowszu. Iwona, 33 lata, urodziła trójkę dzieci. Ma rzadką grupę krwi 0RH-. Przebadała się pod kątem różnego rodzaju wad genetycznych i chorób dziedzicznych. Jest okazem zdrowia. Mieszka w Lubuskiem. „Moje ciąże, jak i porody, przebiegały zupełnie bezproblemowo” – zapewnia. Wreszcie Elżbieta: 36 lat. Filigranowa szatynka o zielonych oczach. Mama dwójki dzieci. Każde z nich przy porodzie dostało maksymalny wynik, po dziesięć punktów w skali Apgar. Nie znają się, nigdy się nie widziały. Nie łączy ich nic poza jednym. Wszystkie ogłosiły się z informacją: „chętnie urodzę twoje dziecko”.

W internecie tego rodzaju ofert jest mnóstwo. Wystarczy zalogować się na pierwsze lepsze forum związane z rodzeniem dzieci czy macierzyństwem, aby natrafić na oferty zarówno „oferujących”, jak i „poszukujących” dzieci. Wiele ogłoszeń dodatkowo opatrzonych jest dopiskiem „pilne”. Matek do wynajęcia szukają już nie tylko bezdzietne małżeństwa heteroseksualne, ale też geje, lesbijki i single, czyli ci, którzy są praktycznie bez szans na adopcję w zwykłej procedurze administracyjnej.

NIE CHCĘ, ALE MUSZĘ

Są kobiety, które tę sytuację wykorzystują i w byciu surogatkami upatrują stosunkowo łatwy sposób na zarobienie pieniędzy. Zwłaszcza jeśli ciąże znoszą dobrze (pomijając poranne mdłości) i lekko przechodzą porody. Traktują to jako najzwyklejsze na świecie zajęcie, pracę, tyle że nie od 9.00 do 17.00, bez ubezpieczenia, bez stałej umowy, za to nieobwarowaną podatkami. Większość jednak decyduje się na wynajęcie swojego ciała dlatego, że nie widzi innej możliwości, żeby się utrzymać. Jak Magda, 25-latka z okolic Gorzowa Wielkopolskiego, samotna mama sześcioletniego Wojtka. – Nigdy nie myślałam, że życie zmusi mnie do rodzenia ludziom dzieci za pieniądze, ale znalazłam się w tragicznej sytuacji i jestem zdesperowana. Wolę wynająć brzuch, niż się prostytuować jak wiele dziewczyn. Nie mogłabym uprawiać seksu za pieniądze – mówi. Jest bezrobotna, mieszka na wsi, nigdy nie pracowała. Jako samotna matka pozbawiona pomocy ma ograniczone możliwości dojazdów do pracy do okolicznych miast. – Gdyby udało mi się znaleźć stałe zajęcie, nie myślałabym o tym, żeby zostać surogatką. Niestety na chwilę obecną to moja jedyna deska ratunku. Nie mam pieniędzy, mam długi. Marzę o tym, by jak najszybciej znaleźć kogoś, kto zechce, żebym urodziła mu dziecko – deklaruje. Planuje nawet ogłosić się w lokalnej gazecie. Za ciążę i poród chce od 40 do 45 tys. zł.

Zazwyczaj surogatki niechętnie otwarcie mówią o tym, czym się zajmują. Jeśli rozmawiają, to z zastrzeżeniem, że anonimowo. Często pochodzą z małych miast i wsi, a ich bliscy nie wiedzą, że oferują się jako matki do wynajęcia. Boją się, że jeśli prawda wyjdzie na jaw, otoczenie jej nie zaakceptuje. Bo konsekwencje społeczne ich wyborów mogą być groźniejsze niż prawne.

BIZNES JAK KAŻDY

W sensie prawnym surogatkom w zasadzie nic nie grozi. Rynek brzuchów do wynajęcia ciągle jest w Polsce mało znany i w zasadzie funkcjonuje trochę obok prawa. W ogóle sprawy związane z kupnem i sprzedażą dzieci rzadko trafiają przed sąd. Rocznie przeprowadza się kilka tysięcy adopcji ze wskazaniem. Są one w Polsce legalne, polegają na tym, że matka biologiczna wskazuje osobę, której chce oddać dziecko. Właśnie oddać, nie sprzedać, bo formalnie za taką „usługę” nie można płacić. Tyle że sąd rodzinny zwykle nie wnika, jaki procent tych wniosków to przypieczętowanie umów na kupno i sprzedaż dziecka. Inaczej jest w Austrii, Niemczech, Norwegii, Szwecji czy Francji, gdzie „zawód” surogatki jest po prostu nielegalny. We Francji przed sąd trafić mogą nie tylko kobiety, które za pieniądze godzą się rodzić, ale również ich zleceniodawcy. Kara za wynajęcie surogatki to nawet trzy lata więzienia i 45 tys. euro grzywny. – Polskie prawo najwyraźniej nie nadąża za postępem cywilizacyjnym i w ogóle nie przewiduje istnienia surogatek. W jego rozumieniu matką jest ta, która urodziła dziecko. Umowy między matkami a rodzicami, którzy kupują od nich dziecko, odbywają się więc w ramach umów cywilnych – wyjaśnia prawnik Sebastian Kordel. A chętnych do zawierania takich umów nie brakuje. Przede wszystkim dlatego że bycie surogatką to stosunkowo dobry biznes. Za ciążę i poród, w zależności od statusu majątkowego pary, która zamawia usługę, liczą sobie średnio między 30 a 60 tys. zł. Czasem płatne z góry, czasem w dwóch ratach – pierwsza po zapłodnieniu, druga po porodzie. Do tego dochodzą koszty utrzymania w czasie ciąży, wizyty lekarskie, niekiedy również mieszkania.

Zdarzają się też zlecenia ekstra. Na przykład samotnie mieszkający i pracujący w Holandii 40-letni inżynier Adam deklaruje przyszłej „matce” swojego dziecka, że nie tylko pokryje wszelkie koszty jej przyjazdu do Holandii i utrzymania na miejscu, ale też pomoże w zaklimatyzowaniu się i urządzeniu w kraju, jeśli ta chciałaby po porodzie zostać w Holandii dłużej lub nawet na stałe. Ważne jest dla niego jedynie, żeby matka jego dziecka była Polką. Podobną ofertę składa mieszkająca od blisko dziesięciu lat za granicą para gejów, szukających surogatki na polskim forum. Część dziewczyn liczy właśnie na takie intratne zlecenia. Szukają par dobrze sytuowanych, z zagranicy lub dużych miast. Wiedzą, że oprócz kwoty, którą dostaną „na czysto”, od przyszłych rodziców mogą jeszcze sporo wyciągnąć. Piszą więc otwarcie, czego żądają: kosmetyków, biletów lotniczych (jeśli poród ma odbywać się za granicą), pokrycia kosztów wizyt w konkretnej przychodni zdrowia i ubrań ciążowych. Niektórym kobietom biznes opłaca się tak bardzo, że ogłaszają gotowość do zajścia w kolejną ciążę już trzy miesiące po porodzie. W ich ofertach pojawia się dopisek: „Poprzedni poród przebiegł bez komplikacji. Bez problemu wywiązałam się z umowy z rodzicami”. To coś w rodzaju referencji, dodatkowy atut podbijający ich wiarygodność.

KOBIETA JEST PO TO, ŻEBY RODZIĆ

A to pomaga, bo rynek surogatek, przez to, że kompletnie niekontrolowany, jest mocno niepewny. I pełen sytuacji, których nie da się przewidzieć. – Wszelkie ustalenia sprawdzają się jedynie do czasu, kiedy któraś ze stron nie wycofa się z wcześniej zawartej umowy. A komplikacji po drodze może być sporo. Bo wyobraźmy sobie np. że para, która wynajęła surogatkę jako inkubator in vitro, rozstała się przed porodem. I że zrezygnowała z dziecka. Wynajęta przez nich kobieta nie będzie mieć żadnych możliwości dochodzenia swoich praw przed sądem, bo w myśl przepisów kodeksu rodzinnego to ona jest matką dziecka. Umowa cywilnoprawna ma tu znaczenie drugorzędne – wyjaśnia Kordel. Wiele kobiet decydujących się na bycie surogatkami nie ma jednak świadomości, jak funkcjonuje prawo.

Nie jest to zresztą problem wyłącznie Polski, mimo że na świecie teoretycznie kwestia surogatek jest już znacznie lepiej unormowana. W Stanach Zjednoczonych, Grecji, Wielkiej Brytanii, Rosji, Indiach czy na Ukrainie skorzystanie z usług surogatki obwarowane jest szeregiem konkretnych przepisów. Jednak wszędzie dochodzi do sytuacji, w których prawo pozostaje bezradne. Kilka dni temu świat obiegła historia kobiety z Tajlandii wynajętej przez australijskie małżeństwo. Gdy okazało się, że jedno z bliźniąt, które urodziła kobieta, ma zespół Downa, przyszli rodzice postanowili zaadoptować jedynie zdrową córkę. – Takich sytuacji nie da się uniknąć. To samo może wydarzyć się w drugą stronę. Kiedy to nie rodzice, lecz rodząca zechce się wycofać z zawartej umowy – zauważa prof. Kazimierz Pospiszyl, psycholog. – Cały ten pozornie uporządkowany układ rodzice-surogatka jest jedną wielką pułapką. Przede wszystkim dla matki, która za pieniądze godzi się wynająć swój brzuch i urodzić. Podejmując decyzję, może myśleć nie jako matka, lecz kobieta, która po prostu chce zarobić. Ale fakt przeżywania ciąży i porodu jest zjawiskiem w pewnym sensie mistycznym, chociaż jako naukowcowi, który powinien kierować się wyłącznie logiką oraz sprawami policzalnymi i wymierzalnymi, właściwie nie wypada mi tego głośno mówić. Bardzo często po porodzie, bez względu na podjęte zobowiązania i konsekwencje, jakie za nimi idą, kobieta chce zmienić decyzję – twierdzi psycholog.

Magda się z tą opinią nie zgadza i zapewnia, że nie będzie mieć problemu z oddaniem dziecka. – My, kobiety, jesteśmy stworzone po to, by rodzić, i każda z nas powinna o tym pamiętać – mówi. Tyle że jeszcze nie rodziła dla kogoś. Przed pierwszym „zleceniem” wiele kobiet myśli podobnie jak ona. A potem pojawiają się uczucia rodzicielskie. Tak było w przypadku surogatki z Łodzi, której historię kilka lat temu poznała cała Polska. Kobieta zgodziła się urodzić dziecko bezdzietnemu małżeństwu z Warszawy. Kiedy na świat przyszedł Kajtek, zmieniła zdanie. Za wszelką cenę chciała go zatrzymać. Jednak po ponadrocznej batalii w sądzie musiała oddać go tym, którzy za chłopca zapłacili. U Magdy pojawia się jeszcze jeden aspekt jej „pracy”. Musi liczyć się z tym, że sześcioletni Wojtek będzie zadawał pytania o brata czy siostrę. Że naturalna ciekawość dziecka sprawi, iż będzie zastanawiać się, kim jest rodzeństwo, gdzie mieszka i kto je wychowuje. I czy może przypadkiem nie jest mu lepiej, niż byłoby w domu.

– Trudno oceniać kobiety, zwłaszcza bez pełnej znajomości motywów, które nimi kierują – mówi Pospiszyl. –Żyjemy w brutalnym świecie, w którym przede wszystkim liczy się skuteczność. I wszystkie decyzje, które są skuteczne, są dobre. Jeśli kobieta rodzi dziecko po to, żeby je sprzedać i na tym zarobić, w sensie materialnym otrzymuje satysfakcję. Ale to nie załatwia sprawy w sensie psychologicznym. Zachowania, o których mówimy, pociągają za sobą ogromne psychologiczne ryzyko. A za nim idą ludzkie dramaty. 


Artykuł z 33/2014 nr tygodnika Wprost

Najnowszy "Wprost" jest  dostępny na Facebooku.

"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania.

Tygodnik "Wprost" można zakupić także za pośrednictwem E-kiosku
Oraz na  AppleStore GooglePlay

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...