Napompowani ryzykiem

Dodano:
17 osób zginęło, a ponad 100 zostało rannych w tym roku w nielegalnych wyścigach samochodowych.
Ulica Puławska w Warszawie: o drugiej w nocy wyją silniki samochodów, wrzeszczy kilkudziesięcioosobowy tłum gapiów, bukmacherzy zbierają zakłady. W takiej scenerii kilka dni temu uczestniczyliśmy w wyścigu tzw. streetracerów - nielegalnym nocnym rajdzie samochodowym. Mimo że wyścigi odbywają się w tym miejscu od kilku tygodni, nie spotkaliśmy ani jednego policjanta. Streetracerzy umawiają się przez Internet lub za pomocą SMS-ów. Spotykają się zwykle w piątkowe i sobotnie noce. Blokują samochodami fragment ulicy i ścigają się na czas albo rywalizują parami. W wyścigu uczestniczy pięć, sześć samochodów. Streetracerzy robią to, by poczuć emocje, a wypadki tylko podnoszą im poziom adrenaliny - jak w głośnym filmie Davida Cronenberga "Crash". Dlatego lubią się sprawdzać w niebezpiecznych miejscach, na wiaduktach czy na krętych i wąskich drogach.

Streetracerzy chętnie odwołują się do filmu "Szybcy i wściekli" Roba Cohena (w tym roku powstał sequel "Za szybcy, za wściekli"). Chcą być tacy jak Dominic Toretto, grany przez Vina Diesela, którego życie upływa na coraz ryzykowniejszych nocnych rajdach i wielogodzinnych treningach w dzień na ulicach Los Angeles. Większość z nich, podobnie jak ich filmowy idol, jeździ drogimi autami po tuningu. Początkujący ścigają się małymi fiatami, cinquecento i matizami.

Rajdy śmierci

Do niedawna nielegalne wyścigi odbywały się w największych miastach. Teraz są organizowane nawet w małych miasteczkach. Streetracerzy twierdzą, że to, co robią, jest bezpieczne, bo pilnują, żeby nikt niepowołany nie znalazł się na ich drodze. Policjanci mówią co innego: tylko w tym roku w nielegalnych rajdach zginęło co najmniej 17 osób, a ponad 100 zostało rannych. W grudniu ubiegłego roku na przejściu dla pieszych przy ulicy Puławskiej w Warszawie streetracer najechał na 16-letnią dziewczynę. Miałaby szansę się uratować, gdyby jednocześnie dwoma pozostałymi pasami ruchu nie pędziły inne ścigające się samochody. W kwietniu tego roku na drodze między Koronowem a Włókami (woj. kujawsko-pomorskie) ścigający się motocyklista wpadł na zaparkowany przy drodze samochód - zginął na miejscu. W czerwcu tego roku w Toruniu pijany streetracer "palił gumę" w cinquecento: zginęła jedna osoba, dwie zostały ranne. W sierpniu na ulicach Krakowa w nocnych wyścigach uczestniczyło kilku młodych piłkarzy Wisły Kraków. Grający w młodzieżowej reprezentacji Polski Kamil Kuzera potrącił stojącego na poboczu kolegę Huberta Skrzekowskiego, który pełnił funkcję startera. Niedawno w Sosnowcu streetracer założył się z kolegami, że pojedzie pod prąd: jego samochód czołowo zderzył się z innym autem.

Miłośnicy nocnych rajdów na Śląsku upodobali sobie stary wiadukt kolejowy na granicy Piekar Śląskich i Radzionkowa. Rozpędzali się do prędkości 150-200 km/h i wjeżdżali w wąski przesmyk pod wiaduktem. Roman Rabsztyn, rzecznik prasowy policji w Piekarach Śląskich, dowiedział się o tych wyścigach z Internetu - na stronie streetracerów prezentowano film z nocnego rajdu. Okazało się, że ścigają się tam piętnasto - szesnastolatkowie.

Subkultura ryzyka

Stowarzyszenie Sprintu Samochodowego proponuje udostępnienie amatorom nocnych wyścigów torów samochodowych bądź zamkniętych odcinków dróg. Problemem jest to, że uczestnicy niebezpiecznych rajdów nie chcą, żeby ich sport ucywilizowano. Największe emocje wywołuje przecież jazda pod prąd czy wyścig między nieświadomymi niczego innymi kierowcami. Poziom adrenaliny podwyższa zresztą nie tylko ryzyko, ale i zabawa w chowanego z policjantami. Na torach wyścigowych czy specjalnych odcinkach dróg to wszystko byłoby niemożliwe.

Problemem jest również to, że uczestnicy rajdów wymyślają coraz bardziej niebezpieczne konkurencje, ścigają się na przykład w szczycie między kolejnymi światłami, jeżdżą po chodnikach, torowiskach, jak najbliżej zaparkowanych samochodów (czasami zakładają się o to, kto podczas jazdy oderwie jak najwięcej bocznych lusterek w parkujących autach) czy na czerwonym świetle. Małgorzata Jacyno, socjolog z Zakładu Teorii Kultury PAN, nazywa uczestników niebezpiecznych wyścigów członkami subspołeczeństwa bądź subkultury ryzyka. Należą do niego ci, którzy nie potrafią żyć bez ocierania się o niebezpieczeństwo, bez prowokowania zagrożeń. Mówią o sobie, że są napompowani ryzykiem. Do tej samej grupy należą osoby umyślnie zarażające się wirusem HIV. Ryzykanci czują się w ten sposób wyróżnieni, wierzą, że żyją prawdziwym życiem.

Ciuciubabka z policją

Policjanci tłumaczą, że trudno im walczyć ze streetracerami, bo ci zaginają tablice rejestracyjne, więc na wideoradarach nie widać, kogo powinno się ścigać. Gdy policji uda się ustalić miejsce i czas wyścigu, uczestnicy przenoszą się gdzie indziej. Komisarz Marek Niemirka z Komendy Stołecznej Policji twierdzi, że walkę ze streetracerami ułatwiłoby zaostrzenie przepisów kodeksu wykroczeń. Policja nie może na przykład obecnie ścigać motocyklistów, którzy rywalizują z sobą, jadąc na jednym kole. Według prawa, taka jazda nie stanowi zagrożenia dla ruchu.

Rafał Pleśniak, współpraca: Paweł Rusak

Pełny tekst ukaże się w najnowszym, 1087 numerze tygodnika "Wprost". W sprzedaży od poniedziałku 22 września.

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...