"Mamy dobrą pogodę dla poglądów protestu i krytyki establishmentu"
Dodano:
Upłynął termin składania podpisów w PKW przez kandydatów na prezydenta. Część z nich złożyła znacznie więcej podpisów niż wymagane ustawowo 100 tys. - Moim zdaniem nie ma to większego sensu. To jest raczej indywidualna ambicja poszczególnych kandydatów - ocenił w rozmowie z "Wprost" prof. Kazimierz Kik, politolog i wykładowca na Uniwersytecie Kochanowskiego w Kielcach.
Anna Mokrzanowska, Wprost.pl: O północy upłynął termin składania do PKW podpisów przez kandydatów, którzy zadeklarowali start w wyborach prezydenckich. Niektórzy z nich, tak jak Andrzej Duda czy Magdalena Ogórek zebrali znacznie więcej niż wymagane 100 tysięcy. Czy takie działanie ma sens?
Prof. Kazimierz Kik: Moim zdaniem nie ma większego sensu. To jest raczej indywidualna ambicja poszczególnych kandydatów. Warto jednak podkreślić, że w pewnym sensie może być to odzwierciedlenie poparcia, ponieważ otrzymanie podpisu jest gwarancją tego, że dany kandydat nie ma negatywnych konotacji
Czy ilość zebranych podpisów może się przełożyć na faktyczne poparcie dla kandydatów w majowych wyborach?
W pewnym sensie tak, ponieważ przyjęło się mówić, że jest to rodzaj nieformalnego zobowiązania wyborcy wobec kandydata, ale to według mnie nie jest prawda. Przede wszystkim podpisy można składać pod wieloma listami. To nie działa w ten sposób, że jeśli ktoś podpisał się na liście poparcia dla Bronisława Komorowskiego, to będzie głosował tylko na niego. Ta sama osoba mogła jednocześnie złożyć podpis pod kandydaturą Andrzeja Dudy czy Adama Jarubasa. Nie mamy przeglądu list, więc nie możemy tego zweryfikować, a co za tym idzie ilość zebranych podpisów nie jest miarodajna. W tym kontekście warto przypomnieć chociażby poprzednie wybory prezydenckie, w których Jarosław Kaczyński zebrał więcej podpisów niż Bronisław Komorowski i nie miało to wpływu na ostateczny wynik.
Czy zaskoczeniem jest to, że kandydatom zgłoszonym przez rozdrobnione partie prawicowe udało się zebrać wymaganą ilość 100 tysięcy podpisów?
Dla mnie to nie jest żadne zaskoczenie. Mamy obecnie w Polsce bardzo duży zryw antyestablishmentowy. Zebranie podpisów przez kandydatów spoza głównego nurtu polityki, takich jak Korwin-Mikke, Kukiz, Kowalski czy Wilk świadczy o tym, że mamy obecnie dobrą pogodę dla poglądów protestu i krytyki establishmentu. Żeby było jasne, moim zdaniem ci kandydaci dostaną w majowych wyborach śladowe poparcie, poniżej 1%. Oczywiście nie mówię tutaj o Korwin-Mikkem czy Kukizie.
Z najnowszych informacji wynika, że najprawdopodobniej tylko 85 tysięcy podpisów udało się zgromadzić kandydatce partii Zieloni Annie Grodzkiej.
To też nie jest żadna niespodzianka. Anna Grodzka jest osobą kontrowersyjną i to jest kontrowersja specyficzna. Polacy są bardzo konserwatywni i to, że nie udało jej się uzbierać 100 tysięcy, a zatrzymała się na 85 tysiącach to dla samej kandydatki jest bardzo dobry wynik.
Prof. Kazimierz Kik: Moim zdaniem nie ma większego sensu. To jest raczej indywidualna ambicja poszczególnych kandydatów. Warto jednak podkreślić, że w pewnym sensie może być to odzwierciedlenie poparcia, ponieważ otrzymanie podpisu jest gwarancją tego, że dany kandydat nie ma negatywnych konotacji
Czy ilość zebranych podpisów może się przełożyć na faktyczne poparcie dla kandydatów w majowych wyborach?
W pewnym sensie tak, ponieważ przyjęło się mówić, że jest to rodzaj nieformalnego zobowiązania wyborcy wobec kandydata, ale to według mnie nie jest prawda. Przede wszystkim podpisy można składać pod wieloma listami. To nie działa w ten sposób, że jeśli ktoś podpisał się na liście poparcia dla Bronisława Komorowskiego, to będzie głosował tylko na niego. Ta sama osoba mogła jednocześnie złożyć podpis pod kandydaturą Andrzeja Dudy czy Adama Jarubasa. Nie mamy przeglądu list, więc nie możemy tego zweryfikować, a co za tym idzie ilość zebranych podpisów nie jest miarodajna. W tym kontekście warto przypomnieć chociażby poprzednie wybory prezydenckie, w których Jarosław Kaczyński zebrał więcej podpisów niż Bronisław Komorowski i nie miało to wpływu na ostateczny wynik.
Czy zaskoczeniem jest to, że kandydatom zgłoszonym przez rozdrobnione partie prawicowe udało się zebrać wymaganą ilość 100 tysięcy podpisów?
Dla mnie to nie jest żadne zaskoczenie. Mamy obecnie w Polsce bardzo duży zryw antyestablishmentowy. Zebranie podpisów przez kandydatów spoza głównego nurtu polityki, takich jak Korwin-Mikke, Kukiz, Kowalski czy Wilk świadczy o tym, że mamy obecnie dobrą pogodę dla poglądów protestu i krytyki establishmentu. Żeby było jasne, moim zdaniem ci kandydaci dostaną w majowych wyborach śladowe poparcie, poniżej 1%. Oczywiście nie mówię tutaj o Korwin-Mikkem czy Kukizie.
Z najnowszych informacji wynika, że najprawdopodobniej tylko 85 tysięcy podpisów udało się zgromadzić kandydatce partii Zieloni Annie Grodzkiej.
To też nie jest żadna niespodzianka. Anna Grodzka jest osobą kontrowersyjną i to jest kontrowersja specyficzna. Polacy są bardzo konserwatywni i to, że nie udało jej się uzbierać 100 tysięcy, a zatrzymała się na 85 tysiącach to dla samej kandydatki jest bardzo dobry wynik.
© ℗
Materiał chroniony prawem autorskim.
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.