"6-latki są wyrzucane do szkół, by zrobić miejsce młodszym dzieciom"
Dodano:
- Ponieważ są ogromne problemy z miejscami w przedszkolach samorządy wolą wyrzucić 6-latki do szkół, by jak najmniejszym kosztem zrobić miejsce dla dzieci młodszych. Reforma nie jest robiona dla dobra dziecka, ale dla oszczędności i aby dzieci trafiły o rok wcześniej na rynek pracy i zaczęły płacić składki. Taki cel sformułował otwarcie jeden z ministrów - mówi w rozmowie z "Wprost" Tomasz Elbanowski, który wraz z żoną Karoliną zainicjował akcję Ratuj Maluchy oraz założył Fundację "Rzecznik Praw Rodziców". Od 7 lat walczą przeciw reformie wysyłającej obowiązkowo sześciolatki do szkół.
Fundacja "Rzecznik Praw Rodziców" opublikowała kilka dni temu wpis na Facebooku odnoszący się do wyborów prezydenckich "W czasie kampanii wyborczej podjęliśmy pięciokrotnie próbę spotkania z urzędującym prezydentem Bronisławem Komorowskim (za pośrednictwem pałacu, sztabu wyborczego, klubu PO w sejmie i dwóch prezydenckich ministrów Tomasza Nałęcza i Ireny Wóycickiej). Niestety urzędujący prezydent, jako jedyny kandydat, nie był zainteresowany spotkaniem w sprawie sześciolatków" – czytamy. Jak mówi Elbanowski, prezydent Komorowski wielokrotnie w ciągu ostatnich lat zlekceważył rodziców 6-latków i ich postulaty, podpisane przez 1,6 mln obywateli.
W międzyczasie odbywały się spotkania członków i przedstawicieli Fundacji z innymi kandydatami na prezydenta. - Andrzej Duda zapowiedział, że będzie się angażować w ten temat, jest za wolnym wyborem rodziców i że złoży prezydencki projekt ustawy, która tę wolność wyboru wprowadzi – opowiada Elbanowski. Dodaje, że przed reformą, do szkoły nie można było posłać dziecka, które nie miało skończonych 6 lat, a dodatkowo należało je przebadać. - Obecnie sześciolatka trzeba przebadać, jeżeli chce się uniknąć obowiązku szkolnego. Według obecnych przepisów, najmłodsze dziecko, które można wysłać do 1 klasy, może mieć 4 lata i 8 miesięcy. Ta jedna informacja wystarczy, żeby ocenić reformę jak najgorzej – mówi.
Problemy 6-latków
- Mamy wiele sygnałów, że poradnie nie chcą odraczać obowiązku szkolnego, nawet dzieci z ewidentnymi problemami. Psychologowie mówią o naciskach. Znajoma poszła z dzieckiem z zespołem Downa i usłyszała w poradni, że ma przyjść w maju, bo dziecko może do tego czasu jeszcze dojrzeć do szkoły. Przekonywała, że przepadnie jej rekrutacja w przedszkolu, w którym już zaadaptowało się dziecko. Wtedy usłyszała od psychologa, że "trudno, pójdziecie do innego przedszkola" – wymienia problemy rodziców Elbanowski. Stwierdza też, że 6-latki nie radzą sobie w szkole, rodzice skarżą się na nieprzygotowanie nauczycieli i placówek szkolnych. - Rząd nie przeznaczył na reformę pieniędzy, zrobił to wszystko bez planu. Cały system postawiono na głowie, a poszkodowani są wszyscy: dzieci. rodzice i nauczyciele – ocenia.
Jak wskazuje Elbanowski, w zeszłym roku rodzicom udało się odroczyć obowiązek szkolny aż 20 proc. sześciolatków. Dlaczego tak wiele osób otwarcie sprzeciwia się tej reformie? - Skrócenie dobrej edukacji przedszkolnej to dla dziecka wyłącznie strata, podobnie jak łamanie jego praw rozwojowych i przedwczesne sadzanie w ławce. Prawdziwe problemy zaczynają się w 4 klasie gdy wchodzi nauczanie przedmiotowe. Młodsze dzieci nie dają rady. Z drugiej strony autorzy reformy nie potrafią podać żadnej realnej korzyści dla dzieci z przyspieszenia obowiązku szkolnego – odpowiada Elbanowski.
- W 2013 r., podczas spotkania z premierem Tuskiem, pytaliśmy o cel tej reformy. Nie udzielił nam jasnej odpowiedzi. Człowiek odpowiedzialny za wprowadzenie tej reformy nie potrafił powiedzieć jaki jest jej cel – mówi. Elbanowski dodaje, że cała ta reforma jest "pewną oszczędnością" dla samorządów, które podczas niżu demograficznego zamykały przedszkola. Wtedy z mapy Polski zniknęło kilka tysięcy takich placówek, a na ich miejsce nie powstały nowe.
- Jedne gminy są zbyt biedne aby sobie same poradziły z problemem. Dla innych edukacja małych dzieci nie jest priorytetem. Np. tak bogaty samorząd jak Warszawa wolał postawić stadion za pół miliarda złotych i w tym samym roku nie dać ani złotówki na budowę przedszkoli – kwituje.
W międzyczasie odbywały się spotkania członków i przedstawicieli Fundacji z innymi kandydatami na prezydenta. - Andrzej Duda zapowiedział, że będzie się angażować w ten temat, jest za wolnym wyborem rodziców i że złoży prezydencki projekt ustawy, która tę wolność wyboru wprowadzi – opowiada Elbanowski. Dodaje, że przed reformą, do szkoły nie można było posłać dziecka, które nie miało skończonych 6 lat, a dodatkowo należało je przebadać. - Obecnie sześciolatka trzeba przebadać, jeżeli chce się uniknąć obowiązku szkolnego. Według obecnych przepisów, najmłodsze dziecko, które można wysłać do 1 klasy, może mieć 4 lata i 8 miesięcy. Ta jedna informacja wystarczy, żeby ocenić reformę jak najgorzej – mówi.
Problemy 6-latków
- Mamy wiele sygnałów, że poradnie nie chcą odraczać obowiązku szkolnego, nawet dzieci z ewidentnymi problemami. Psychologowie mówią o naciskach. Znajoma poszła z dzieckiem z zespołem Downa i usłyszała w poradni, że ma przyjść w maju, bo dziecko może do tego czasu jeszcze dojrzeć do szkoły. Przekonywała, że przepadnie jej rekrutacja w przedszkolu, w którym już zaadaptowało się dziecko. Wtedy usłyszała od psychologa, że "trudno, pójdziecie do innego przedszkola" – wymienia problemy rodziców Elbanowski. Stwierdza też, że 6-latki nie radzą sobie w szkole, rodzice skarżą się na nieprzygotowanie nauczycieli i placówek szkolnych. - Rząd nie przeznaczył na reformę pieniędzy, zrobił to wszystko bez planu. Cały system postawiono na głowie, a poszkodowani są wszyscy: dzieci. rodzice i nauczyciele – ocenia.
Jak wskazuje Elbanowski, w zeszłym roku rodzicom udało się odroczyć obowiązek szkolny aż 20 proc. sześciolatków. Dlaczego tak wiele osób otwarcie sprzeciwia się tej reformie? - Skrócenie dobrej edukacji przedszkolnej to dla dziecka wyłącznie strata, podobnie jak łamanie jego praw rozwojowych i przedwczesne sadzanie w ławce. Prawdziwe problemy zaczynają się w 4 klasie gdy wchodzi nauczanie przedmiotowe. Młodsze dzieci nie dają rady. Z drugiej strony autorzy reformy nie potrafią podać żadnej realnej korzyści dla dzieci z przyspieszenia obowiązku szkolnego – odpowiada Elbanowski.
- W 2013 r., podczas spotkania z premierem Tuskiem, pytaliśmy o cel tej reformy. Nie udzielił nam jasnej odpowiedzi. Człowiek odpowiedzialny za wprowadzenie tej reformy nie potrafił powiedzieć jaki jest jej cel – mówi. Elbanowski dodaje, że cała ta reforma jest "pewną oszczędnością" dla samorządów, które podczas niżu demograficznego zamykały przedszkola. Wtedy z mapy Polski zniknęło kilka tysięcy takich placówek, a na ich miejsce nie powstały nowe.
- Jedne gminy są zbyt biedne aby sobie same poradziły z problemem. Dla innych edukacja małych dzieci nie jest priorytetem. Np. tak bogaty samorząd jak Warszawa wolał postawić stadion za pół miliarda złotych i w tym samym roku nie dać ani złotówki na budowę przedszkoli – kwituje.
© ℗
Materiał chroniony prawem autorskim.
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.