Staniszewski: Nadciąga pokoleniowa zamiana
Dodano:
Zwycięstwo Andrzeja Dudy nie oznacza tylko odsunięcia od władzy Bronisława Komorowskiego – człowieka bez wyrazu, charyzmy i wizji. Prezydenta aroganckiego, otaczającego się wyjątkowo niekompetentnymi doradcami i ministrami oraz uprawiającego prymitywną, gierkowską propagandę. Sukces 43. letniego polityka, o którego istnieniu jeszcze w lutym nie wiedziało zbyt wielu Polaków, pokazuje, jak bardzo potrzebna jest zmiana pokoleniowa na polskiej scenie politycznej.
Sukces Andrzeja Dudy polega nie tylko na pokonaniu przeciwnika politycznego z konkurencyjnej partii, bo wielu wyborców wcale nie głosowało za kandydatem Prawa i Sprawiedliwości – raczej przeciwko Bronisławowi Komorowskiemu i wszystkiemu, czego był emanacją: samozadowolenia, korupcji, nieuczciwości, obłudy i braku przyzwoitości. Kulturalny, a momentami ugrzeczniony Duda, rozbudził nadzieję, że polityka może wyglądać inaczej. Porządniej.
Klęska Bronisława Komorowskiego dotyczy nie tylko jego, jego środowiska i ugrupowania. To upadek całego pokolenia, które od ćwierć wieku mówi obywatelom, co jest europejskie, postępowe i dobre, a co zaściankowe, wsteczne i ohydne. Pierwszy raz w wyborach przegrał człowiek z pokolenia okrągłostołowego. Musiał uznać wyższość polityka, który dorosłe życie zaczynał już w wolnej Polsce. Dla którego szczytem marzeń nigdy nie było posiadanie paszportu i wyjazd na wakacje do Hiszpanii.
Pokolenie „gówniarzy”, czyli dwudziesto-, trzydziesto- czy czterdziestolatków nie dziękuje Brukseli, że przyjęła nas do Unii, ale chce używać struktur europejskich do realizowania polskich interesów. Tak jak robią to Niemcy, Francuzi czy Holendrzy. Bronisław Komorowski nie tylko nigdy nie byłby w stanie spełnić tych oczekiwać, ale nawet nigdy ich nie zrozumiał. Dlatego musiał odejść.
Zwycięstwo Andrzeja Dudy jest wielkim wyzwaniem. Nie wolno mu teraz uwikłać się w płytkie partyjne gierki uwłaczające godności prezydenta. Od pierwszego dnia swojej prezydentury musi zacząć tworzyć nowe polityczne zwyczaje. Oparte na szacunku i zaufaniu, w których obywatel nie jest frajerem, ogrywanym raz na pięć lat, ale jest suwerenem.
Dziś jednak widać, że wybory prezydenckie są początkiem wymiany polskiej elity politycznej. Duda udowodnił, że nad PiS-em nie ma żadnego szklanego sufitu i może wygrywać. Pod jednym wszakże warunkiem – musi mieć nową twarz. Dosłownie i w przenośni. Jeśli więc Prawo i Sprawiedliwość będzie chciało w jesiennych wyborach parlamentarnych myśleć o sukcesie, to kandydatem na premiera też musi być człowiek bez obciążeń okrągłostołowych. Który nie żyje sporami historycznymi, ale przyszłością.
Klęska Bronisława Komorowskiego dotyczy nie tylko jego, jego środowiska i ugrupowania. To upadek całego pokolenia, które od ćwierć wieku mówi obywatelom, co jest europejskie, postępowe i dobre, a co zaściankowe, wsteczne i ohydne. Pierwszy raz w wyborach przegrał człowiek z pokolenia okrągłostołowego. Musiał uznać wyższość polityka, który dorosłe życie zaczynał już w wolnej Polsce. Dla którego szczytem marzeń nigdy nie było posiadanie paszportu i wyjazd na wakacje do Hiszpanii.
Pokolenie „gówniarzy”, czyli dwudziesto-, trzydziesto- czy czterdziestolatków nie dziękuje Brukseli, że przyjęła nas do Unii, ale chce używać struktur europejskich do realizowania polskich interesów. Tak jak robią to Niemcy, Francuzi czy Holendrzy. Bronisław Komorowski nie tylko nigdy nie byłby w stanie spełnić tych oczekiwać, ale nawet nigdy ich nie zrozumiał. Dlatego musiał odejść.
Zwycięstwo Andrzeja Dudy jest wielkim wyzwaniem. Nie wolno mu teraz uwikłać się w płytkie partyjne gierki uwłaczające godności prezydenta. Od pierwszego dnia swojej prezydentury musi zacząć tworzyć nowe polityczne zwyczaje. Oparte na szacunku i zaufaniu, w których obywatel nie jest frajerem, ogrywanym raz na pięć lat, ale jest suwerenem.
Dziś jednak widać, że wybory prezydenckie są początkiem wymiany polskiej elity politycznej. Duda udowodnił, że nad PiS-em nie ma żadnego szklanego sufitu i może wygrywać. Pod jednym wszakże warunkiem – musi mieć nową twarz. Dosłownie i w przenośni. Jeśli więc Prawo i Sprawiedliwość będzie chciało w jesiennych wyborach parlamentarnych myśleć o sukcesie, to kandydatem na premiera też musi być człowiek bez obciążeń okrągłostołowych. Który nie żyje sporami historycznymi, ale przyszłością.