Arendarski dla "Wprost": Wyborcy jak klienci telekomów
Dodano:
Kampania wyborcza coraz bardziej zaczyna przypominać jeden z epizodów filmu „Gangsterzy i filantropi” Jerzego Hoffmana.
Wiesław Michnikowski wcielił się tam w rolę wyrzuconego z pracy chemika, który przypadkiem staje się samozwańczym inspektorem jakości kontrolującym warszawskie restauracje. Pamiętamy, jak w trakcie jego wizyt obsługa lokalu przechodziła totalną metamorfozę, stając się nagle uprzejmą dla klientów i starając się przekonać inspektora, że wysoka jakość obsługi to codzienny standard, a nie wyłącznie reakcja na niespodziewaną kontrolę.
Kolejne obietnice rządu, wystraszonego niskimi sondażami, wyglądają jak reakcja restauratorów na wizytę „inspektora”. Podwyżki płac? Proszę bardzo. Likwidacja umów śmieciowych? Już się robi. Specprogram dla Śląska? Służę uprzejmie. Interpretacje podatkowe na korzyść podatnika? Nie ma problemu. Korki na autostradach? Nie będzie, bo otworzymy bramki! Jednym słowem: klient nasz pan.
Nie wiem tylko, na ile ta strategia okaże się skuteczna i wiarygodna. Przed każdymi wyborami partia rządząca stoi przed dylematem, czy nagłe przyśpieszenie działań nie zostanie potraktowane jako przyznanie się do wcześniejszych, wieloletnich zaniedbań, które próbuje się naprawić w ostatniej chwili. Wiemy jednak, że gdyby rząd przez ostatnie lata robił to, co powinien, nie byłoby miejsca na tego typu dylematy. I nerwową reakcję w stylu kelnerów bijących pokłony „inspektorowi” Kowalskiemu.
Tegoroczna kampania, ze względu na niepewność wyborczego wyniku, zapowiada się szczególnie interesująco. Jestem pewien, że politycy trzymają asy w rękawie i jeszcze niejednokrotnie będziemy przecierać oczy ze zdumienia w reakcji na kolejne obietnice. Przekonując się, że to, co było niemożliwe, nagle staje się możliwe. Gdyby nie zagrożenie dla finansów publicznych, wynikające z dużej podaży kiełbasy wyborczej, to wybory powinny odbywać się co rok!
Tę idylliczną wizję corocznych wyborów i wynikającej z tego nadzwyczajnej sprawności rządów psuje jednak świadomość, że traktowani jesteśmy trochę jak klienci konkurujących operatorów telekomunikacyjnych, którzy na wieść o naszej chęci rezygnacji z usług nagle proponują wyjątkowe promocje, chociaż wcześniej nie było o tym mowy. Nawet jeśli nas przekonają, pozostanie nieprzyjemne uczucie, że do tej pory byliśmy robieni w balona. Rodacy wolni od amnezji powinni być jednak świadomi, że ta superoferta może obowiązywać tylko przez kilka miesięcy, czyli do wyborów. Potem staniemy się zwykłymi klientami, o których już nie trzeba będzie zabiegać. Przynajmniej do czasu kolejnych wyborów...
Kolejne obietnice rządu, wystraszonego niskimi sondażami, wyglądają jak reakcja restauratorów na wizytę „inspektora”. Podwyżki płac? Proszę bardzo. Likwidacja umów śmieciowych? Już się robi. Specprogram dla Śląska? Służę uprzejmie. Interpretacje podatkowe na korzyść podatnika? Nie ma problemu. Korki na autostradach? Nie będzie, bo otworzymy bramki! Jednym słowem: klient nasz pan.
Nie wiem tylko, na ile ta strategia okaże się skuteczna i wiarygodna. Przed każdymi wyborami partia rządząca stoi przed dylematem, czy nagłe przyśpieszenie działań nie zostanie potraktowane jako przyznanie się do wcześniejszych, wieloletnich zaniedbań, które próbuje się naprawić w ostatniej chwili. Wiemy jednak, że gdyby rząd przez ostatnie lata robił to, co powinien, nie byłoby miejsca na tego typu dylematy. I nerwową reakcję w stylu kelnerów bijących pokłony „inspektorowi” Kowalskiemu.
Tegoroczna kampania, ze względu na niepewność wyborczego wyniku, zapowiada się szczególnie interesująco. Jestem pewien, że politycy trzymają asy w rękawie i jeszcze niejednokrotnie będziemy przecierać oczy ze zdumienia w reakcji na kolejne obietnice. Przekonując się, że to, co było niemożliwe, nagle staje się możliwe. Gdyby nie zagrożenie dla finansów publicznych, wynikające z dużej podaży kiełbasy wyborczej, to wybory powinny odbywać się co rok!
Tę idylliczną wizję corocznych wyborów i wynikającej z tego nadzwyczajnej sprawności rządów psuje jednak świadomość, że traktowani jesteśmy trochę jak klienci konkurujących operatorów telekomunikacyjnych, którzy na wieść o naszej chęci rezygnacji z usług nagle proponują wyjątkowe promocje, chociaż wcześniej nie było o tym mowy. Nawet jeśli nas przekonają, pozostanie nieprzyjemne uczucie, że do tej pory byliśmy robieni w balona. Rodacy wolni od amnezji powinni być jednak świadomi, że ta superoferta może obowiązywać tylko przez kilka miesięcy, czyli do wyborów. Potem staniemy się zwykłymi klientami, o których już nie trzeba będzie zabiegać. Przynajmniej do czasu kolejnych wyborów...