Papierowa energia
Według operatorów, największych spółek handlujących prądem i zarządzających sieciami, dotychczas wydano pozwolenia na przyłączenie do sieci na blisko 19 000 MW, ale zrealizowano zaledwie 3800 MW. Nasze rzeczywiste potrzeby OZE do 2020 r. to 13 700 MW, czyli brakować nam będzie jakieś 10 000. Rzecz w tym, że nie da się podłączyć nowych mocy, bo wszystkie limity są zamrożone w papierowych przyłączach. Czyli na papierze jest o jakieś 7000 MW za dużo. Firmy, które wiele lat temu otrzymały zezwolenia na przyłączenie do sieci, ale dotąd nie wybudowały elektrowni, po prostu siedzą na pozwoleniach i nikt nie jest ich w stanie ruszyć.
POD NADZOREM PSL
W zeszłym roku była szansa, żeby zakończyć tę fikcję i szybko odblokować rozwój wiatrówki. W Sejmie zbliżał się finał prac nad nową ustawą o OZE. Postulaty firm, które chcą dziś realnie zainwestować w farmy wiatrowe (a nie mogą), zostały jednak odrzucone. Rozwiązanie, które proponowały Konfederacja Lewiatan i Stowarzyszenie Energii Odnawialnej, było radykalne, ale skuteczne. Wszystkie firmy, które od co najmniej czterech lat mają umowy na przyłączenie do sieci, muszą przedstawić pozwolenie na budowę. W przeciwnym razie pozwolenia wygasają i otwierają miejsce innym. Tutaj trzeba dodać, że wiele z tych pozwoleń ma już dziesięć lat i wielokrotnie je przedłużano, mimo że nikt nawet nie wystąpił o prawo budowy elektrowni. Propozycja została przesłana do sejmowej podkomisji ds. energetyki, pomysł akceptowały Polskie Sieci Elektroenergetyczne, które zarządzają systemem przesyłu energii elektrycznej. Rozmowy w Ministerstwie Gospodarki też wyglądały obiecująco. Stanowczo sprzeciwił się jednak wiceminister Jerzy Pietrewicz (PSL), który odpowiada za energetykę. Podkomisja bez większej refleksji przyklepała ostateczną wersję po rekomendacji Pietrewicza. Powodów może być bez liku. Zaczynając od lobby węglowego, które najpierw przez lata utrudniało przyjęcie ustawy o OZE, a teraz usiłuje wyrwać jej zęby. Ale jest też interesujący wątek personalny. Na rynku OZE z powodzeniem od wielu lat funkcjonują firmy powiązane z PSL – jak choćby prominentnego niegdyś polityka ludowców Stanisława Dobrzańskiego i jego syna. Dobrzański był ministrem obrony narodowej; gdy skończył swoją misję w rządzie, dostał posadę prezesa Polskich Sieci Elektroenergetycznych (to tradycyjny bastion wpływów PSL). Dobrzański kierował PSE do 2006 r., a gdy odszedł, założył swoją pierwszą firmę, która zaczęła występować o przyłączenia do sieci pod planowane farmy wiatrowe. Głównie przyłącza, bo liczba działających elektrowni jest śladowa.
PATOLOGIA TRWA
Wiatrowe eldorado zaczęło się przed 2010 r. Uzyskanie zezwolenia na przyłączenie farmy wiatrowej do sieci było proste (w zasadzie nie była wymagana żadna dokumentacja). Zezwolenie miało też kolejną zaletę – było bezpłatne. To w tym czasie wydano 76 proc. wszystkich decyzji na przyłączenia. Dla wielu firm była to żyła złota. Nie dlatego, że zaczęły produkować i sprzedawać prąd. Przeciwnie. Farmy nie powstawały. Gdy zaczął się boom w tej branży, przyłącza wystawiano na sprzedaż. Zarobek był gigantyczny jak na znikomy wkład własny. Cena za projekt farmy z warunkami przyłączenia o mocy ok. 30-40 MW sięgała 1-1,5 mln euro. – To był okres patologii – przyznaje przewodniczący sejmowej podkomisji ds. energetyki Andrzej Czerwiński.
W marcu 2010 r. weszło w życie nowe prawo energetyczne, które wprowadziło ostrzejsze wymogi ubiegania się o przyłączenia. Pojawiły się także opłaty. Za każdy planowany 1 MW trzeba było zapłacić 30 tys. zł jednorazowej opłaty. Były firmy, które wiedziały, że eldorado się kończy i rzutem na taśmę występowały z wnioskami. Wystarczyło napisać: planujemy budowę elektrowni wiatrowej. Wszystkie dobre projekty zostały już dawno sprzedane. Ale to tylko ok. 10 proc. całej puli. Reszta „rezerwacji” nie jest realizowana. Na publikowanych przez operatorów sieci specjalnych listach do dziś wiszą projekty z 2007 r. Jak na przykład na liście spółki Energa-Operator w Toruniu. Wśród wielu pozycji jest też zgoda na przyłączenie do sieci w Rzeżewie. W rubryce „data rozpoczęcia dostaw energii” świeci puste miejsce. Choć elektrownia nie powstała przez siedem lat, zarezerwowana dla niej moc 15 MW blokuje system. I inne firmy, które mogłyby produkować prąd z wiatru. Kto jest właścicielem pozwolenia, nie wiadomo, bo operatorzy nie podają takich informacji. Wszystko jest anonimowe.
Instytut Jagielloński ocenia, że jeżeli polityka przyłączy się nie zmieni, Polska nie spełni celów określonych przez Brukselę. Czerwiński zapewnia, że po 1 stycznia 2016 r., kiedy wejdzie w życie system aukcji, każda firma z realnym planem inwestycji i konkurencyjną ceną za prąd otrzyma pozwolenie na budowę i przyłączenie do sieci. A co z firmami, które już posiadają przyłączenia i dotąd nie inwestowały? Przecież mogą nie być zainteresowane aukcjami? – Jeśli będzie potrzebna moc, minister będzie mógł odebrać stare zezwolenie, wydając indywidualne zarządzenie. Jeżeli nie przystąpią do aukcji i będą blokować miejsce, ministerstwo na pewno zareaguje – zapewnia. Nikt nie chce nam tylko odpowiedzieć na pytanie, dlaczego nie zareagował teraz, kiedy była do tego najlepsza okazja. Zanim jeszcze z Polski zaczną się wycofywać inwestorzy. Tak jak to zrobiły firmy łupkowe, nie mogąc się doczekać na odpowiednie przepisy.Tekst ukazał się w 21/2015 numerze WPROST.
Więcej ciekawych materiałów w najnowszym wydaniu tygodnika WPROST, które jest dostępne w formie e-wydania na www.e.wprost.pl od niedzieli od godz. 20.00 i w kioskach oraz salonach prasowych na terenie całego kraju od poniedziałku rano.
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania.
Oraz na AppleStore i GooglePlay.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.