Przyszła wojna światów - kto ją wywoła i jak będzie wyglądała?

Dodano:
Wojna, okręt (fot. pict rider/ Fotolia.pl)
Media pokazują dziś wojnę z Państwem Islamskim. Światowe potęgi militarne przygotowują jednak swoje armie do konfliktu o nieporównywalnie większej skali.

Obecna potyczka z ISIS, wcześniejsze interwencje zachodnie w Afganistanie i Iraku czy rosyjska w Gruzji i na Ukrainie są tylko przedsmakiem tego, co zakładają planiści „wielkiej wojny”. Gdzie może wybuchnąć? Z pewnością w żadnym z miejsc znanych ostatnio z relacji medialnych. Nie będą to Syria, Irak, Palestyna. Tam ledwie się tlą lokalne pożary, które czasami wymagają interwencji wojskowej, ale nie walki na śmierć i życie. „Wielką wojnę” może obecnie stoczyć – lub będzie mogło w bliskiej przyszłości – ledwie kilka państw, i to one właśnie nadają kierunek militarnym wysiłkom świata. Chodzi przede wszystkim o Stany Zjednoczone – ewentualnie całe NATO, Chiny, Rosję i Indie. Ich wysiłki idą w podobnym kierunku: utrwalenia lub zdobycia zdolności do walki w skali globu lub przynajmniej wschodniej hemisfery (Rosjanie, Chińczycy, Hindusi).

Z powietrza i z morza

Kształt każdej przyszłej „wielkiej wojny” wyznaczają Stany Zjednoczone, choć raczej nie one ją rozpoczną, ponieważ są mocarstwem broniącym stanu posiadania, a nie wygłodzoną, wschodzącą potęgą.

Przygotowania militarne Ameryki są pochodną trzech fundamentalnych punktów doktryny strategicznej USA, niezmiennej od początków XIX w., do której tylko dopisywane są kolejne przestrzenie operacyjne pojawiające się wraz z rozwojem technologii. Po pierwsze, nie wolno dopuścić do rozwinięcia się na kontynentach amerykańskich żadnej potęgi zdolnej do zagrożenia bezpieczeństwu USA na lądzie. Po drugie, należy dominować północny Atlantyk i północny Pacyfik, aby nie dopuścić przeciwnika do wybrzeży USA. Po trzecie, nie wolno dopuścić do zdominowania Eurazji przez jedno mocarstwo, gdyż jako całość przewyższa ona potencjałem Stany Zjednoczone i mogłaby je pokonać.

Przyczajony smok

Chiny od dekady rozwijają środki ataku umożliwiające rażenie amerykańskich baz na Pacyfiku oraz zespołów uderzeniowych floty (rakiety balistyczne i manewrujące, samoloty niewidzialne dla radarów, radary pozahoryzontalne). Celem tych starań jest uzyskanie przez Chińską Armię Ludowo-Wyzwoleńczą zdolności do przełamania tzw. pierwszego łańcucha wysp, czyli amerykańskich instalacji wojskowych oraz systemów obrony państw sojuszników USA na zachodnim Pacyfiku: Filipin, Tajwanu, Okinawy, Wysp Japońskich . Rządcy Pekinu myślą także o przebiciu się przez tzw. drugi łańcuch wysp, czyli kolejny amerykański pas bezpieczeństwa ciągnący się od Japonii do Papui. Dalej jest już terytorium USA – Hawaje i zachodnie wybrzeże.

Cały artykuł przeczytać można w najnowszym wydaniu tygodnika "Wprost", który trafił do kiosków w poniedziałek, 28 grudnia 2015 r.  "Wprost" można zakupić także  w wersji do słuchaniaoraz na  AppleStore GooglePlay.

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...