Masakra w Samarze
"Nadal z taką samą determinacją będziemy walczyć z wrogiem" - oświadczył Rudesheim na konferencji prasowej.
W niedzielę wieczorem dowództwo USA podawało, że żołnierze amerykańscy zabili 46 Irakijczyków, którzy w ciągu dnia próbowali zastawić pułapki na konwoje wojskowe USA w Samarze. Ośmiu Irakijczyków schwytano. W starciu rannych zostało pięciu amerykańskich żołnierzy.
Według obserwatorów były to największe walki od upadku Bagdadu w kwietniu tego roku. Część napastników, którzy co najmniej w dwóch punktach miasta niemal jednocześnie zaatakowali oddziały USA, ubrana była w mundury dawnej armii Saddama Husajna i prosaddamowskiej formacji partyzanckiej, tzw. Fedainów Saddama. Amerykanie odpowiedzieli na atak m.in. ogniem z dział czołgowych.
Ataki - na wschód i na zachód od miasta - były dokładnie zgrane w czasie. Komentatorzy podkreślają, że akcja została najwyraźniej dokładnie zaplanowana. Partyzanci wznieśli blokady na trasach konwojów z nową iracką walutą i strzelali do żołnierzy amerykańskich zza barykad oraz z dachów okolicznych domów.
Iraccy świadkowie informowali, że następnie Amerykanie otworzyli ogień do grupy ludzi wychodzących po porannej zmianie z fabryki. Zginęło dwu robotników, a wielu zostało rannych. Mieszkańcy mówili, że w odpowiedzi na ataki żołnierze zaczęli strzelać na oślep. Widząc to - powiedzieli świadkowie - do napastników przyłączyli się uzbrojeni cywile.
Wojska USA stanowczo dementują doniesienia o przypadkowych strzałach amerykańskich żołnierzy.
Miejscowi podają w wątpliwość informacje Amerykanów o 54 zabitych Irakijczykach. W miejscowej kostnicy złożono trzy ciała. W sumie - zdaniem dyrektora miejscowego szpitala - od amerykańskich kul zginęło osiem osób, a około sześćdziesięciu zostało rannych.
Samara leży w tzw. trójkącie sunnickim, między Bagdadem, Ramadi i Faludżą, stanowiącym główny bastion zwolenników dawnego reżimu irackiego.
sg, pap