Przepraszam, czy tu gniją?
Narzekam, więc jestem
Najbardziej zgorzkniali są początkujący twórcy. Dwudziestoparolatkowie wmawiają odbiorcom, że nie ma najmniejszych powodów, żeby cieszyć się życiem. "Wychodzę z domu. Dzień skulony z nieszczęścia (...) właściwie od rana, od samego rana jest noc" - zauważa dwudziestoletnia Dorota Masłowska (autorka "Wojny polsko-ruskiej pod flagą biało-czerwoną"), ideolog i zarazem idolka tzw. generacji nic. Mirek Nahacz, o rok młodszy od Masłowskiej, przyznaje w rozmowie z "Wprost", że "czarna strona rzeczywistości jest ciekawsza niż jasna. Takie tematy bardziej pociągają do opisu". Opisywany przez debiutantów świat jest tak optymistyczny jak ostatnie chwile desperata stojącego na balustradzie tarasu widokowego Pałacu Kultury i Nauki: widoki są niezłe, ale perspektywa koszmarna.
- Z badań wynika, że duża część Polaków ma poczucie bezradności, więc narzeka. Dlatego łatwo identyfikuje się z literaturą czy kinem, będącymi zapisem tej bezradności - mówi psycholog społeczny i wydawca Jacek Santorski. Do tej diagnozy idealnie pasują "Gnój" Wojciecha Kuczoka albo "Tartak" Daniela Odiji. "Przepraszam, że tylko narzekam, ale ja inaczej nie umiem. Opisuję świat, który znam. Widzę świat skazany na agonię, bo naprawdę jest źle" - mówi "Wprost" Odija. Młodzi autorzy, jak Odija czy Michał Olszewski (autor "Do Amsterdamu") tłumaczą, że piszą o biedzie prowincji, bo z takich terenów pochodzą. Andrzej Stasiuk potrafi wytropić beznadzieję nawet w stolicy. "Już nic gorszego nie ma na świecie. Żyłem tam kiedyś. To piekło" - tak dworzec Warszawa Wschodnia opisuje Stasiuk w powieści "Dziewięć". Wczesne lata 90. w Warszawie to dla Stasiuka wykolejeni ludzie, przemoc i brak perspektyw. Warszawa w wersji Stasiuka niczym się nie różni od popeegerowskich wiosek, opisywanych przez Odiję.
Pierdolona Ziemia Obiecana!
- Nie ma u nas książek z życia klasy średniej, nie ma powieści uniwersyteckiej, niewiele pozycji potrafi rozbawić. I nawet jeśli pojawiają się literackie gry lub interesująca stylistyka, to wszystko rozgrywa się na bardzo nieprzyjemnej płaszczyźnie - stwierdza krytyk Jerzy Jarzębski. Podobnie jest w polskim filmie. Obok kloszardów czy narkomanów ulubione typy polskich reżyserów to biznesmen kanciarz (najczęściej z twarzą Janusza Rewińskiego), młody idealista, który źle kończy (specjalność Rafała Maćkowiaka) bądź zdegenerowani pracownicy świata mediów i reklamy (jak w "Egoistach" Mariusza Trelińskiego). Przedsiębiorca nie może być uczciwy, za to złodziej budzi sympatię - bo przecież okrada krwiopijców (jak w komediach Olafa Lubaszenki czy "Młodych wilkach" Jarosława Żamojdy).
Literatura krzyku
"Nienawidzę świata i ludzi" - ujawnia w epilogu jeden z narratorów "Miasta utrapienia", alter ego pisarza. Kiedy naszym pisarzom i filmowcom zarzuca się, że pogardzają odbiorcami i tworzą wyłącznie dla siebie, by rozładować frustracje, reagują agresją. Jerzy Pilch po krytycznych ocenach swej nowej książki odkrył "generację piszących recenzje palantów", dodając że "debilizm w tym plemieniu jest nieuleczalny".
Trudno się dziwić, że pisane żółcią polskie książki nie obchodzą zachodnich odbiorców. Powoli przestają obchodzić też polskich. - Mieszkańcy Warszawy, oburzają się, że moja proza jest tak straszna, że niewiarygodna. Z kolei ludzie z terenów, które opisuję, dziwią się, po co mieliby to czytać, skoro mają to na co dzień - przyznaje Odija. Dla kogo jest więc ta literatura? - Nie dziwię się, że polska proza jest wielką nieobecną na mapie świata - mówi poeta Adam Zagajewski, wykładowca literatury na uniwersytecie w Houston.
Marta Sawicka
Pełny tekst ukaże się w najnowszym numerze tygodnika "Wprost". W sprzedaży od poniedziałku, 16 lutego.