Koniec afery bydgoskiej?
"W ocenie prokuratury były dostateczne podstawy, by postawić panu Mikietyńskiemu zarzuty przekroczenia uprawnień, ale w toku śledztwa okazało się, że nie ma dostatecznych danych, by sformułować akt oskarżenia. Pojawiły się dodatkowe wyjaśnienia współpodejrzanych, których nie jesteśmy w stanie zweryfikować, i dlatego uznaliśmy, że samo znalezienie przedmiotów w pomieszczeniu służbowym pana Mikietyńskiego nie dowodzi popełnienia przez niego przestępstwa" - tłumaczył rzecznik Prokuratury Okręgowej w Bydgoszczy, Jan Bednarek.
Tymczasem w styczniu br. "Gazeta Wyborcza" i "Życie Warszawy" napisały, że podejrzewani o przyjmowanie łapówek policjanci prowadzili śledztwa w sprawie klubu sportowego Polonia Bydgoszcz. Zostali zatrzymani po tym, jak dostarczyli prokuraturze dowody na powiązania klubu Polonia ze zdominowanym przez SLD magistratem, a śledztwa przejęła Komenda Wojewódzka Policji. Chodziło m.in. o przywłaszczenia pieniędzy przez kilkunastu zawodników klubu na podstawie fikcyjnych umów (w sumie ponad 180 tys. zł), a także o wykorzystywanie przez klub dotacji celowych z urzędu miasta - ponad 450 tys. zł.
Po publikacjach zarządzono kontrole dochodzeń prowadzonych w tej sprawie przez policję i prokuraturę, a także działań funkcjonariuszy z biura spraw wewnętrznych KGP. Żadna z nich nie wykazała nieprawidłowości opisywanych przez media.
Krzysztof Mikietyński kilka miesięcy temu napisał raport o zwolnienie ze służby i przeszedł na policyjną emeryturę. "Mam żal do przełożonych, że nie wierzyli we mnie. Liczyłem na ich pomoc" - powiedział po umorzeniu dochodzenia w jego sprawie.
Śledztwo w sprawie dwóch byłych podwładnych Mikietyńskiego, podejrzanych o przyjęcie łapówek od handlarzy, ma się wkrótce zakończyć przesłaniem do sądu aktów oskarżenia.
em, pap