Miller oskarżony o kłamstwa (aktl.)
Zeznający w sobotę przed południem Kaczmarek mówił, że na spotkanie 6 lutego został zaproszony na godz. 17.00, nie pamięta jednak, do której godziny przebywał w Kancelarii Premiera, do 18.00 czy 19.00. Dodał, że dziś nie potrafi powiedzieć, czy Miller dotarł na spotkanie. Na wejście do gabinetu premiera mieli czekać: Kaczmarek, ówczesna minister sprawiedliwości Barbara Piwnik i ówczesny p.o. szefa UOP Zbigniew Siemiątkowski.
Miller wykluczył, by uczestniczył w tym spotkaniu. Dodał, że do Warszawy wrócił rządowym samolotem Jak-40, co da się sprawdzić w dokumentacji, "grubo po 19.00" - najwcześniej o 20.00. Jak zaznaczył, "byłoby rzeczą skandaliczną", gdyby ministrowie czekali na niego przez tyle czasu, bez informacji kiedy będą mogli się spotkać.
W sobotę były premier podtrzymał swoje wcześniejsze zeznania, w których mówił, że 6 lutego 2002 r. rano i przed południem był w Łodzi (poprzednio zeznał precyzyjnie, że na spotkaniu z przedsiębiorcami), a później - na Śląsku (zeznając poprzednio wyjaśnił, że udał się tam po otrzymaniu informacji o tragicznym wypadku w kopalni Jas-Mos, natychmiast poleciał do Katowic, gdzie zjechał do kopalni, rozmawiał z ratownikami, górnikami i rodzinami ofiar, a potem, wstrząśnięty tragedią, z nikim się już nie spotykał).
Pytany przez szefa komisji, Józefa Gruszkę (PSL), Miller nie wykluczył, że rozmawiał telefonicznie z Kaczmarkiem po przylocie ze Śląska. Kaczmarek zeznał w sobotę, że 6 lutego 2002 r. Miller dzwonił do niego o godz. 20.00.
Leszek Miller oświadczył, że nie wręczał b. ministrowi Wiesławowi Kaczmarkowi żadnej listy z propozycjami składu Rady Nadzorczej PKN Orlen.
Kilka godzin wcześniej Kaczmarek zeznał przed komisją, że 20 lutego 2002 roku, dzień przed walnym zgromadzeniem funkcjonariuszy PKN Orlen, w Kancelarii Prezydenta szef gabinetu prezydenta Marek Ungier pokazał mu listę nazwisk rady nadzorczej, "którą powinien powołać na nadzwyczajnym walnym zgromadzeniu". Dodał, że taką samą listę pokazał mu tego dnia premier Miller.
B. premier podkreślił, że na pewno Kaczmarek konsultował z nim skład rady, co uważa - jak dodał - za prawidłowość, na pewno informował go o kandydaturach, które ma zamiar przeprowadzić. "Natomiast całkowicie eliminuję możliwość, że ja wręczałem Kaczmarkowi jakąś listę" - zapewnił. Dodał, że "gdyby ta lista istniała, byłaby w posiadaniu wysokiej komisji".
Szef komisji Józef Gruszka (PSL) pytał Millera także o rolę służb specjalnych w kształtowaniu gospodarki.
"Nie mogę wymienić jakiegoś przykładu, który by świadczył o tym, że jakaś służba interweniowała tak, że zakłóciła lub uniemożliwiła proces wyłonienia zarządu czy rady nadzorczej jakiejś spółki" - podkreślił b. premier.
"Nie mogę potwierdzić informacji, które krążą, że gdzieś jest jakiś tajemniczy punkt, w którym podejmuje się decyzje, mające niezwykły wpływ na kształt polskiej gospodarki, że są jakieś sojusze byłych czy aktualnych służb, i co więcej - że wszystko to jest znane i tolerowane" - zaznaczył.
Dopytywany powiedział, że jako premier nie natknął się na informacje, które świadczyłyby o tym, iż służby przekraczały prawo, albo w sposób nieuprawniony korzystały z informacji zdobytych w drodze operacyjnej.
"Polska nie jest republiką bananową, która jest rządzona przez zakapturzonych mężczyzn o niejasnych celach" - dodał Miller.
Miller powiedział, że ostatnio spotkał się z Janem Kulczykiem w połowie września, a w październiku rozmawiał z nim telefonicznie, pytając, czy powoływał się na "pierwszego".
Zaprzeczył piątkowym informacjom Romana Giertycha (LPR) przekazywanym dziennikarzom - w czasie, gdy b. premier składał przed komisją śledczą tajne zeznania - że jego (Millera) spotkanie z Kulczykiem odbyło się w Kancelarii Premiera i miało charakter "sztabu antykryzysowego", na którym przygotowywano plan działań dla świadków i przeciw członkom komisji śledczej.
Miller powiedział, że podczas piątkowych zeznań zastrzegał, iż nie wie, czy do spotkania doszło w Kancelarii Premiera, czy w innym miejscu. Prosił o czas, by mógł to sobie przypomnieć.
Podał, że do spotkania doszło ok. 15 września w Polskiej Radzie Biznesu w Alejach Ujazdowskich podczas lunchu. Nie umiał powiedzieć precyzyjnie, kto kogo na ten lunch zaprosił.
Zaprzeczał przytaczanym przez Giertycha piątkowym zeznaniom, tłumacząc, że nie mówił o tym spotkaniu precyzyjnie i stanowczo. Podkreślał też swoje wątpliwości.
Miller powiedział, że od złożenia urzędu szefa rządu 2 maja 2004 roku był w Kancelarii Premiera dopiero 27 i 30 listopada oraz 1 grudnia, by zapoznać się ze stenogramami Rady Ministrów z 2001 roku, o co był pytany podczas poprzednich przesłuchań.
Dopytywany przez Giertycha, jakie osoby były na spotkaniu - czy byli tam Józef Oleksy, Marek Dyduch, Krzysztof Janik - jaki był jego cel, czy przygotowywano na tym spotkaniu działania przeciw członkom komisji, czy opracowywano strategię związaną z wyjazdem Kulczyka do USA i jego chorobą, Miller za każdym razem zaprzeczał, podkreślając, że spotkania o takim charakterze nie było.
Na pytanie Giertycha, czy uczestniczył w spotkaniu towarzyskim z udziałem szefa ABW Andrzeja Barcikowskiego Zbigniewa Siemiątkowskiego, Miller zaprzeczył. Powiedział, że nie spotyka się z Barcikowskim, a z Siemiątkowskim tak, choćby dlatego, że jest posłem.
Giertych spytał, dlaczego Miller kłamie. Były premier odpowiedział pytaniem, dlaczego poseł zarzuca mu kłamstwo. Przypomniał jeszcze raz, że podczas piątkowych zeznań nie mówił definitywnie, jak wyglądało spotkanie z Kulczykiem.
Miller oświadczył, że nadzór premiera nad służbami specjalnymi jest ściśle regulowany. Dlatego, jak dodał, on jako premier nie mógł nic zrobić w sprawie udokumentowania przez AW i ABW wiedeńskiego spotkania Jana Kulczyka z Władimirem Ałganowem.
Przesłuchujący Millera wiceszef komisji Zbigniew Wassermann (PiS) skrytykował nadzór premiera nad służbami i dodał, że m.in. z powodu złego nadzoru dokumentacja służb specjalnych z tego spotkania - inna treść notatki Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, a inna z Agencji Wywiadu - jest "skandaliczna".
"Premier nie ma możliwości nadzoru nad prowadzeniem działalności operacyjnej przez służby" - odparł Miller.
"Czy pan wie, że jest grupa funkcjonariuszy (służb specjalnych - PAP), którą kieruje Bieszyński (płk Ryszard Bieszyński, b. dyrektor zarządu śledczego UOP, potem w ABW - PAP) polująca na mnie?" - spytał Millera Wassermann. Dodał, że ci funkcjonariusze mieliby za zadanie poszukiwanie sposobów skompromitowania posła.
"Nie znam takiej grupy, a gdy chodzi o polowanie, to ja jestem przedmiotem polowania - przez was, panowie" - brzmiała odpowiedź świadka.
Leszek Miller mówiąc o zatrzymaniu b. prezesa PKN Orlen Andrzeja Modrzejewskiego, oświadczył że "nikomu tego nie sugerował, nikogo nie zachęcał i nie wydawał żadnej dyspozycji, żeby użyć rozwiązania siłowego".
Konstanty Miodowicz (PO) pytał, czy w przypadku zatrzymania b. szefa koncernu nie zadziałał "syndrom króla Henryka II". "Kiedy król powiedział wzdychając: kto uwolni mnie od tego niesfornego mnicha, następnego dnia Tomasz Beckett nie żył" - mówił. "Czy nie dawał pan do zrozumienia służbom, żeby wykonały przedsięwzięcie, które owocowałoby zatrzymaniem?" - spytał poseł.
Miller zapewnił, że ani w trakcie spotkania 7 lutego 2002 roku ani kiedykolwiek indziej, nie dał żadnego powodu, żeby można było odczytać jego intencje jako polecenie zatrzymania.
"Nie ukrywałem, że wraz z moim politycznym zapleczem mieliśmy krytyczną opinię o funkcjonowaniu zarządu Orlenu pod prezesurą Modrzejewskiego, mieliśmy też obawy przed podpisaniem kontraktu z J&S, ale nikt z uczestników spotkania z 7 lutego nie powiedział, że decyzja o zatrzymaniu zapadła w moim gabinecie, czy została wydana przeze mnie" - podkreślił b. premier.
"Było tak, że prowadzono od dłuższego czasu postępowanie w sprawie Modrzejewskiego, prokuratura wydała w tej sprawie stosowną decyzję, a funkcjonariusze UOP ją wykonali. Ta decyzja nie zapadła w moim gabinecie i nie była przeze mnie inspirowana" - zaznaczył.
Antoni Macierewicz (RKN) zarzucił Millerowi kłamstwo, kiedy powiedział on, że był przeciwny sprzedaży Rafinerii Gdańskiej rosyjskiemu Łukoilowi i Rafineria nie została sprzedana. "Skłamał pan teraz" - oświadczył wówczas Macierewicz.
Między Millerem a Macierewiczem doszło do ostrej wymiany zdań, kiedy poseł zapytał b. premiera o stanowisko na temat możliwości sprzedaży 75 proc. akcji Rafinerii Gdańskiej rosyjskiemu Łukoilowi, jakie reprezentował podczas posiedzenia Rady Gabinetowej 21 lutego 2002 roku.
Jak powiedział Macierewicz, ówczesny minister skarbu państwa Wiesław Kaczmarek, miał powiedzieć podczas posiedzenia rady, że 75 proc. akcji Rafinerii Gdańskej może kupić Łukoil.
"Ta koncepcja - że można zakładać, że któryś z koncernów, w tym wypadku chodzi Łukoil, dokona tego zakupu, bo to otwiera różne możliwości bliższej kooperacji z kapitałem rosyjskim - była znana. Pan Kaczmarek tego poglądu nie ukrywał i to nie był tylko jego pogląd - powiedział Miller.
Macierewicz chciał jednak dowiedzieć się, jakie stanowisko w tej sprawie reprezentował podczas posiedzenia rady Miller. Poseł nie mógł odczytać publicznie stenogramu z jej posiedzenia, bo materiał ten ma klauzulę "zastrzeżone".
B. premier nie chciał odpowiedzieć na pytanie posła. "Musiałbym zapoznać się ze stenogramem. Ważny jest efekt. Rafineria Gdańska nie została sprzedana Łukoilowi" - powiedział Miller
"Pan się wykpiwa od odpowiedzi" - zarzucił mu Macierewicz.
"Ja się od niczego nie wykpiwam. Byłem przeciwny sprzedaży Rafinerii Łukoilowi" - podkreślił Miller.
"Przykro mi, ale to jest nieprawda. Nie był pan przeciwny. Pana zeznanie, że podczas posiedzenia Rady Gabinetowej był pan przeciwny planom Wiesława Kaczmarka jest nieprawdziwe. Skłamał pan teraz" - oświadczył poseł RKN.
ss, pap