Janukowycz musi odejść! (aktl.)
We wtorek Wiktor Juszczenko wezwał swych zwolenników, aby nie dopuścili do gmachu Gabinetu Ministrów "bezprawnego rządu".
"Chcę oficjalnie oświadczyć: żadnego posiedzenia nie będzie i nie może być. Tam musi wejść nowy, prawowity rząd. Dlatego wzywam wszystkich do zablokowania gmachu Gabinetu Ministrów" - apelował Juszczenko do kilkudziesięciu tysięcy ludzi na kijowskim placu Niepodległości.
W środę rano kilkaset osób zablokowało budynek rządu w Kijowie. Do gmachu przepuszczani byli idący do pracy zwykli urzędnicy. Zapowiedziano, że nie wejdzie tam tylko Janukowycz.
Przed gmachem Gabinetu Ministrów, podobnie jak w czasie "pomarańczowej rewolucji", znów rozlegały się okrzyki "Juszczenko! Juszczenko!", rytm wybijany był na "rewolucyjnych bębnach" - przewróconych, pustych metalowych beczkach. Demonstracji przyglądali się nieliczni milicjanci.
W chwilę potem szef Urzędu Gabinetu Ministrów Anatolij Tołstouchow poinformował, że zaplanowane na godz. 10 (9 czasu polskiego) posiedzenie nie odbędzie się, a członkowie rządu wezmą udział w pogrzebie tragicznie zmarłego ministra transportu Heorhija Kirpy.
Przedstawiciel ekipy Juszczenki Jurij Łucenko powiedział po rozmowie z Tołstouchowem, że "ani dziś (w środę), ani jutro (w czwartek), ani pojutrze (w piątek) nie odbędzie się tu (w gmachu Gabinetu Ministrów) posiedzenie rządu".
"Oczywiście mogą się zebrać w innym budynku rządowym w Kijowie" - dodał.
Po krótkiej blokadzie zwolennicy Juszczenki rozeszli się, zapowiadając się, że jeśli tylko pojawi się Janukowycz, to akcja zostanie natychmiast wznowiona.
Prezydent Kuczma zwolnił natomiast ze stanowiska wicepremiera ds. kompleksu paliwowo- energetycznego Andrija Klujewa. Oficjalnie Klujew chce powrócić do parlamentu, a ukraińskie prawo zabrania łączenia stanowiska we władzy wykonawczej z mandatem deputowanego.
40-letni Klujew jest jednak jednym z najbliższych współpracowników premiera Wiktora Janukowycza. Przez zwolenników Juszczenk jest on oskarżany o aktywny udział w fałszowaniu drugiej tury wyborów z 21 listopada, której rezultaty zostały potem unieważnione przez Sąd Najwyższy Ukrainy.
Sam Wiktor Janukowycz oświadczył, że nie ma zamiaru podawać się do dymisji ze stanowiska szefa rządu. "Kategorycznie oświadczam, że nie napiszę takiego podania" - powiedział na konferencji prasowej w Kijowie. "Ja wiem, dlaczego oni (opozycja) chcą mojego odejścia. Im trzęsą się łydki. Mają rację. Wkrótce zajmiemy stanowisko. Już wkrótce..." - dodał.
Zdaniem Janukowycza, wybory nie dobiegły końca. "Proces wyborczy jeszcze trwa i dopóki nie zostaną zakończone wszystkie procedury (w sądach), pozostanę na stanowisku (premiera)" - powiedział. Powiedział też, że do czasu ogłoszenia oficjalnych wyników wyborów pozostanie na urlopie. "Ciągle jeszcze mam status kandydata na prezydenta Ukrainy" - oświadczył.
Zgodnie z ukraińską konstytucją premier powinien podać się do dymisji po zaprzysiężeniu nowego prezydenta, co może nastąpić dopiero po uznaniu przez Sąd Najwyższy wyborów za ważne. Centralna Komisja Wyborcza ogłosiła we wtorek, że według nieoficjalnych danych zwycięzcą wyborów prezydenckich został lider opozycji Wiktor Juszczenko. Janukowycz oświadczył jednak, że nie uzna swojej porażki, gdyż - jak twierdzi - doszło do masowych naruszeń praw wyborców. Jego sztab złożył skargę w Sądzie Najwyższym i ma nadzieję, że ten unieważni wyniki głosowania z ostatniej niedzieli.
Zdaniem międzynarodowych obserwatorów, jeśli nawet gdzieś doszło do nieprawidłowości, są one tak mało znaczące, że nie mogą mieć wpływu na ostateczny wynik wyborów.
em, pap