Dublin

Dodano:
Dziś rano pierwszą wiadomością serwisów informacyjnych były plany NASA, by w ciągu kilku najbliższych lat zbudować na Księżycu bazę, gdzie mogliby mieszkać ludzie.
Marzenie pisarzy SF po wielu latach spełniłoby się. Wreszcie człowiek skolonizowałby Księżyc. Dla ludzi mojego pokolenia, dzisiejszych 40-50-latków, dwadzieściakilka lat temu wyjazd na zachód do pracy legalnej, dobrze płatnej, było marzeniem takim samym jak dziś kolonizacja Srebrnego Globu.

Dla współczesnych 20-30-latków, obywateli Unii Europejskiej wyjazd do Wielkiej Brytanii, Irlandii, jest czymś zwykłym, normalnym. Przyjeżdżają na kilka miesięcy, na kilka lat. Czasem na całe życie, ale zawsze ze świadomością, ze podróż do Polski jest krótsza niż jazda pociągiem z Warszawy do Wrocławia. Nowa polska emigracja nie jest de facto emigracją, jest normalnym podróżowaniem za nową pracą, lepszymi możliwościami rozwoju, lepszymi warunkami życia. Nie jest ucieczką, ale biegiem do przodu, zdobywaniem nowych doświadczeń, dla wielu przedłużeniem wakacji i nauką samodzielnego życia. Pieniądze są ważne, nawet bardzo, ale wielu ludzi, którzy wybrali życie na wyspach na pierwszym miejscu stawia choćby życzliwość, z jaką się tu spotykają, docenienie ich, czy to, że na ulicy nawet nieznajomi mówią sobie dzień dobry.

Nie jest oczywiście tak, że Wielka Brytania i Irlandia nie ma ciemnych i złych stron. Tuż obok opowieści o dobrodziejstwach płynących z życia, są tu historie o problemach, przed jakimi stają nowi Europejczycy. O kłopotach z porozumieniem się, o samotności, o tęsknocie za rodziną i znajomymi, o poczuciu, że ci, którzy zostali, traktują ich jak uciekinierów, jak tych, którzy wybrali wygodę ponad wierność ojczyźnie i bliskim.

Prawie wszyscy, których spotkaliśmy mówili: wrócilibyśmy natychmiast, gdyby załatwienie banalnej sprawy w urzędzie zajmowało minuty a nie dni, gdyby państwo było przyjazne obywatelom a nie traktowało ich jak wrogów. Wrócą, gdy pracodawcy będą ich traktowali z szacunkiem, gdy wystarczy mieć dobre CV i doświadczenie by dostać dobrą pracę, a nie znajomości i układy. Tak mówią nowi „emigranci”.

Ja miałem to szczęście, że w życiu kilka razy zdarzało mi się „emigrować”. Kilka razy na stałe – zawsze okazywało się jednak, że „na stałe” ma ściśle określony wymiar – i wiele razy „na chwilę” by dorobić do studenckiego stypendium. Emigrowałem, by pracować bez żadnych pozwoleń, na czarno, podając się za Niemca, ale emigrowałem także do legalnej pracy, płaciłem podatki i byłem pełnoprawnym obywatelem. I zawsze czułem się obywatelem drugiej kategorii, takim z dzikiego kraju, w którym „po ulicach podobno chodzą białe niedźwiedzie”. Byłem Polakiem z peerelu, a potem, gdy padł peerel byłem, obywatelem, który musi prosić o wpuszczenie na europejskie salony, z kraju, który jest gorszy, bo nie gotowy do udziału w klubie „Europa”.

Ci obecni „emigranci” nie mają takiego problemu. To fakt, dla większości z nich moje opowieści są jak fragmenty książki do historii. I to właśnie najbardziej mnie cieszy.
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...