Nie czytał Norwida

Dodano:
Jak będziemy kształcić młode pokolenia, skoro nasze elity akademickie grzeszą lekturową ignorancją, skupiając się na wymyślaniu antylustracyjnych forteli?
Podejrzenie, że rektor Uniwersytetu Gdańskiego prof. Andrzej Ceynowa był tajnym współpracownikiem SB o pseudonimie „Lek”, jest dla mnie szczególnie bolesne, gdyż sam ukończyłem tę zacną uczelnię. Uwiera mnie również linia obrony rektora, który najpierw mówi: „Nie jestem świadomy, żebym miał jakiekolwiek kontakty z oficerami Służby Bezpieczeństwa”, a dzień później informuje: „Namawiano mnie do donoszenia na uczelnianych kolegów i gości UG. Funkcjonariusze SB szybko zrozumieli, że żaden ze mnie pożytek, bo o przesłuchaniach natychmiast opowiadałem”.

Wprawdzie moja Alma Mater zawsze traktowała ćwiczenia z logiki jak piąte koło u wozu, ale podstaw – mimo wszystko – można się było nauczyć.

Najbardziej dotyka mnie jednak reakcja prof. Ceynowy na zarzut, że w maju 1989 r. miał on zrelacjonować oficerowi kontrwywiadu swoje rozmowy z amerykańskim dyplomatą Johnem Brownem. Z raportu odnalezionego przez dziennikarzy „Wprost” wynika, że Amerykanin spożył z przyszłym rektorem kolację w jego domu. Tymczasem prof. Ceynowa stanowczo twierdzi, że nie przypomina sobie nikogo o nazwisku Brown.

Wstyd, bo przecież nawet studenci wiedzą, kim jest John Brown. Chodzi oczywiście o działacza na rzecz wolności czarnoskórych Amerykanów, który w 1859 r. usiłował wywołać powstanie niewolników na południu Stanów Zjednoczonych. Niestety, został schwytany i skazany na śmierć, a jego egzekucja doprowadziła do eskalacji konfliktu między Północą a Południem, stając się jedną z przyczyn wojny secesyjnej.

Mogę pogodzić się z faktem, że rektor nie kojarzy Johna Browna z historii, ale trudno mi pojąć, że nie zna go z wiersza Cypriana Kamila Norwida „Do obywatela Johna Brown”, w którym polski wieszcz wskazuje na rozdźwięk między wolnościowymi ideałami Stanów Zjednoczonych a problemem niewolnictwa. Jeśli prof. Ceynowa nie zapoznał się z tym tekstem w szkole, to mógł chociaż zasięgnąć języka u swojego kolegi, prof. Józefa Włodarskiego, który jako dziekan wydziału filologiczno-historycznego powinien mieć w małym palcu zarówno dzieje nowożytnej Ameryki, jak i twórczość Norwida.

Pozostaje pytanie, jak nieżyjący bohater zza oceanu trafił na kolację do domu agenta „Leka”. Być może chciał spłacić dług wobec Norwida, osobiście dopominając się o wolność Murzynów znad Wisły, czyli wszystkich Polaków, którzy nie współpracowali z SB.

Tak czy inaczej, wstydzę się za moją uczelnię. To prawda, że ma ona na swoim koncie kilka spektakularnych wpadek. Parę lat temu zamierzała np. przyznać doktorat honoris causa Jolancie Kwaśniewskiej, co zwłaszcza z dzisiejszej perspektywy wydaje się ciekawe. Ale żeby rektor nie czytał Norwida? Jak będziemy kształcić młode pokolenia, skoro nasze elity akademickie grzeszą lekturową ignorancją, skupiając się na wymyślaniu antylustracyjnych forteli?
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...