Po co Polsce niepodległe Kosowo?

Dodano:
No i stało się. Polska dołączyła dziś do chóru państw, które uznały jednostronnie proklamowaną niepodległość Kosowa. Nasz rząd chce jednak i nakarmić wilka i ocalić owcę, na osłodę posyłając Serbom naszą misję mediacyjną. Pomysł tylko teoretycznie dobry bo kto w Belgradzie w takiej sytuacji i okolicznościach będzie chciał z takimi emisariuszami rozmawiać?
Uznanie przez Polskę niepodległego Kosowa już w dzień po proklamowaniu niepodległości przez Prisztinę zapowiedział minister Sikorski. W ubiegły poniedziałek w Brukseli w czasie rady mnistrów spraw zagranicznych krajów unijnych ogłosił, że następnego dnia Polska dołączy do Afganistanu, który jako pierwszy poparł niezależne Kosowo. Neoficki zapał pana ministra przytłumili nieco politycy w Warszawie. Ja natomiast do tej pory nie potrafię zrozumieć, jaki interes miałaby Polska w uznaniu i w dodatku tak szybkim secesji Kosowa? Rząd chciał w ten sposób zyskać punkty w Waszyngtonie? No to zyskał, jako jedynych z nowej unijnej dziesiątki obowiązuje nas dalej reżim wizowy do USA. No chyba, że chodziło o satelitę, który miał się rozbić nad terytorium Polski, a którego sami Amerykanie zestrzelili. Jest też może jeszcze jeden powód poparcia dla Kosowa - Kosowo jest naszym potencjalnym a potężnym przy tym sojusznikiem. W walce z terroryzmem na przykład. Albo w zdobywaniu funduszy unijnych a raczej dzieleniu się tymi funduszami bo biorąc pod uwagę, że utrzymanie niezależnego Kosowa będzie Unię Europejską kosztować nawet 8 mld euro rocznie a Niemcy nie podniosą swojej składki członkowskiej, Polska na rzecz Kosowa straci część unijnych dotacji.
Głos rozsądku odezwał się w Warszawie z Pałacu Prezydenckiego, prezydent Kaczyński potrafił dostrzec katastrofalne skutki zniszczenia integralności terytorialnej Serbii. Także część lewicowych polityków okazała się być wyważona. No ale cóż, stało się. Dzisiaj Polska uznała Kosowo, dzięki czemu - zdaniem ministra Sikorskiego (chyba tylko brytyjskie umiłowanie absurdu tłumaczy jego logikę) - pomoże Serbii i Kosowu w wejściu do Unii Europejskiej a wszystkim nam będzie się żyło dłużej i szczęśliwiej. Ale jednocześnie rząd miłości chce okazać miłosierdzie Serbii, wysyłając doń misję dyplomatyczną. Pomysł teoretycznie dobry, ale pod dwoma warunkami. Po pierwsze w tejże misji powinni się znaleźć ludzie, których Serbowie szanują i którzy znają skomplikowaną sytuację. A po drugie sam Belgrad chciałby podjąć taką misję. Tymczasem pojawiła się wiadomość - mam nadzieję, że fałszywa - że w owej misji poza premierem Pawlakiem miałby się znaleźć premier Mazowiecki. Ten sam Tadeusz Mazowiecki, który przez Serbów jest odbierany jako ucieleśnienie antyserbskiej propagandy. Gdyby faktycznie rząd chciałby byłego premiera wysłać do Belgradu, zostałoby to tam uznane za jawną prowokację. Równie dobrze można by zaprosić do udziału w misji Carlę del Ponte lub Billa Clintona, na których Serbowie mają wręcz alergię i którzy są jednocześnie rodzicami niepodległego Kosowa. W misji, jeśli ma być to poważny polityczny projekt - mógłby się znaleźć któryś z byłych polskich ambasadorów w Belgradzie lub na przykład prof. Adam Rotfeld, który nie budzi żadnych negatywnych skojarzeń a mało tego, jako pierwszy od lat szef polskiego MSZ odwiedził w 2005 r. Belgrad. No i drugi warunek to chęć Belgradu do przyjęcia emisariuszy. A z tego, co wiem, wysłanie misji do Serbii, tuż po uznaniu niepodległości Kosowa jest delikatnie mówiąc nietaktowne. To tak jakby na czyjejś stypie urządzić pokaz tanga argentyńskiego.
Wiem, że to rząd a nie naród jest od rządzenia, ale w systemie demokratycznym zdanie obywateli też powinno być brane pod uwagę. A Polacy tymczasem nie chcą niezależnego Kosowa, solidaryzując się z Serbami, z którymi łączy nas słowiańskie pochodzenie, chrześcijańska wiara, podobna historia i wreszcie niemal identyczna mentalność. A o argumentach merytorycznych przemawiających przeciwko uznaniu niepodległego Kosowa pisałam i mówiłam już wielokrotnie.
Żałuję, że Polska podobnie jak większość krajów unijnych przez nieroztropną politykę w stosunku do Serbii (a właściwie brak takiej polityki) wpycha Serbię w ramiona Rosji. Serbowie obalając w 2000 roku Miloszevicia pokazali, że chcą powrotu do Europy. Ta sama Europa jednak, odbierając im Kosowo i upokarzając, zatrzaskuje im drzwi przed nosem. I żadne bajki o europejskiej perspektywie nie zmienią rzeczywistości.
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...