Kolejowi masochiści
Dodano:
Do czasu przelotu należy doliczyć czas dojazdu na lotnisko wyjściowe, odprawy oraz transportu z lotniska docelowego do centrum. Jeśli na ulicach są akurat korki, pada śnieg, a samolot ma opóźnienie, podróż może potrwać nawet kilka godzin.
Bilety kolejowe są w Polsce niemal tak samo drogie jak bilety lotnicze. Za podróż pociągiem Intercity na trasie Gdańsk – Warszawa – Gdańsk trzeba zapłacić 206 zł. (druga klasa) lub 274 zł. (pierwsza klasa). Rejs samolotem LOT na tej samej trasie, jeśli uda się nam zarezerwować bilety przez Internet, kosztuje ok. 350 zł. (klasa ekonomiczna).
Pociąg Intercity pokonuje odległość między Gdańskiem a Warszawą w ciągu 5 godzin, telepiąc się jak furmanka. O komforcie podróży nie ma co pisać, bo każdy pasażer ma swoje traumatyczne przeżycia związane z przesiadywaniem w brudnych, zatłoczonych przedziałach czy korzystaniem z wagonowych toalet. Samolot pokonuje tę samą odległość w ciągu 50 minut. Pasażer wysiada z niego wypoczęty i w miarę czysty. Wydawałoby się, że przewaga tego środka transportu nad kolejową trumną Peerelu nie powinna podlegać dyskusji.
Istnieje jednak całkiem spora grupa kolejowych masochistów, którzy bronią PKP jak niepodległości. Argumentują oni, że do ceny przelotu należy doliczyć koszt taksówki na lotnisko i z lotniska oraz zawyżone koszta kupna kanapek i napojów na terenie terminalu. Znacznie taniej wychodzi dojazd do dworca kolejowego, który zazwyczaj znajduje się w centrum miasta. Kupując tani prowiant na drogę w sklepie spożywczym niedaleko dworca, można też zaoszczędzić na konsumpcji. Ponadto – twierdzą masochiści – do czasu przelotu należy doliczyć czas dojazdu na lotnisko wyjściowe, odprawy oraz transportu z lotniska docelowego do centrum. Jeśli na ulicach są akurat korki, pada śnieg, a samolot ma opóźnienie, podróż może potrwać nawet kilka godzin. Lepiej więc zdecydować się na jazdę pociągiem, która jest dużo przyjemniejsza od podróży samolotem, bo można się przemieszczać między wagonami, rozmawiać na ciekawe tematy z większą liczbą współpasażerów albo podziwiać przez okno pomniki przyrody oraz malownicze wioski i miasteczka.
Kiedy słyszę te argumenty, natychmiast przypomina mi się dialog dwóch robotników z filmu „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz?” Stanisława Barei:
„– Do PKS mam pięć kilometry. O czwartej za piętnaście jest PKS.
– I zdążasz pan?
– Nie, ale i tak mam dobrze, bo jest przepełniony i nie zatrzymuje się. Przystanek idę do mleczarni. To jest godzinka. Potem szybko wiozą mnie do Szymanowa. Mleko, widzi pan, ma najszybszy transport, inaczej się zsiada. W Szymanowie zsiadam, znoszę bańki i łapię EKD. Na Ochocie w elektryczny do Stadionu, a potem to już mam z górki, bo tak... w 119, przesiadka w 13, przesiadka w 345 i jestem w domu, to znaczy w robocie. I jest za piętnaście siódma! To jeszcze mam kwadrans. To sobie obiad jem w bufecie, to po fajrancie już nie muszę zostawać, żeby jeść, tylko prosto do domu. I góra 22.50 jestem z powrotem. Golę się. Jem śniadanie i idę spać”.
Różnica jest taka, że filmowi robotnicy kombinowali pozytywnie, szukając transportu dla siebie, a kolejowi masochiści kombinują przede wszystkim negatywnie, chcąc udowodnić, że podróż samolotem się nie opłaca. Absurd obu argumentacji jest jednak podobny.
Na szczęście Janusz Palikot, jako przewodniczący komisji „Przyjazne Państwo”, zamierza znieść zakaz sprzedaży i konsumpcji alkoholu w pociągach. Już niedługo w „Warsie” będzie można bez problemu kupić wódkę. To pierwszy sensowny argument na korzyść PKP. Jak się człowiek nawali, to przestanie go obchodzić komfort i czas podróży. Uszczęśliwiony zaśnie w przedziale i nawet po 5 godzinach trudno go będzie stamtąd wyciągnąć.
DOPISEK Z PONIEDZIAŁKU 3. LISTOPADA:
Kilkanaście godzin po umieszczeniu tego wpisu na blogu przekonany o własnej nieomylności udałem się na lotnisko w Gdańsku-Rębiechowie, aby szybko i komfortowo dotrzeć do Warszawy na długo oczekiwane spotkanie z przyjaciółmi: poetą Milošem Doležalem i tłumaczem Jaroslavem Šubrtem. Od rana nad Gdańskiem gęstniała mgła. Wszystkie loty były kolejno przekładane na późniejszą godzinę i odwoływane. Ogółem na lotnisku spędziłem 7 godzin, po czym wróciłem do domu. Gdybym wiedział, że Bóg jest kolejarzem, byłbym bardziej ostrożny w sądach.
Pociąg Intercity pokonuje odległość między Gdańskiem a Warszawą w ciągu 5 godzin, telepiąc się jak furmanka. O komforcie podróży nie ma co pisać, bo każdy pasażer ma swoje traumatyczne przeżycia związane z przesiadywaniem w brudnych, zatłoczonych przedziałach czy korzystaniem z wagonowych toalet. Samolot pokonuje tę samą odległość w ciągu 50 minut. Pasażer wysiada z niego wypoczęty i w miarę czysty. Wydawałoby się, że przewaga tego środka transportu nad kolejową trumną Peerelu nie powinna podlegać dyskusji.
Istnieje jednak całkiem spora grupa kolejowych masochistów, którzy bronią PKP jak niepodległości. Argumentują oni, że do ceny przelotu należy doliczyć koszt taksówki na lotnisko i z lotniska oraz zawyżone koszta kupna kanapek i napojów na terenie terminalu. Znacznie taniej wychodzi dojazd do dworca kolejowego, który zazwyczaj znajduje się w centrum miasta. Kupując tani prowiant na drogę w sklepie spożywczym niedaleko dworca, można też zaoszczędzić na konsumpcji. Ponadto – twierdzą masochiści – do czasu przelotu należy doliczyć czas dojazdu na lotnisko wyjściowe, odprawy oraz transportu z lotniska docelowego do centrum. Jeśli na ulicach są akurat korki, pada śnieg, a samolot ma opóźnienie, podróż może potrwać nawet kilka godzin. Lepiej więc zdecydować się na jazdę pociągiem, która jest dużo przyjemniejsza od podróży samolotem, bo można się przemieszczać między wagonami, rozmawiać na ciekawe tematy z większą liczbą współpasażerów albo podziwiać przez okno pomniki przyrody oraz malownicze wioski i miasteczka.
Kiedy słyszę te argumenty, natychmiast przypomina mi się dialog dwóch robotników z filmu „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz?” Stanisława Barei:
„– Do PKS mam pięć kilometry. O czwartej za piętnaście jest PKS.
– I zdążasz pan?
– Nie, ale i tak mam dobrze, bo jest przepełniony i nie zatrzymuje się. Przystanek idę do mleczarni. To jest godzinka. Potem szybko wiozą mnie do Szymanowa. Mleko, widzi pan, ma najszybszy transport, inaczej się zsiada. W Szymanowie zsiadam, znoszę bańki i łapię EKD. Na Ochocie w elektryczny do Stadionu, a potem to już mam z górki, bo tak... w 119, przesiadka w 13, przesiadka w 345 i jestem w domu, to znaczy w robocie. I jest za piętnaście siódma! To jeszcze mam kwadrans. To sobie obiad jem w bufecie, to po fajrancie już nie muszę zostawać, żeby jeść, tylko prosto do domu. I góra 22.50 jestem z powrotem. Golę się. Jem śniadanie i idę spać”.
Różnica jest taka, że filmowi robotnicy kombinowali pozytywnie, szukając transportu dla siebie, a kolejowi masochiści kombinują przede wszystkim negatywnie, chcąc udowodnić, że podróż samolotem się nie opłaca. Absurd obu argumentacji jest jednak podobny.
Na szczęście Janusz Palikot, jako przewodniczący komisji „Przyjazne Państwo”, zamierza znieść zakaz sprzedaży i konsumpcji alkoholu w pociągach. Już niedługo w „Warsie” będzie można bez problemu kupić wódkę. To pierwszy sensowny argument na korzyść PKP. Jak się człowiek nawali, to przestanie go obchodzić komfort i czas podróży. Uszczęśliwiony zaśnie w przedziale i nawet po 5 godzinach trudno go będzie stamtąd wyciągnąć.
DOPISEK Z PONIEDZIAŁKU 3. LISTOPADA:
Kilkanaście godzin po umieszczeniu tego wpisu na blogu przekonany o własnej nieomylności udałem się na lotnisko w Gdańsku-Rębiechowie, aby szybko i komfortowo dotrzeć do Warszawy na długo oczekiwane spotkanie z przyjaciółmi: poetą Milošem Doležalem i tłumaczem Jaroslavem Šubrtem. Od rana nad Gdańskiem gęstniała mgła. Wszystkie loty były kolejno przekładane na późniejszą godzinę i odwoływane. Ogółem na lotnisku spędziłem 7 godzin, po czym wróciłem do domu. Gdybym wiedział, że Bóg jest kolejarzem, byłbym bardziej ostrożny w sądach.