Kapłańskie dłonie

Dodano:
Byliśmy ostatnio z Małgosią i dziećmi na mszy prymicyjnej naszego przyjaciela dominikanina. Razem z nim sprawował ją cały jego rok. A po mszy panowie udzielali specjalnego błogosławieństwa. Ustawiłem się w kolejce i patrzyłem, jak kobiety przede mną całują młodych kapłanów w dłonie. Trudno mi było się pogodzić z tym, że ja też mam tak zrobić, że ja - mężczyzna, ojciec - mam kogoś całować po dłoniach. Pierwszy błogosławiący ułatwił mi zadanie, bo schował ręce.
Ale potem poszedłem do naszego znajomego i w kolejce znowu zacząłem myśleć. O godności kapłańskiej, o tym, że niezależnie od osoby, zdolności, a nawet godności człowieka Bóg przez niego działa wielkie rzeczy, że on - i znowu nie przez to jaki jest, ale przez sam fakt święceń - staje się Chrystusem w konfesjonale czy przy Ołtarzu, że powtarza dla nas Mękę Pańską, składa ofiarę. Nie przez zasługi, nie przez swoją osobistą świętość (choć tej życzę wszystkim kapłanom, a także życzyłem R., gdy składałem mu życzenia), ale przez fakt wyboru Pana, powołania, którego prawdziwość została potwierdzona przez Kościół. I już choćby dlatego jego dłoniom, jemu samemu należy się szacunek. A jego wyrazem pozostaje pocałunek. Pocałunek kapłańskich dłoni, które są dłońmi Jezusa Chrystusa.

A dzisiaj przyszło mi jeszcze do głowy, że szkoda, że piękny gest całowania dłoni ojca i matki odchodzi powoli w zapomnienie. Przecież całując ich dłonie oddajemy hołd nie tylko ich wysiłkom (boleśnie realnym), nie tylko wyrzeczeniom, ale przede wszystkim temu, że - chcą czy nie chcą tego - są oni dla nas obrazem Boga na Ziemi, że nasz obraz Boga będzie w znacznym stopniu ukształtowany na ich obraz. A poza tym oni dali nam życie, są więc w jakimś stopniu obrazem Boga Stwórcy. I już tylko za to należy im się głęboki szacunek, które pięknym staropolskim obrazem było ucałowanie ich rąk.

Nasza współczesność nastawiona na kumpelstwo i równości nie potrafi tego docenić, ale bez takich prostych gestów, bez gestów szacunku i uniżenia - nie istnieją żadne instytucje. Nie istnieje bez nich także rodzina, w której ktoś sprawuje władzę, ktoś jest głową, a ktoś powinien być posłuszny. Nie po to, by poniżać, ale po to, by później sam umiał wziąć na siebie odpowiedzialność za nową rodzinę. I by, jak on całował dłonie ojca czy kapłana, i jego dłonie mogły być kiedyś ucałowane. Nie po to, by mu sprawić przyjemność, ale by uświadomił sobie, że jego zadanie przerasta jego samego, że bycie księdzem, ojcem, matką czy siostrą zakonną oznacza bycie obrazem Kogoś Większego, komu należy się w nas cześć. Wielkie to wyzwanie, by sprostać temu obrazowi. Przerażająco wielkie.
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...