Miara kryzysu

Dodano:
Afera wokół ks. Josefa Friedla, którą opisywałem krótko w najnowszym numerze tygodnika "Wprost", nabiera tempa. A rozwój wydarzeń wokół niej pokazuje dopiero, jak głęboki jest kryzys Kościoła na Zachodzie. I wcale nie chodzi tu tylko, ani nawet przede wszystkim, o celibat, ale o rzeczy o wiele bardziej fundamentalne.
Ks. Friedl, dla przypomnienia, kilka tygodni temu oznajmił, że nie akceptuje celibatu i w związku z tym od lat żyje w  konkubenckim związku z kobietą (dodajmy oboje mieszkają na plebanii), a że wiernym i kolegom (którzy żyją tak samo) to nie przeszkadza, to on nic zmieniać nie zamierza. W odpowiedzi na to kuriozalne oświadczenie biskup ukarał księdza zdejmując go ze stanowiska dziekana. I nic więcej. Potem ks. Friedl miał jeszcze napisać w liście do Ojca Świętego, że powraca do celibatu. A list ten przekazali biskupi austriaccy Benedyktowi XVI podczas swojej wizyty u niego.

Problem polega tylko na tym, że ks. Friedl oznajmił, że listu nie napisał, a do celibatu wracać nie zamierza. W takiej sytuacji, publicznego zgorszenia i otwartego odrzucenia przyrzeczeń, które się składało, droga powinna być jedna (nawołuje do niej zresztą biskupów Benedykt XVI prosząc, aby przenosili oni do stanu świeckiego tych duchownych, którzy łamią celibat) - wyrzucenie z kapłaństwa. Ale do tego trzeba mieć jaja, a tych biskupom austriackim wyraźnie brakuje i dlatego, zamiast zwyczajnie zastosować prawo kanoniczne, oni tolerują ks. Friedla. A żeby było jeszcze trudniej, tolerują, bo już grupy świeckich zagroziły im, że jeśli oni wyrzucą łamiącego celibat księdza, to kolejni austriaccy katolicy odejdą z Kościoła (swoją drogą trzeba być naprawdę pół mózgiem, żeby odejść z Kościoła, by zaprotestować przeciwko człowiekowi, który łamie, i jeszcze się tym chwali, złożone przez siebie obietnice).

Już tylko tak pobieżne przedstawienie sprawy pokazuje, jak głęboki jest kryzys. Biskupi nie chcą sprawować swojej władzy, bo boją się świeckich i kapłanów. Świeccy nie rozumieją Kościoła i grożą porzuceniem nadziei na zbawienie tylko dlatego, żeby bronić niedojrzałych i lekceważących dane słowa księży. A jakby tego było mało, ktoś publicznie kłamie i nikt nie wyciąga z tego konsekwencji (mówię oczywiście o liście ks. Friedla, który albo go napisał, a potem zmienił zdanie, albo biskupi go wymyślili, żeby udobruchać Ojca Świętego).

Żeby to zmienić, potrzebne są ostre działania. Trzeba nie tylko wyeliminować z kapłaństwa duchownych niewiernych własnym przyrzeczeniom, ale także zmienić biskupów, którzy boją się własnego cienia. Taka operacja będzie oczywiście kosztowna, ale bez tego nie można liczyć na odrodzenie Kościoła na Zachodzie.
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...