Jak zrobić ze wszystkich wała czyli I prawo Skrzypczaka
Dodano:
Dobrze, że gen. Skrzypczak odchodzi z wojska, ale źle, że pozwolono mu podać się do dymisji. To prezydent powinien go odwołać. Brak decyzji w tej sprawie sankcjonuje sytuację, w której ogony machają psami a generałowie - politykami.
Państwa, w których żołnierze pozwalają sobie na otwartą i oficjalną na krytykę cywilnego zwierzchnictwa, bynajmniej nie należą do naszego kręgu kulturowego. Takie sytuacje, owszem, zdarzają się, ale w bananowych republikach. Tyle że tam wszystko jest wywrócone do góry nogami. Trzymając się kynologicznej metaforyki, psy szczekają tam dupami a wojskowe hunty, jak miarka się przebiera, po prostu obalają rządy i same biorą sprawy w swoje ręce.
Nie twierdzę oczywiście, że gen. Skrzypczak szykuje zamach stanu (w końcu przecież sam odszedł z wojska), ale jego wywiad dla "Dziennika" był wystarczającym powodem do wylania go na zbitą ..., jak mawiał nieoceniony Nikodem Dyzma. Dość powiedzieć, że w USA nie zostawiono suchej nitki na emerytowanych generałach po tym, jak odważyli się skrytykować ówczesnego sekretarza obrony Donalda Rumsfelda, (przytomnie przypomniała to "Rz"). U nas z taką krytyką wystąpił żołnierz nie tylko czynny, ale i prominentny. Dowódca Wojsk Lądowych, jeden z czterech-pięciu najważniejszych ludzi w polskiej armii!
Odpowiedzialność za brak dymisji gen Skrzypczaka w stu procentach spoczywa na Lechu Kaczyńskim. Argumentacja szefa BBN Aleksandra Szczygły, że niby decyzja jest po stronie głowy państwa, ale w gruncie rzeczy wszystko zależy od rekomendacji ministra obrony Bogdana Klicha, jest tak cyniczna, że aż zęby bolą. Przecież jeszcze kilka miesięcy temu, Szczygło gardłował, że powoływanie dowódców wojsk jest wyłączną kompetencją prezydenta (to prawda; tak mówi art. 134 konstytucji) i że Klichowi nic do tego. Skoro tak, to po co dziś Kaczyńskiemu opinia szefa MON na temat gen. Skrzypczaka? Wolne żarty.
To, że Lech Kaczyński i Aleksander Szczygło zachowują się w tej sytuacji w sposób wyrachowany, to jeszcze pół biedy. Przynajmniej w porównaniu z tym, co robią Bogdan Klich i gen. Franciszek Gągor, szef Sztabu Generalnego. O ile prezydent i jego współpracownik zagrali w otwarte karty, przyznając, że gen. Skrzypczakowi wolno więcej, bo dokopał rządowi, o tyle nasz minister specjalnej troski i jego as nie odważyli się w tej sprawie nawet pisnąć. Pierwszy nie rekomendował, Kaczyńskiemu żadnego kandydata na stanowiska dowódcy Wojsk Lądowych a drugi - całkiem schował głowę w piasek. Najwidoczniej, obaj bali się gen. Skrzypczaka. Na szczęście dziś mogą już spokojnie odetchnąć - ich oprawca sam zrezygnował.
Choć z drugiej strony, może powinniśmy się cieszyć. Przecież upokorzony Klich zawsze mógł podwinąć ogon jeszcze bardziej i sparafrazować słynne słowa Chruszczowa: "Obsmarowaliście mnie łajnem, generale Skrzypczak, ale wiecie co ja wam powiem? Mieliście rację".
A sam gen. Skrzypczak? Jednego mu nie można odmówić. To facet z jajami. Najpierw obsmarował swoich zwierzchników łajnem, potem nie dał się im ukarać a na koniec zrobił ogólnego wała. Jego rezygnacja to zadrwienie ze wszystkich po kolei: prezydenta, ministra obrony, szefa BBN i szefa Sztabu Generalnego!
Nie twierdzę oczywiście, że gen. Skrzypczak szykuje zamach stanu (w końcu przecież sam odszedł z wojska), ale jego wywiad dla "Dziennika" był wystarczającym powodem do wylania go na zbitą ..., jak mawiał nieoceniony Nikodem Dyzma. Dość powiedzieć, że w USA nie zostawiono suchej nitki na emerytowanych generałach po tym, jak odważyli się skrytykować ówczesnego sekretarza obrony Donalda Rumsfelda, (przytomnie przypomniała to "Rz"). U nas z taką krytyką wystąpił żołnierz nie tylko czynny, ale i prominentny. Dowódca Wojsk Lądowych, jeden z czterech-pięciu najważniejszych ludzi w polskiej armii!
Odpowiedzialność za brak dymisji gen Skrzypczaka w stu procentach spoczywa na Lechu Kaczyńskim. Argumentacja szefa BBN Aleksandra Szczygły, że niby decyzja jest po stronie głowy państwa, ale w gruncie rzeczy wszystko zależy od rekomendacji ministra obrony Bogdana Klicha, jest tak cyniczna, że aż zęby bolą. Przecież jeszcze kilka miesięcy temu, Szczygło gardłował, że powoływanie dowódców wojsk jest wyłączną kompetencją prezydenta (to prawda; tak mówi art. 134 konstytucji) i że Klichowi nic do tego. Skoro tak, to po co dziś Kaczyńskiemu opinia szefa MON na temat gen. Skrzypczaka? Wolne żarty.
To, że Lech Kaczyński i Aleksander Szczygło zachowują się w tej sytuacji w sposób wyrachowany, to jeszcze pół biedy. Przynajmniej w porównaniu z tym, co robią Bogdan Klich i gen. Franciszek Gągor, szef Sztabu Generalnego. O ile prezydent i jego współpracownik zagrali w otwarte karty, przyznając, że gen. Skrzypczakowi wolno więcej, bo dokopał rządowi, o tyle nasz minister specjalnej troski i jego as nie odważyli się w tej sprawie nawet pisnąć. Pierwszy nie rekomendował, Kaczyńskiemu żadnego kandydata na stanowiska dowódcy Wojsk Lądowych a drugi - całkiem schował głowę w piasek. Najwidoczniej, obaj bali się gen. Skrzypczaka. Na szczęście dziś mogą już spokojnie odetchnąć - ich oprawca sam zrezygnował.
Choć z drugiej strony, może powinniśmy się cieszyć. Przecież upokorzony Klich zawsze mógł podwinąć ogon jeszcze bardziej i sparafrazować słynne słowa Chruszczowa: "Obsmarowaliście mnie łajnem, generale Skrzypczak, ale wiecie co ja wam powiem? Mieliście rację".
A sam gen. Skrzypczak? Jednego mu nie można odmówić. To facet z jajami. Najpierw obsmarował swoich zwierzchników łajnem, potem nie dał się im ukarać a na koniec zrobił ogólnego wała. Jego rezygnacja to zadrwienie ze wszystkich po kolei: prezydenta, ministra obrony, szefa BBN i szefa Sztabu Generalnego!