Komorowskiego lot pod radarem

Dodano:
W języku angielskim istnieje idiom „to fly under the radar” sugerujący, że ktoś leci poniżej wysokości, na której może zostać wykryty przez radar. Wyrażenie to oznacza z jednej strony działanie w sposób dyskretny – czasem jednak używa się go do opisania działań, które przechodzą całkowicie bez echa. Idiom ten jest idealnym komentarzem do zeszłotygodniowej wizyty prezydenta Bronisława Komorowskiego w Stanach Zjednoczonych, który „przeleciał pod radarem” amerykańskich mediów.
Taka sytuacja być może nie powinna dziwić. Dla większości Amerykanów świat kończy się na granicach ich kraju - w roku 2009 jedynie 22 procent (sic!) mieszkańców USA posiadało paszporty. Trudno więc oczekiwać, by przeciętny Amerykanin nagle zainteresował się polskim prezydentem odwiedzającym jego kraj – ergo trudno, by media poświęcały wizycie szczególnie dużo uwagi.

- Z naszego punktu widzenia wizyta ta miała duże znaczenie z uwagi co najmniej na kilka spraw. Chodziło m.in. o doprowadzenie do nawiązania bliższych kontaktów osobistych nowego prezydenta Polski i prezydenta Obamy, a także o zwrócenie uwagi na znaczenie regionu Europy Środkowej w polityce europejskiej i światowej w kontekście przyszłorocznych prezydencji w UE Węgier i Polski. – wyjaśnia radca z ambasady RP w Waszyngtonie Paweł Kotowski. Kotowski zaznacza, że prezydent Komorowski był pierwszym gościem najwyższego szczebla z naszej części Europy u Obamy. Prezydent Komorowski postarał się także o zmianę tego, jak postrzegana jest Polonia. - Spotkanie w Polsko-Amerykańskim Centrum Kulturalnym w Cleveland było bardzo istotne, ponieważ przez lata przedstawiciele RP spotykali się z Polonią w Chicago, Nowym Jorku lub Waszyngtonie, a przecież Cleveland to jeden z najstarszych ośrodków polonijnych. – podkreślił zastępca konsul generalnej w Nowym Jorku Marek Skulimowski.

Polacy mogą więc zapisać sobie wizytę prezydenta Komorowskiego w USA na plus. A brak zainteresowania wizytą amerykańskich mediów? Cóż – przeżyjemy i to. Dziwi jednak trochę fakt, że zlekceważono nawet sprawy istotne również dla Waszyngtonu. Chodzi naturalnie o polsko-amerykańską współpracę militarną. - Wizyta przyniosła istotne decyzje z punktu widzenia dalszego pogłębienia dwustronnej polsko-amerykańskiej współpracy wojskowej. Ważna była chociażby wymiana ocen i informacji na temat przyszłości misji ISAF w Afganistanie, a także dyskusja o polityce wobec Rosji – tłumaczy Paweł Kotowski zwracając uwagę, że wizyta „nastąpiła po niedawnym szczycie NATO w Lizbonie oraz zaledwie dwa dni po wizycie prezydenta Dmitrija Miedwiediewa w Polsce”. Polski dyplomata zwraca też uwagę na „potwierdzenie przez administrację Obamy woli realizacji planów dotyczących obrony przeciwrakietowej, w tym budowy bazy rakiet SM-3 w Polsce”, a także na zapowiedź umieszczenia w naszym kraju jednostek amerykańskich sił powietrznych. Nawet jednak to nie zainteresowało amerykańskich dziennikarzy.

Jeśli współpraca militarna nie przyciągnęła uwagi mediów, to trudno oczekiwać, żeby o wizycie Bronisława Komorowskiego wspomniano w kontekście możliwości wydobycia gazu łupkowego w Polsce, chociaż i ten temat, jak zdradził radca Kotowski, pojawił się w czasie polsko-amerykańskich rozmów. Podobnie rzecz ma się z wizami, którymi ze zrozumiałych względów polskie media interesują się bardziej niż amerykańskie.

Medialne radary w Stanach Zjednoczonych wychwyciły Prezydenta Bronisława Komorowskiego jedynie kilka razy. Rzecz jasna relacje z wizyty pojawiły się na łamach polonijnej prasy. Ale nie tylko. Wzmianka o wizycie polskiego prezydenta pojawiła się na blogu nowojorskiego „The Wall Street Journal” gdzie wychwycono… porównanie przez Komorowskiego wojny w Afganistanie do polowania. Prezydent Komorowski pojawił się też na zyskującym coraz większe znaczenie waszyngtońskim blogu „Foreign Policy, na którym Josh Rogin poświęcił trochę uwagi tematowi wiz. Z kolei autor artykułu na stronie internetowej stacji CNN skupił się na wypowiedziach polskiego prezydenta dotyczących wpływu przecieków z WikiLeaks na stosunki polsko-amerykańskie. W „Boston Globe” pojawił się artykuł, którego autor zwrócił uwagę na podkreślenie przez Baracka Obamę polskiego wsparcia dla traktatu START. Autor podkreślił, że wizyta polskiego prezydenta została użyta przez Obamę jako „silna karta w rozgrywce z Republikanami”.

- Jeśli chodzi o ratyfikację traktatu START, to zarówno prezydent Komorowski, jak również wcześniej minister Sikorski, wyrazili publicznie poparcie dla przyjęcia tego dokumentu przez amerykański Senat. Prezydent Komorowski wskazywał, że wejście w życie traktatu służyłoby umocnieniu bezpieczeństwa na kontynencie europejskim, a także przywracałoby stosowanie odpowiednich mechanizmów weryfikacyjnych – skomentował ten ostatni artykuł radca Kotowski podkreślając, że „ewentualne redukcje ilości taktycznych głowic nuklearnych w Europie Zachodniej winny zbiegać się z analogicznymi krokami po stronie rosyjskiej”. Dodał też, że Polska „nie zamierza wpływać na kierunki decyzyjne w odniesieniu do traktatu START”, ale z zaciekawieniem przyglądać się będzie debacie na ten temat, która może się rozpocząć w Senacie nawet w tym tygodniu. - Sama ratyfikacja byłaby wówczas możliwa przed końcem tegorocznej sesji Kongresu – podsumowuje.

- To, że Polska nie znajduje się obecnie w centrum zainteresowania amerykańskich mediów nie jest niczym złym – przekonuje dziennikarz nowojorskiego „Daily News” Corky Siemaszko. Amerykański dziennikarz wyjaśnia, że oznacza to po prostu, iż dla USA Polska stała się kolejnym normalnym europejskim partnerem. – A normalność oznacza iż jeżeli w Polsce nie dzieje się nic wielkiego, ani tragicznego, to można ją spokojnie zignorować – wyjaśnia punkt widzenia amerykańskich dziennikarzy Siemaszko.

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...