Klęska gladiatorów - czyli piłkarza ręcznego poznamy po tym jak kończy

Dodano:
Żadną sztuką jest przegrać, nie sztuką jest nawet wygrać. Sztuką jest podnieść się z upadku. Jeśli ta sztuka uda się naszym piłkarzom ręcznym, zasłużą zdecydowanie na miano gladiatorów, którym do bólu uszu obdarzali naszych chłopców komentatorzy z telewizji relacjonującej mistrzostwa świata .
Historycznie teza to kontrowersyjna, bo i wiadomo, że jak gladiator już przegrał to zwykle nie wstawał, bo kciuki łasej krwi publiczności zwykle wędrowały w dół. No, ale tym różnią się gladiatorzy współcześni od starożytnych. Tu nikt nie dobija rannych. Wieści o śmierci są więc przesadzone, choć nasi piłkarze wrócili z Mundialu w Szwecji poranieni jak nigdy. I jako drużyna i każdy z osobna.

Najpierw drużyna. W naszych polskich i chyba w swoich własnych oczach zyskała miano walczącej do ostatniej kropli krwi i do ostatniej sekundy. Drużyny, która nigdy się nie poddawała i nawet jak nie szło to nadludzkim wysiłkiem woli dźwigała się z kolan. Drużyny, w której wszyscy byli jak muszkieterowie – jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. A zwłaszcza za swojego pół boga trenera Bogdana Wenty.

Drużyny, wreszcie która do Szwecji jechała po kolejne zwycięstwa.

Tyle, że nic z tego. Najpierw okazało się, że drużyna nie bardzo funkcjonuje. Męczy się, szarpie nawet ze słabeuszami. Przegrywa na własne życzenie z silniejszymi, nie korzystając z dawnych swoich atutów. Słaba forma, to nie było chyba jednak najgorsze dla legendy tej drużyny. W czasie turnieju nagle okazało się, że monolit ma swoje rysy i to głębokie.

Skruszał dogmat o nieomylności Bogdana Wenty, w sprawach drużyny. Okazało się, że być może holuje niektórych zawodników nie ze względu na formę, lecz zasługi (koszmarnie słaby Mariusz Jurasik, Artur Siódmiak), że się myli co do formy i przydatności innych orłów (w końcówce turnieju w pierwszej siódemce grali w dużej mierze rezerwowi), że nie ma jasnej koncepcji co robić w sytuacjach trudnych. Że jest człowiekiem po prostu.

Skruszał też mit o zespole- monolicie. Sami zawodnicy jak się okazało nie koniecznie skoczyliby za siebie w ogień. Pojawiły się słowa publicznej krytyki. Ale także niedokończone zdania co do zaangażowania niektórych kolegów.

Miękko przeszliśmy do zawodników. Zawiedli bez mała wszyscy liderzy. Karol Bielecki, choć widać było, że bardzo chce się przełamać, to jednak przełamać się nie zdołał. Grzegorz Tkaczyk nękany kontuzjami też był swoim własnym cieniem, a jeśli tak mówić o Tkaczyku, to nie wiem co powiedzieć o Marcinie Lijewskim, który miał być gwiazdą całych mistrzostw, bo w Bundeslidze gra bardzo dobrze. Jak dodać do tego kontuzje Michała Jureckiego i Krzysztofa Lijewskiego to pył i proch rozsypała się nasza najmocniejsza strona – druga linia.

Nie najlepiej spisywał się też Sławomir Szmal. Prawda, że mniej niż zazwyczaj pomagała mu obrona, ale i też miał gorszy procent odbijanych rzutów niż na innych imprezach. No i nie umiał zmotywować kolegów jak dawniej.

Upadli gwiazdorzy wrócili do Polski. Już za kilka tygodni spotkają się jednak znowu, w mniej lub bardziej podobnym składzie, by walczyć w eliminacjach mistrzostw Europy. To będzie sprawdzian twardości ich charakterów, zakładając, że są prawdziwymi mężczyznami i będą chcieli to udowodnić. Jeśli tak muszą eliminacje przebrnąć i przez Euro dostać się do Igrzysk.

Jeśli byli wypaleni, to teraz z upadku mają wielką szansę by odnaleźć na nowo motywacje.
Od dawna mówili przecież, że dla tej drużyny celem jest medal na Igrzyskach w Londynie. Prawdziwych mężczyzn poznaje się po tym jak kończą…

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...