Do prywatyzacji, niegotowi, start!

Dodano:
Według ministra skarbu, prywatyzacja to proces, który „skutecznie przyczynia się do uzyskiwania trwałej zdolności konkurowania na rynku globalnym, wzrostu inwestycji, poprawy kondycji finansowej oraz optymalizacji procesów wytwórczych” w sprywatyzowanych podmiotach. Zgoda, przyczynia się. Jednak, to nie dlatego jest tak intensywnie prowadzony.
Początkowy plan prywatyzacji na lata 2008-2011 zakładał, że "do 2011 r. łączna wartość przychodów z tytułu prywatyzacji wyniesie 30 mld zł". W tym samym dokumencie można odnaleźć oświadczenie Skarbu Państwa, które głosi, że "otrzymane w ten sposób wpływy do budżetu zostaną przekazane w szczególności na wsparcie restrukturyzacji przedsiębiorców, kluczowe projekty społeczne, w tym stypendia dla młodych naukowców oraz zadośćuczynienie dla tych, którzy utracili swoją własność".

Kiedy jednak zajrzymy do dokumentu, który został opublikowany zaledwie rok później ("Kierunki prywatyzacji majątku Skarbu Państwa w 2010 r.") szybko okaże się, że przychody z tytułu prywatyzacji, które Skarb Państwa miał przekazać na rzecz Funduszu Restrukturyzacji Przedsiębiorców, mają zostać zmniejszone z 15 do 3 proc. Oczywiście na rzecz budżetu. I, jak można się domyślać, nie jest to wcale mało znacząca suma. Rok 2010 ma być bowiem przełomowy pod względem wielkości przychodów z prywatyzacji. Dochód ze sprzedaży państwowych aktywów miał w ubiegłym roku wynieść 25 mld zł. Jak widać, musieć znaczy móc.

Żeby było jasne: nie chodzi o to, żeby nie prywatyzować, tylko o to, żeby nie podejmować kluczowych decyzji kołysząc się na podpiłowanej linie nad basenem pełnym rekinów, z nożem na gardle, pistoletem przy skroni i policzkami wypchanymi trutką na szczury. Słowem - pochopnie.

Oczywiście, minister Skarbu przekonuje, że „prywatyzacja w czasie kryzysu jest możliwa i może przynosić obopólne korzyści stronom kontraktów prywatyzacyjnych”. Może i może. Może się jednak również okazać, że ceny, po których prywatyzowane są dzisiaj podmioty publiczne, kształtują się poniżej poziomu ich rzeczywistej wartości. Jak wiadomo, szybkość zawarcia transakcji dokonuje się zazwyczaj kosztem korzyści jednej ze stron. Dokładnie na takiej zasadzie działa lombard. Albo bank, który potrąca nam odsetki za fakt, że chcemy dostać środki finansowe wcześniej niż je zarobimy.

Inwestorzy mają pełną świadomość tego, że Skarb Państwa jest zdeterminowany, by nie powiedzieć zdesperowany, aby jak najszybciej zdobyć pieniądze na pokrycie wydatków publicznych. I doprawdy ciężko uwierzyć, że tego rodzaju informacje nie mają znaczącego wpływu na przebieg negocjacji.
Warto również zauważyć, że niektóre spółki, jak choćby KGHM, mogą w przeciągu zaledwie kilku lat przynieść większe dochody z dywidend, niż te uzyskane z natychmiastowej sprzedaży ich akcji.

Poza tym wszystkim pozostaje jeszcze jedno niepokojące pytanie: przyjmując, że sprzedamy większość udziałów Skarbu Państwa w spółkach energetycznych, chemicznych i przemysłowych, co zrobimy w przyszłości, gdy nadejdzie kolejny nieoczekiwany kryzys? Możemy oczywiście założyć, że nie przyjdzie. Możemy jednak również założyć, że jutro rano zamiast słońca wstanie księżyc.

Krytykowanie jest jednak o wiele prostsze niż przedstawienie alternatywy dla nierozważnej prywatyzacji. Co więc należałoby zrobić, aby uratować finanse publiczne?

Po pierwsze, trzeba zrozumieć, że poziom deficytu wynika z dynamiki gospodarczej a nie na odwrót. Kiedy PKB wykazuje szybkie tempo wzrostu, budżet państwa zarabia więcej, zmniejszając równocześnie deficyt. Polscy politycy powinni się zastanowić, jak pobudzić gospodarkę, która wówczas niejako automatycznie zmniejszy dziurę budżetową. Ważne jest stworzenie odpowiednich warunków dla biznesu, a także wspieranie popytu wewnętrznego i pewność, że państwowe pieniądze przeznaczane są na cele inwestycyjne, prowzrostowe, a nie konsumpcyjne. Rząd powinien również poprawić błędy legislacyjne i pozbyć się luk w prawie podatkowym. Warto się bowiem zastanowić, jak firmom, które nieustannie wykazują straty, opłaca się tak naprawdę funkcjonować? Uporządkowanie systemu pozwoliłoby na odzyskanie pieniędzy, które dotychczas wyciekały z budżetu państwa szerokim strumieniem.

Warto się nad tym wszystkim zastanowić w kontekście planowanej prywatyzacji kolejnego elektroenergetycznego giganta – poznańskiej grupy Enea S.A. Chociaż termin sfinalizowania transakcji został przesunięty na marzec 2011 r., wygląda na to, że założenia pozostają niezmienione. Ministerstwo Skarbu Państwa zamierza sprzedać 51 proc. akcji tej spółki prywatnemu inwestorowi, na czym planuje zarobić około 5,6 mld zł. Z informacji przedstawionych przez Zrzeszenie Związków Zawodowych Energetyków wynika jednak, że rzeczywisty przychód z transakcji będzie znacznie mniejszy. Twierdzą oni, że w efekcie wcześniejszej sprzedaży własnych akcji koncernowi Vattenfall, Enea zgromadziła środki pieniężne w wysokości 2,7 mld zł. Z tej perspektywy, rzeczywista oferta kupna wynosiłaby zaledwie 2,9 mld zł.

Czy ktoś w pośpiechu pomylił guziczki na kalkulatorze? Czy to związkowcy są w stanie powiedzieć wszystko, byleby uniknąć sprywatyzowania swojego zakładu pracy? A może wcielana jest w życie zasada „lepiej podjąć błędną decyzję pod presją czasu niż nie robić nic”, pod którą jakiś czas temu podpisał się minister Skarbu? Nie wiem. Ale mam głęboką nadzieję, ze ktoś wie.
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...