Bye, bye bin Laden
Dodano:
Tego roku w Nowym Jorku maj zaczął się wyjątkowo. Nikomu nie przeszkadzało to, że powitał on miasto marcową aurą, ani to, że pochmurny poniedziałek rozpoczynał kolejny tydzień pracy. Najważniejsze nie było bowiem to, co się zaczęło, liczyło się tylko to, co się skończyło. A 1 maja skończyło się polowanie na Osamę bin Ladena.
Stojąc na ruchliwym skrzyżowaniu Broadway'u i Park Row z ulicami Ann oraz Vesey widziałem policyjne barierki. Ta ostatnia ulica była całkowicie zamknięta. Wszędzie zaparkowane telewizyjne wozy transmisyjne z wysokimi masztami antenowymi. Wszystkie największe amerykańskie telewizje chciały mieć tu tego dnia swoich reporterów. Byli wszyscy - CNN, ABC, CBS, NBC, Fox…
Ruszyłem w stronę ulicy Church. Z lewej strony minąłem zabytkowy Kościół Św. Trójcy i leżący za nim cmentarz, który mijam codziennie. Szedłem dalej - ku pracującym dźwigom, robotnikom, turystom i gapiom.
Tłum gęstniał niemal z każdym moim krokiem. Nagle stałem się częścią posuwającej się chaotycznie masy ludzi barwnej jak samo miasto. Byli turyści w bluzach z wyznaniami miłości do Nowego Jorku. Studenci w kurtkach stanowych uniwersytetów. Profesjonalni reporterzy. Aktywiści. Fotoreporterzy-amatorzy. Biznesmeni na lunchu. Eleganckie bizneswoman. Wszyscy tu byli.
W pochmurny poniedziałek wszyscy chcieli znaleźć się w Strefie Zero, gdzie 11 września 2001 roku Osama bin Ladena zaatakował Amerykę. Niemal dekadę później nie ma już śladu po ówczesnych łzach. Jest radość. Bin Laden nie żyje.
Wokół mnie słychać głośne rozmowy. Widać wyciągnięte w górę ręce fotografujące telefonami komórkowymi plac budowy. Przechodząc obok musiałem co chwilę przystawać, żeby nie wejść w kadr turystom robiącym zdjęcia. Jakiś potężny facet donośnym głosem opowiadał dowcip o bin Ladenie. Dotarła do mnie jedynie puenta: „...gratulacje, bin Laden, teraz jesteś już razem z innymi. Tylko uważaj, bo Stalin strasznie chrapie”. Nie wiem czy kawał był dobry. Ludzie wokół się śmiali.
Minąłem młodego chłopaka. Miał może ze dwadzieścia lat. Trzymał ręcznie napisaną kartkę głoszącą, że każdy utracone życie go redukuje, bo jest przedstawicielem rodzaju ludzkiego. Ktoś inny podał mu rękę. Pogratulował postawy. Nie wszyscy chcieli się cieszyć z zastrzelenia terrorysty.
Minąłem innego młodego człowieka. Siedząc na wózku inwalidzkim potrząsał styropianowym kubkiem. Kubek był prawie pusty. Koło mężczyzny przeszły tysiące osób, a on zebrał jedynie kilka monet. Spojrzał mi w oczy. - Czy bin Laden naprawdę nie żyje? - zaczął się dopytywać. Nie zdążyłem odpowiedzieć. Tłum popchnął mnie dalej.
Dookoła głosy porządkowych. - Ruszać się, ruszać - upominali. Na skrzyżowaniach policjanci z drogówki próbowali jak najpłynniej kierować ruchem. Kamerzyści z umiejscowionymi na ramionach kamerami starali się zrobić materiał życia. Zewsząd dochodziły mnie strzępki rozmów. Jedni żartowali, inni rozważali następne posunięcia Białego Domu. Na rogu ulic Church i Fulton mężczyzna sprzedawał chorągiewki, żeby ludzie mogli pomachać nimi przy rozciągającym się po drugiej stronie ulicy placu budowy. Pomachać w geście tryumfu nad Al Kaidą. - Amerykańskie flagi. Dwa dolary. Dwa dolary dla Ameryki - krzyczał.
Wydostałem się z tłumu. Z powrotem ruszyłem na oddalony o jedną przecznicę Broadway. Tu już wszystko było w normie. Był dzień jak co dzień. Nowojorska rzeczywistość łącząca biznes i turystykę. Nowojorska codzienność, której częścią jest celowe niemyślenie o tym, że miasto zawsze pozostaje jednym z głównych celów terrorystów. Czy to się zmieni, czy może będzie wręcz przeciwnie? Czy śmierć bin Ladena cokolwiek zmienia dla Nowego Jorku? - Jeśli chodzi o bezpieczeństwo Nowego Jorku, to wierzę, że komisarz policji Ray Kelly jest dobrze przygotowany i tylko przypomniał swoim funkcjonariuszom, żeby byli jeszcze uważniejsi. Być może trzeba zwiększyć trochę liczbę patroli, ale ostatecznie chodzi o to, aby kontynuowali swoją pracę - podzieliła się ze mną swoją opinią Patricia DeGennaro, wykładająca na New York University ekspertka w dziedzinie bezpieczeństwa międzynarodowego.
DeGennaro jest zadowolona z poziomu bezpieczeństwa w Stanach Zjednoczonych i uważa, że świat powinien brać przykład z Ameryki. - USA są bardzo bezpiecznym państwem, ale nie możemy przechodzić nad tym do porządku dziennego - stwierdziła ekspertka z NYU. Komisarz Raymond Kelly w poniedziałkowej rozmowie z CNN oświadczył, że nowojorskie władze "nie wiedzą nic na temat żadnego konkretnego spisku przygotowywanego obecnie przeciwko Nowemu Jorkowi". Powtórzył jednak, że miasto niezmiennie znajduje się na liście terrorystycznych celów i jego podwładni będą w dalszym ciągu mieli to na uwadze. I chyba słusznie.
Ruszyłem w stronę ulicy Church. Z lewej strony minąłem zabytkowy Kościół Św. Trójcy i leżący za nim cmentarz, który mijam codziennie. Szedłem dalej - ku pracującym dźwigom, robotnikom, turystom i gapiom.
Tłum gęstniał niemal z każdym moim krokiem. Nagle stałem się częścią posuwającej się chaotycznie masy ludzi barwnej jak samo miasto. Byli turyści w bluzach z wyznaniami miłości do Nowego Jorku. Studenci w kurtkach stanowych uniwersytetów. Profesjonalni reporterzy. Aktywiści. Fotoreporterzy-amatorzy. Biznesmeni na lunchu. Eleganckie bizneswoman. Wszyscy tu byli.
W pochmurny poniedziałek wszyscy chcieli znaleźć się w Strefie Zero, gdzie 11 września 2001 roku Osama bin Ladena zaatakował Amerykę. Niemal dekadę później nie ma już śladu po ówczesnych łzach. Jest radość. Bin Laden nie żyje.
Wokół mnie słychać głośne rozmowy. Widać wyciągnięte w górę ręce fotografujące telefonami komórkowymi plac budowy. Przechodząc obok musiałem co chwilę przystawać, żeby nie wejść w kadr turystom robiącym zdjęcia. Jakiś potężny facet donośnym głosem opowiadał dowcip o bin Ladenie. Dotarła do mnie jedynie puenta: „...gratulacje, bin Laden, teraz jesteś już razem z innymi. Tylko uważaj, bo Stalin strasznie chrapie”. Nie wiem czy kawał był dobry. Ludzie wokół się śmiali.
Minąłem młodego chłopaka. Miał może ze dwadzieścia lat. Trzymał ręcznie napisaną kartkę głoszącą, że każdy utracone życie go redukuje, bo jest przedstawicielem rodzaju ludzkiego. Ktoś inny podał mu rękę. Pogratulował postawy. Nie wszyscy chcieli się cieszyć z zastrzelenia terrorysty.
Minąłem innego młodego człowieka. Siedząc na wózku inwalidzkim potrząsał styropianowym kubkiem. Kubek był prawie pusty. Koło mężczyzny przeszły tysiące osób, a on zebrał jedynie kilka monet. Spojrzał mi w oczy. - Czy bin Laden naprawdę nie żyje? - zaczął się dopytywać. Nie zdążyłem odpowiedzieć. Tłum popchnął mnie dalej.
Dookoła głosy porządkowych. - Ruszać się, ruszać - upominali. Na skrzyżowaniach policjanci z drogówki próbowali jak najpłynniej kierować ruchem. Kamerzyści z umiejscowionymi na ramionach kamerami starali się zrobić materiał życia. Zewsząd dochodziły mnie strzępki rozmów. Jedni żartowali, inni rozważali następne posunięcia Białego Domu. Na rogu ulic Church i Fulton mężczyzna sprzedawał chorągiewki, żeby ludzie mogli pomachać nimi przy rozciągającym się po drugiej stronie ulicy placu budowy. Pomachać w geście tryumfu nad Al Kaidą. - Amerykańskie flagi. Dwa dolary. Dwa dolary dla Ameryki - krzyczał.
Wydostałem się z tłumu. Z powrotem ruszyłem na oddalony o jedną przecznicę Broadway. Tu już wszystko było w normie. Był dzień jak co dzień. Nowojorska rzeczywistość łącząca biznes i turystykę. Nowojorska codzienność, której częścią jest celowe niemyślenie o tym, że miasto zawsze pozostaje jednym z głównych celów terrorystów. Czy to się zmieni, czy może będzie wręcz przeciwnie? Czy śmierć bin Ladena cokolwiek zmienia dla Nowego Jorku? - Jeśli chodzi o bezpieczeństwo Nowego Jorku, to wierzę, że komisarz policji Ray Kelly jest dobrze przygotowany i tylko przypomniał swoim funkcjonariuszom, żeby byli jeszcze uważniejsi. Być może trzeba zwiększyć trochę liczbę patroli, ale ostatecznie chodzi o to, aby kontynuowali swoją pracę - podzieliła się ze mną swoją opinią Patricia DeGennaro, wykładająca na New York University ekspertka w dziedzinie bezpieczeństwa międzynarodowego.
DeGennaro jest zadowolona z poziomu bezpieczeństwa w Stanach Zjednoczonych i uważa, że świat powinien brać przykład z Ameryki. - USA są bardzo bezpiecznym państwem, ale nie możemy przechodzić nad tym do porządku dziennego - stwierdziła ekspertka z NYU. Komisarz Raymond Kelly w poniedziałkowej rozmowie z CNN oświadczył, że nowojorskie władze "nie wiedzą nic na temat żadnego konkretnego spisku przygotowywanego obecnie przeciwko Nowemu Jorkowi". Powtórzył jednak, że miasto niezmiennie znajduje się na liście terrorystycznych celów i jego podwładni będą w dalszym ciągu mieli to na uwadze. I chyba słusznie.