Polaku, pracuj i umieraj!
Dodano:
Woody Allen powiedział kiedyś: "wierzę, że jest tam w górze coś, co nad nami czuwa. Niestety, jest to rząd". W pogoni za szczęściem, zmartwieni choć rozmarzeni, zmęczeni choć młodzi, straciliśmy z pola widzenia światełko majaczące na końcu długiego tunelu i przyjęliśmy allenowską wizję za dobrą monetę. Uwierzyliśmy, że lepiej jest biec w milczeniu i nie stracić czołówki z oczu, niż przystanąć na chwilę i zdjąć dziurawe buty.
Trudno powiedzieć kiedy obywatele zapomnieli, że istotą państwa są oni, a rząd jest tylko (i aż zarazem) reprezentantem społeczeństwa - adwokatem jego trosk i głosicielem jego woli. Być może zresztą obywatele nigdy tego nie rozumieli, być może rząd także nigdy nie rozumiał w taki sposób swojej roli.
Ostatnio Donald Tusk, Waldemar Pawlak i "cichy koalicjant" Janusz Palikot wydłużyli Polakom pobyt w miejscu pracy, które teraz każdy z nas opuści dopiero, gdy siwizna przyprószy mu włosy, mięśnie zwiotczeją, kości spróchnieją, a marzenia umrą. I tylko nadziwić się Polakom nie mogę, że kłócą się dziś między sobą o to, którzy politycy są większymi chamami, zamiast jedną, wspólną pięścią uderzyć w stół i krzyknąć do całej sejmowej ciżby: nic o nas bez nas!
Kiedy bogactwa wypełniały nasze kieszenie po brzegi, a Słońce świeciło mocno nad urodzajną ziemią, łatwo było nam zaakceptować, że 80 proc. wolności to wciąż wolność - potem wolnością było 70 proc. wolności, a jeszcze później - 60 proc. Zadowoleni z samych siebie i swojego idyllicznego życia, daliśmy rządom wolną rękę i z uśmiechem na ustach oddawaliśmy broń, prywatność, coraz większe sumy pieniędzy i coraz więcej własnej wolności. A gdy przyszedł kryzys i na urodzajne ziemie spadł deszcz żab i szarańczy, okazało się, że po naszej wolności zostały ino strzępki, a strzelby, których od wieków bały się elity, zastąpiły nierobiące większego wrażenia transparenty. Możemy dziś wieszać psy na politykach i wyrywać sobie włosy z głowy, ale prawda jest taka, żeśmy sami sobie winni.
Wyobraźcie sobie małą stuosobową wioskę z zamierzchłych czasów. Mamy tu kowala, zbieraczy, garncarzy, tkaczy i rolników. Wioska produkuje dobra - a społeczeństwo się bogaci. Z czasem, gdy bogactwa wylewają się z osiedlowego skarbca, na stu mieszkańców przypada już trzech socjologów, pięciu polityków, dziesięciu politologów, dwudziestu specjalistów od rehabilitacji niepełnosprawnych dzieci i jedno niepełnosprawne dziecko. Rzemieślników zastąpił zaś jeden kupiec, który przywozi wszelkie towary z dalekiej wioski chińskiej. Gdy nagle skarbiec pustoszeje, na co decydują się władze wioski? Nie na powrót do produkcji i przemyślane kształcenie przyszłych pokoleń, lecz na zaciskanie pasa, zwiększanie podatków i odbieranie wolności obywateli. Mieszkańcy protestują, ale walczą przede wszystkim między sobą, politycy zaś wymieniają się stołkami - a osiedle powoli acz systematycznie zmierza ku bankructwu.
Tak właśnie jest z emeryturami. Rządowi, opozycyjni i niezależni analitycy w pocie czoła głowią się, gdzie by tu ze zgniłego jabłka wyskrobać jeszcze choćby odrobinę miąższu - zamiast poszukać zdrowej jabłoni. Może warto w końcu zadać sobie pytanie, dlaczego co miesiąc odkładamy emerytalne składki, z których i tak przecież tylko malutki procent na starość dostaniemy, a Zakład Ubezpieczeń Społecznych i tak ugina się pod ciężarem zaciągniętych (dlaczego?!?) długów? Może warto zastanowić się nad tym, czy jest sens utrzymywać przy życiu takie państwo, które więcej zabiera, niż daje? Może warto uświadomić sobie, że zamiast dawać kolejnym rządom wolną rękę, o wiele lepiej jest działać samemu i wziąć swój los w podeszłym wieku w swoje jeszcze młode ręce? I w końcu - może warto powalczyć w końcu o dobro, zamiast ciągle wybierać mniejsze zło? Wszystko to piękne - ktoś zakrzyknie - ale nie takie proste i wymaga sporego wysiłku. A przecież lepiej jest marudzić i cierpieć, niż ruszyć palcem.
"Wszyscy są odpowiedzialni, wszyscy mają w życiu cele, wszyscy w miarę są normalni, ale przecież to niewiele, ale przecież to niewiele..." - śpiewał Jacek Kaczmarski. Dziś owo niewiele w zupełności nam wystarcza. Gratuluję nam wszystkim.
Ostatnio Donald Tusk, Waldemar Pawlak i "cichy koalicjant" Janusz Palikot wydłużyli Polakom pobyt w miejscu pracy, które teraz każdy z nas opuści dopiero, gdy siwizna przyprószy mu włosy, mięśnie zwiotczeją, kości spróchnieją, a marzenia umrą. I tylko nadziwić się Polakom nie mogę, że kłócą się dziś między sobą o to, którzy politycy są większymi chamami, zamiast jedną, wspólną pięścią uderzyć w stół i krzyknąć do całej sejmowej ciżby: nic o nas bez nas!
Kiedy bogactwa wypełniały nasze kieszenie po brzegi, a Słońce świeciło mocno nad urodzajną ziemią, łatwo było nam zaakceptować, że 80 proc. wolności to wciąż wolność - potem wolnością było 70 proc. wolności, a jeszcze później - 60 proc. Zadowoleni z samych siebie i swojego idyllicznego życia, daliśmy rządom wolną rękę i z uśmiechem na ustach oddawaliśmy broń, prywatność, coraz większe sumy pieniędzy i coraz więcej własnej wolności. A gdy przyszedł kryzys i na urodzajne ziemie spadł deszcz żab i szarańczy, okazało się, że po naszej wolności zostały ino strzępki, a strzelby, których od wieków bały się elity, zastąpiły nierobiące większego wrażenia transparenty. Możemy dziś wieszać psy na politykach i wyrywać sobie włosy z głowy, ale prawda jest taka, żeśmy sami sobie winni.
Wyobraźcie sobie małą stuosobową wioskę z zamierzchłych czasów. Mamy tu kowala, zbieraczy, garncarzy, tkaczy i rolników. Wioska produkuje dobra - a społeczeństwo się bogaci. Z czasem, gdy bogactwa wylewają się z osiedlowego skarbca, na stu mieszkańców przypada już trzech socjologów, pięciu polityków, dziesięciu politologów, dwudziestu specjalistów od rehabilitacji niepełnosprawnych dzieci i jedno niepełnosprawne dziecko. Rzemieślników zastąpił zaś jeden kupiec, który przywozi wszelkie towary z dalekiej wioski chińskiej. Gdy nagle skarbiec pustoszeje, na co decydują się władze wioski? Nie na powrót do produkcji i przemyślane kształcenie przyszłych pokoleń, lecz na zaciskanie pasa, zwiększanie podatków i odbieranie wolności obywateli. Mieszkańcy protestują, ale walczą przede wszystkim między sobą, politycy zaś wymieniają się stołkami - a osiedle powoli acz systematycznie zmierza ku bankructwu.
Tak właśnie jest z emeryturami. Rządowi, opozycyjni i niezależni analitycy w pocie czoła głowią się, gdzie by tu ze zgniłego jabłka wyskrobać jeszcze choćby odrobinę miąższu - zamiast poszukać zdrowej jabłoni. Może warto w końcu zadać sobie pytanie, dlaczego co miesiąc odkładamy emerytalne składki, z których i tak przecież tylko malutki procent na starość dostaniemy, a Zakład Ubezpieczeń Społecznych i tak ugina się pod ciężarem zaciągniętych (dlaczego?!?) długów? Może warto zastanowić się nad tym, czy jest sens utrzymywać przy życiu takie państwo, które więcej zabiera, niż daje? Może warto uświadomić sobie, że zamiast dawać kolejnym rządom wolną rękę, o wiele lepiej jest działać samemu i wziąć swój los w podeszłym wieku w swoje jeszcze młode ręce? I w końcu - może warto powalczyć w końcu o dobro, zamiast ciągle wybierać mniejsze zło? Wszystko to piękne - ktoś zakrzyknie - ale nie takie proste i wymaga sporego wysiłku. A przecież lepiej jest marudzić i cierpieć, niż ruszyć palcem.
"Wszyscy są odpowiedzialni, wszyscy mają w życiu cele, wszyscy w miarę są normalni, ale przecież to niewiele, ale przecież to niewiele..." - śpiewał Jacek Kaczmarski. Dziś owo niewiele w zupełności nam wystarcza. Gratuluję nam wszystkim.