USA kontra Gołota

Dodano:
Jakiś czas temu w „Chicago Tribune” pojawiła się szokująca informacja: sławnemu polskiemu bokserowi, Andrzejowi Gołocie , grozi deportacja z USA! A wszystko dlatego, że zamieszkały od ponad 20 lat w Stanach pięściarz postanowił postarać się o amerykańskie obywatelstwo. Okazało się jednak, że pracownicy Urzędu Emigracyjnego nie byli zachwyceni bogatą przeszłością boksera, który w swoim czasie pielęgnował w domowym zaciszu pokaźny arsenał broni (bez wymaganego zezwolenia) oraz… podawał się za szeryfa.
Rewelacje „Chicago Tribune” szybko zdementowała żona Gołoty, a jednocześnie jego prawnik, która wyjaśniła, że bokserowi, jak każdemu człowiekowi, zdarza się popełniać błędy – ale nic poważnego z nich nie wynika. Zapytana jednak przez dziennikarzy wprost o to, czy deportację boksera można wykluczyć, przyznała, że „Urząd Emigracyjny może wszystko”.
W tym ostatnim zdaniu kryje się bardzo dużo prawdy – urząd może dużo i bywa bezwzględny, bo w Stanach przybysze z zewnątrz nie są mile widziani. USA jako kraj imigrantów to melodia odległej przeszłości - Amerykanie zaczęli dystansować się od przybyszów z innych krajów pod koniec XIX wieku, gdy utworzono Urząd Imigracyjny i otwarto Stację Imigracyjną na leżącej u brzegów Manhattanu Ellis Island. Od tego czasu wielomilionowa rzesza emigrantów przepływała obok Statui Wolności z wygrawerowanym na niej wzniosłym poematem „Dajcie mi swoich zmęczonych, biednych, wasze uciśnione masy pragnące oddychać wolnością”… po czym trafiała w ręce armii inspektorów, lekarzy i pielęgniarek, sondujących nowych przybyszów: Czy masz krewnych lub pracę w Stanach Zjednoczonych? Czy jesteś poligamistą? Czy jesteś anarchistą?... (dla tych którzy kiedykolwiek starali się o wizę amerykańską te pytania brzmią pewnie bardzo znajomo).

Od tamtych czasów sporo się zmieniło - dziś imigranci napływają do Stanów Zjednoczonych nie tyle z Europy i Azji, co zza południowej granicy z Meksykiem, a sam temat imigracji jest od lat rozgrywany politycznie między Republikanami a Demokratami. Co jakiś czas wraca pomysł wprowadzenia „poprawki do poprawki” amerykańskiej Konstytucji, wedle której pierwotne obywatelstwo nadawane jest na zasadzie prawa ziemi. Oryginalnie ta poprawka została uchwalona po zniesieniu niewolnictwa, aby dać ochronę prawną wszystkim osobom urodzonym na terytorium USA (co ciekawe z klauzulą, że ta osoba musi „być przedmiotem jurysdykcji tego państwa” – ten haczyk często był wykorzystywany do odmawiania obywatelstwa rdzennym Amerykanom). Zmiana sposobu nadawania obywatelstwa w Stanach po pierwsze miałaby położyć kres „turystyce porodowej”, czyli rzeszy rodzin - głównie z Ameryki Łacińskiej i Azji przyjeżdżających do Stanów wyłącznie po to, aby urodzić tam dziecko. Ale przede wszystkim wprowadzenie w USA prawa krwi zamiast prawa ziemi uderzyłoby w 12 milionów nielegalnych imigrantów w Stanach, którzy dzięki obecnym regulacjom mogą być względnie spokojni o losy swoich dzieci.

Temat imigracji pojawił się również w czasie tegorocznej kampanii wyborczej –tym razem nie jako postulat zmiany istniejącego prawa, lecz sposób egzekwowania już funkcjonującego. Imigracyjna debata została wznowiona w Stanach po uchwaleniu w Arizonie nowych, restrykcyjnych regulacji, wedle których każdy imigrant powyżej 14 roku życia musi zawsze nosić przy sobie dokumenty poświadczające legalny pobyt na terytorium Stanów Zjednoczonych. Dodatkowo prawo m.in. uprawniło oficerów policji do sprawdzania zezwolenia na pobyt w czasie zatrzymania lub jakiegokolwiek „prawnego kontaktu” z imigrantem. Nowe przepisy wywołały burzę w całych Stanach Zjednoczonych – protestujący twierdzili, że zasady sprzyjają rasistowskim postawom (np. legitymowaniu Latynosów tylko ze względu na ich pochodzenie). Przeciw regulacjom wystąpił także Barack Obama i ogłosił, że „żaden Amerykanin nie może żyć w cieniu podejrzeń tylko przez to, jak wygląda”. Przeciwnik Obamy, Mitt Romney, niezwłocznie przyjął odwrotne stanowisko, opowiadając się za zezwoleniem poszczególnym stanom na własne prawodawstwo w tym zakresie. Ostatecznie sprawa trafiła do Sądu Najwyższego, który uchylił nowe regulacje z wyjątkiem… możliwości sprawdzania zezwolenia na pobyt w czasie zatrzymania. Klauzula wywołująca największy sprzeciw - „pokaż mi swoje papiery” - wciąż obowiązuje, ale zaangażowanie Obamy po stronie osób, które mogą ucierpieć na wprowadzeniu nowych przepisów dało mu 36 punktów proc. przewagi nad Romney’em wśród Latynosów. A głosy latynoskiej mniejszości mogą okazać się dla wyniku wyborów o tyle istotne, że większość z nich zamieszkuje tzw. „swing states” (ani jednoznacznie demokratyczne, ani republikańskie) - czyli np. Florydę i Newadę. Obama postąpił bardzo sprytnie.

Co prawda Andrzej Gołota jest legalnym imigrantem i mieszka w Illinois, a nie w Arizonie – ale łamanie prawa (czy „lekkie naginanie” jak nazywa wyczyny męża żona boksera) nie jest dobrze widziane w Stanach Zjednoczonych. Wymiar sprawiedliwości bywa surowy wobec obywateli państwa (np. w stanie Nowy Jork minimalna kara za posiadanie 4 uncji marihuany wynosi 15 lat!), a co dopiero wobec imigrantów (chyba, że chodzi o bardzo bogatych imigrantów – w listopadzie zeszłego roku została przedłożona przed Kongres ustawa, wedle której obcokrajowcy, którzy wydadzą co najmniej pół miliona dolarów na zakup nieruchomości w USA, mogą żyć sobie w Stanach jak długo im się podoba – pod warunkiem, że nie podejmują pracy w tym kraju). „Urząd Emigracyjny może wszystko”, ale dolary też mogą wiele – więc Gołota może być raczej o swoją przyszłość spokojny.
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...