Lech Kaczyński nie był sam
Dodano:
Przeciwnicy tezy o zamachu w Smoleńsku powtarzają jak mantrę: Lech Kaczyński był słabym prezydentem, przegrałby walkę o reelekcję więc nikt nie ryzykowałby i nie próbował go zabić.
To dyskusyjna teza, ale zbyt wiele osób się nią zajmuje, bym i ja jeszcze musiał to czynić.
Pragnę zwrócić uwagę na inny aspekt zagadnienia. Wszyscy, którzy odrzucają możliwość, że Lech Kaczyński zginął w zamachu zapominają, że prezydent mógł być... przypadkową ofiarą.
Na pokładzie Tu-154M było, poza prezydentem, 95 osób. Teoretycznie każda z nich mogła być celem zamachu. Co więcej, każda mogła być też zamachowcem.
Rozpatrzmy taką sytuację: młoda kobieta odrzuca gorące awanse mężczyzny. Wzgardzony w akcie zemsty ("jeśli nie ze mną, to z nikim") postanawia ją i siebie zabić. Chce też, żeby o tej śmierci było głośno. Mężczyzna często lata z delegacjami rządowymi. - Tak, to będzie spektakularne - myśli, po czym wnosi na pokład tupolewa mały pakunek...
Lub inaczej: nienajmłodszy już mężczyzna dowiaduje się, że jest nieuleczalnie chory. Według lekarzy, został mu rok życia. Nie ubezpieczył się, a teraz, po diagnozie, żadna firma ubezpieczeniowa nie sprzeda mu już polisy. - Kto zapewni byt żonie i dzieciom, gdy mnie zabraknie? - myśli, gorączkowo szukając rozwiązania. Pogodził się ze śmiercią, teraz myśli już tylko o tym, by zdobyć pieniądze dla najbliższych. - Masowy wypadek komunikacyjny - postanawia. - Tylko taki, żeby nie stwierdzili samobójstwa, inaczej nie zapłacą...
Że nakreślone przeze mnie scenariusze wydają się mało prawdopodobne? W 1987 r. 43 osoby zginęły, a czterosilnikowy BAe 146-200 został całkowicie unicestwiony, ponieważ pewien mężczyzna został zwolniony z pracy. Z kolei w 1997 r. 104 ludzi zginęło na pokładzie Boeinga 737, ponieważ jeden z członków załogi miał (najprawdopodobniej) poważne kłopoty finansowe.
9 października 2012 r. pewien człowiek wzbogacił się dzięki Lotto o 3,2 mln zł. Nie mógł przewidzieć, że los się do niego uśmiechnie. Szansa na to była niewiele większa niż 1 do 14 milionów. Tak nieprawdopodobne, że aż niemożliwe. A jednak wygrał...
To, że coś jest niewiarygodnie mało prawdopodobne znaczy tylko tyle, że jest możliwe. I nic więcej.
Dlatego aprioryczne odrzucanie tez o zamachu w Smoleńsku uważam za przejaw lekkomyślności. Tym bardziej w sytuacji, gdy wrak wciąż gnije sobie w Rosji, a prokurator publicznie przyznaje, że ekspertyzy, owszem, będą - za pół roku.
Pragnę zwrócić uwagę na inny aspekt zagadnienia. Wszyscy, którzy odrzucają możliwość, że Lech Kaczyński zginął w zamachu zapominają, że prezydent mógł być... przypadkową ofiarą.
Na pokładzie Tu-154M było, poza prezydentem, 95 osób. Teoretycznie każda z nich mogła być celem zamachu. Co więcej, każda mogła być też zamachowcem.
Rozpatrzmy taką sytuację: młoda kobieta odrzuca gorące awanse mężczyzny. Wzgardzony w akcie zemsty ("jeśli nie ze mną, to z nikim") postanawia ją i siebie zabić. Chce też, żeby o tej śmierci było głośno. Mężczyzna często lata z delegacjami rządowymi. - Tak, to będzie spektakularne - myśli, po czym wnosi na pokład tupolewa mały pakunek...
Lub inaczej: nienajmłodszy już mężczyzna dowiaduje się, że jest nieuleczalnie chory. Według lekarzy, został mu rok życia. Nie ubezpieczył się, a teraz, po diagnozie, żadna firma ubezpieczeniowa nie sprzeda mu już polisy. - Kto zapewni byt żonie i dzieciom, gdy mnie zabraknie? - myśli, gorączkowo szukając rozwiązania. Pogodził się ze śmiercią, teraz myśli już tylko o tym, by zdobyć pieniądze dla najbliższych. - Masowy wypadek komunikacyjny - postanawia. - Tylko taki, żeby nie stwierdzili samobójstwa, inaczej nie zapłacą...
Że nakreślone przeze mnie scenariusze wydają się mało prawdopodobne? W 1987 r. 43 osoby zginęły, a czterosilnikowy BAe 146-200 został całkowicie unicestwiony, ponieważ pewien mężczyzna został zwolniony z pracy. Z kolei w 1997 r. 104 ludzi zginęło na pokładzie Boeinga 737, ponieważ jeden z członków załogi miał (najprawdopodobniej) poważne kłopoty finansowe.
9 października 2012 r. pewien człowiek wzbogacił się dzięki Lotto o 3,2 mln zł. Nie mógł przewidzieć, że los się do niego uśmiechnie. Szansa na to była niewiele większa niż 1 do 14 milionów. Tak nieprawdopodobne, że aż niemożliwe. A jednak wygrał...
To, że coś jest niewiarygodnie mało prawdopodobne znaczy tylko tyle, że jest możliwe. I nic więcej.
Dlatego aprioryczne odrzucanie tez o zamachu w Smoleńsku uważam za przejaw lekkomyślności. Tym bardziej w sytuacji, gdy wrak wciąż gnije sobie w Rosji, a prokurator publicznie przyznaje, że ekspertyzy, owszem, będą - za pół roku.