Prometeusz po przejściach
Dodano:
- Łajdaczyłeś się przez cały rok, Reszko! Liczyłeś, że nikt nie zauważy? Z Nieba wszystko widzą! Mają sprzęt lepszy od amerykańskich dronów – wyznałem sobie uczciwie.
Zrobiło mi się smutno. Uświadomiłem sobie, jak galopuje moja moralna degeneracja. Bo skoro rok temu w ramach kary od Świętego Mikołaja dostałem tylko rózgę, a w tym roku już wywiad – rzekę Pawła Kowala "Między Majdanem a Smoleńskiem", to co będzie za 12 miesięcy?
Przylecą biesy wlec mnie na smażenie do piekła? A może dostanę dwie książki Kowala? Co jest gorsze: płomienie, czy nuda?
Tak myślałem, mechanicznie kartkując mikołajowy "prezent".. Prześlizgnąłem się wzrokiem po kilku fragmentach… Aż w końcu przeczytałem od deski do deski.
Kowal – obecnie europoseł, niedawno wiceszef dyplomacji, doradca prezydenta Kaczyńskiego – opowiada o ostatnim (jak dotąd) rozdziale z dziejów polskiego prometeizmu.
Prometejski ogieniek na nowo zatlił się, na Majdanie w 2004 r.
"Za sprawą Kwaśniewskiego Polska zaczęła prowadzić na Wschodzie realną politykę" – chwali Kowal, dodając, że A.K. pogrzebał wtedy szanse na międzynarodową karierę.
Ogieniek rozpalił się na dobre – gdy do władzy doszedł Lech Kaczyński, otoczony młodymi, romantycznie usposobionymi doradcami.
Wszystko było odwzorowaniem stanu z przedwojnia. Plan? Jednoczyć, zbliżać do zachodu, budować rodzinę demokratycznych państw, które będą mogły wspólnie przeciwstawić się tkwiącej korzeniami w Azji, wiecznie głodnej podbojów satrapii.
Role? Za złą satrapię robiła putinowska Rosja, w roli Piłsudskiego - młodzi – obsadzili Lecha Kaczyńskiego, zaś ciemiężone narody zagrały ciemiężone narody.
Neoprometeusze byli wykpiwani. Moim zdaniem niesłusznie. Przynajmniej mieli spójną koncepcję tego, co Polska chce robić na Wschodzie.
To nawet działało.
Za tamtych czasów mieliśmy na Wschodzie kolegów. Potrafiliśmy budować koalicje. Spór Warszawa – Moskwa sprytnie zamieniliśmy w spór Moskwa – Bruksela.
Było pięknie – a skończyło się szybko i ponuro. Symbolicznie – jak chce Kowal – w Smoleńsku. Praktycznie w marcu 2008 roku – w czasie nieudanego szczytu NATO w Bukareszcie. Kijów i Tbilisi miały dostać ścieżkę wchodzenia do Sojuszu, nie dostały nic, prócz pustych słów.
Dalej było tylko gorzej.
Prometeusze przegrali bo byli naiwni w polityce. Kowal sam opowiada o ewolucji podejścia Lecha Kaczyńskiego do Wiktora Juszczenki. Od: "On jest jak UW, ona [Julia] jest jak PC", poprzez wielką przyjaźń, do zdrady. Bo Juszczenko wbrew umowie nadał Stefanowi Banderze tytuł bohatera Ukrainy. Tak w przeddzień kampanii prezydenckiej w Polsce, Kaczyński dostał od przyjaciela cios w plecy.
Ale to nie jeszcze nie tłumaczy klęski. Były czynniki zewnętrzne: moda na Gruzję i Ukrainę szybko przemijała w Unii. Przyzwolenie na romantyczne wizje poszerzania, zastępował chłodny, przeliczany na euro realizm.
Na Wschodzie działo się, źle: na Ukrainie politycy prali się po pyskach, w Gruzji wybuchła wojna Rosją.
Zmieniła się władza w Polsce. Paweł Kowal w książce twierdzi, że Donald Tusk na Wschodzie działał wedle doktryny:
"Ja zrobię odwrotnie niż robił Kaczyński".
Neoprometeusze przegrali. Co jest zamiast? Niewiele.
Kolegów na Wschodzie nie mamy. Z Litwą najgorsze stosunki od niepamiętnych czasów. Flirt z Łukaszenką? Porażka, która zaowocowała tylko tym, że legendarna szefowa Związku Polaków Andżelika Borys przeniosła się do Polski.
Ukraina? Utrzymywanie dialogu za wszelką cenę (czego akurat Kowal jest zwolennikiem) doprowadzi nas wkrótce do niekomfortowej sytuacji. Będziemy musieli określić liczbę więźniów politycznych na tysiąc mieszkańców, od której uznamy, że Kijów przestał spełniać standardy demokratyczne.
Gruzja? Azerbejdżan? Armenia? Co dała nam polityka utrzymywania równowagi w stosunkach z tymi krajami. Jakie szczególne interesy mamy w Erewaniu?
Także realpolitik prowadzona wobec Moskwy nie przyniosła nam żadnych pozytywnych skutków. Podzwonnym dla niej był apel Radka Sikorskiego do Catherine Ashton, by pomogła nam wyciągnąć w Rosji wrak tupolewa.
Prometeusz Kowal mógłby uśmiechnąć się pod wąsem, ale ciągle nie ma wąsów. A i powodów do radości niewiele.
Paweł Reszka na Facebooku
Przylecą biesy wlec mnie na smażenie do piekła? A może dostanę dwie książki Kowala? Co jest gorsze: płomienie, czy nuda?
Tak myślałem, mechanicznie kartkując mikołajowy "prezent".. Prześlizgnąłem się wzrokiem po kilku fragmentach… Aż w końcu przeczytałem od deski do deski.
Kowal – obecnie europoseł, niedawno wiceszef dyplomacji, doradca prezydenta Kaczyńskiego – opowiada o ostatnim (jak dotąd) rozdziale z dziejów polskiego prometeizmu.
Prometejski ogieniek na nowo zatlił się, na Majdanie w 2004 r.
"Za sprawą Kwaśniewskiego Polska zaczęła prowadzić na Wschodzie realną politykę" – chwali Kowal, dodając, że A.K. pogrzebał wtedy szanse na międzynarodową karierę.
Ogieniek rozpalił się na dobre – gdy do władzy doszedł Lech Kaczyński, otoczony młodymi, romantycznie usposobionymi doradcami.
Wszystko było odwzorowaniem stanu z przedwojnia. Plan? Jednoczyć, zbliżać do zachodu, budować rodzinę demokratycznych państw, które będą mogły wspólnie przeciwstawić się tkwiącej korzeniami w Azji, wiecznie głodnej podbojów satrapii.
Role? Za złą satrapię robiła putinowska Rosja, w roli Piłsudskiego - młodzi – obsadzili Lecha Kaczyńskiego, zaś ciemiężone narody zagrały ciemiężone narody.
Neoprometeusze byli wykpiwani. Moim zdaniem niesłusznie. Przynajmniej mieli spójną koncepcję tego, co Polska chce robić na Wschodzie.
To nawet działało.
Za tamtych czasów mieliśmy na Wschodzie kolegów. Potrafiliśmy budować koalicje. Spór Warszawa – Moskwa sprytnie zamieniliśmy w spór Moskwa – Bruksela.
Było pięknie – a skończyło się szybko i ponuro. Symbolicznie – jak chce Kowal – w Smoleńsku. Praktycznie w marcu 2008 roku – w czasie nieudanego szczytu NATO w Bukareszcie. Kijów i Tbilisi miały dostać ścieżkę wchodzenia do Sojuszu, nie dostały nic, prócz pustych słów.
Dalej było tylko gorzej.
Prometeusze przegrali bo byli naiwni w polityce. Kowal sam opowiada o ewolucji podejścia Lecha Kaczyńskiego do Wiktora Juszczenki. Od: "On jest jak UW, ona [Julia] jest jak PC", poprzez wielką przyjaźń, do zdrady. Bo Juszczenko wbrew umowie nadał Stefanowi Banderze tytuł bohatera Ukrainy. Tak w przeddzień kampanii prezydenckiej w Polsce, Kaczyński dostał od przyjaciela cios w plecy.
Ale to nie jeszcze nie tłumaczy klęski. Były czynniki zewnętrzne: moda na Gruzję i Ukrainę szybko przemijała w Unii. Przyzwolenie na romantyczne wizje poszerzania, zastępował chłodny, przeliczany na euro realizm.
Na Wschodzie działo się, źle: na Ukrainie politycy prali się po pyskach, w Gruzji wybuchła wojna Rosją.
Zmieniła się władza w Polsce. Paweł Kowal w książce twierdzi, że Donald Tusk na Wschodzie działał wedle doktryny:
"Ja zrobię odwrotnie niż robił Kaczyński".
Neoprometeusze przegrali. Co jest zamiast? Niewiele.
Kolegów na Wschodzie nie mamy. Z Litwą najgorsze stosunki od niepamiętnych czasów. Flirt z Łukaszenką? Porażka, która zaowocowała tylko tym, że legendarna szefowa Związku Polaków Andżelika Borys przeniosła się do Polski.
Ukraina? Utrzymywanie dialogu za wszelką cenę (czego akurat Kowal jest zwolennikiem) doprowadzi nas wkrótce do niekomfortowej sytuacji. Będziemy musieli określić liczbę więźniów politycznych na tysiąc mieszkańców, od której uznamy, że Kijów przestał spełniać standardy demokratyczne.
Gruzja? Azerbejdżan? Armenia? Co dała nam polityka utrzymywania równowagi w stosunkach z tymi krajami. Jakie szczególne interesy mamy w Erewaniu?
Także realpolitik prowadzona wobec Moskwy nie przyniosła nam żadnych pozytywnych skutków. Podzwonnym dla niej był apel Radka Sikorskiego do Catherine Ashton, by pomogła nam wyciągnąć w Rosji wrak tupolewa.
Prometeusz Kowal mógłby uśmiechnąć się pod wąsem, ale ciągle nie ma wąsów. A i powodów do radości niewiele.
Paweł Reszka na Facebooku