Trzeci tytuł Vettela – godne zakończenie fascynującego sezonu

Dodano:
Rok 2012 dobiega końca, a nasz świat, wbrew pseudoproroctwom, trwa i niezmiennie kręci się wokół spraw istotnych dla siedmiu miliardów istnień. Ostatni wyścig Formuły 1 zakończył sezon bodaj najbardziej wyrównanej rywalizacji w historii królowej motosportu, czego zwieńczeniem był rekordowy, trzeci z rzędu mistrzowski tytuł wywalczony przez Sebastiana Vettela. Cynicy twierdzą, że Seb niezupełnie nań zasłużył… Czyżby?
Scena z alei serwisowej tuż po zakończonym wyścigu była wręcz wymarzona dla mediów XXI wieku: pierwszą osobą, z którą Sebastian Vettel zetknął się wysiadając z samochodu, był… Michael Schumacher, gratulujący młodemu rodakowi ogromnego sukcesu. Wyglądało to jak symboliczne przekazanie królewskiego berła F1 młodszemu o niemal 20 lat następcy, który po bardzo trudnym sezonie, pełnym wyrównanej walki z kilkoma piekielnie dobrymi rywalami, dopiął swego i wywalczył coś, co udało się tylko dwóm innym kierowcom w historii: trzeci z rzędu tytuł Mistrza Świata Formuły 1.

Sebastian oczywiście dokonał tego przy wspaniałym wsparciu bardzo dobrze prowadzonego od kilku lat zespołu i jeżdżąc samochodem, który był bodaj najlepszym w stawce przez większość sezonu. Można powiedzieć, że pakiet kierowca-samochód-zespół Red Bulla był w sezonie 2012 najlepszy: kierowca i zespół popełnili łącznie najmniej błędów, a ich szybki i bardzo konkurencyjny samochód okazał się również wystarczająco niezawodny. Vettel wykorzystał więc niemal idealnie wszystko, co miał do dyspozycji, punktując praktycznie w każdym wyścigu, który ukończył.

Najbliższy rywal Sebastiana i Red Bulla okazał się gorszy w tym względzie. Pakiet Alonso-Ferrari-Scuderia miał więcej słabych punktów i kolektywnie popełnił więcej błędów, przy czym żadnych słabości ani błędów nie można przypisać kierowcy. Fernando Alonso o mały włos nie wygrał mistrzostwa, mimo że sezon wyścigowy rozpoczął w bolidzie, który był bodaj o 2,5 sekundy wolniejszy od najszybszych rywali… To, co Hiszpan zdołał wycisnąć tak ze słabego samochodu, jak i z nieco wolniej reagującego zespołu, jest osiągnięciem na miarę mistrza, na miarę takiej legendy, jaką kiedyś był właśnie Michael Schumacher… Dość powiedzieć, że szefowie zespołów gremialnie ocenili Fernando Alonso jako najlepszego kierowcę sezonu 2012.

Czy zatem lepszy w ocenie szefów zespołów kierowca bardziej zasługuje na mistrzowski tytuł, niż jego rywal, który jeździł zdecydowanie szybszym bolidem, przy regularnym i lepszym wsparciu zespołu? Odpowiedź z pewnością zależy od osobistych preferencji i wizji świata każdego, kto zechce dyskutować na ten temat. Poszukajmy więc pożywki dla takich dyskusji, czyli spójrzmy na wyścigową skuteczność każdego z kierowców w sezonie 2012.

Vettel ukończył 19 z 20 wyścigów: z jednego odpadł wskutek awarii alternatora. Punktował 17 razy, zaś dwa wyścigi ukończył poza pierwszą dziesiątką (Malezja na 11 miejscu i Suzuka na 22 miejscu, po karze przejazdu przez aleję serwisową, nb. za wypchnięcie Alonso poza tor…). Sebastian zdobył w sumie 281 punktów w 19 ukończonych wyścigach, co daje mu średnią 14,789 punktu na wyścig.

Alonso miał nieco mniej szczęścia: ukończył 18 grand prix, dwukrotnie odpadł z wyścigu z powodu wypadku i przebitej opony. W pozostałych wyścigach zawsze punktował, łącznie zdobywając tylko o 3 punkty mniej, niż Sebastian, czyli 278. To daje mu średnią 15,444 pkt na wyścig…

Hmm… wygląda na to, że gdyby Fernando ukończył przynajmniej jeden z tych feralnych wyścigów, w których ucierpiał nie z własnej winy, to prawdopodobnie wywalczyłby tych 15 punktów, jakie średnio zdobywał w każdym wyścigu i zostałby Mistrzem Świata… A wszystko to ścigając się bolidem słabszym, niż maszyny Red Bulla i dla zespołu, który popełnił więcej błędów, niż ekipa Red Bulla. Tak, Scuderia Ferrari niestety nie dała Fernando odpowiedniego dla jego talentu wsparcia, choćby w postaci lepszego tempa udoskonalania bolidu podczas całego sezonu.

Czyżby więc mistrzem świata został kierowca, który na to nie zasłużył? Nie, myślę, że nie ma podstaw, by kwestionować zasługi Vettela. Ten gość z godnymi podziwu uporem i motywacją walczył w każdym wyścigu, nierzadko wykazując się ogromną psychiczną odpornością, jadąc bezbłędnie nawet w obliczu nieustannych ataków ze strony najtwardszego rywala w F1 – Alonso.

Faktem niezaprzeczalnym jest jednak to, że Sebastian jeździ dla lepszego zespołu i miał do dyspozycji lepszy bolid, niż Fernando i gdyby to Hiszpan jeździł Red Bullem, to prawdopodobnie zapewniłby sobie tytuł nieco wcześniej, niż Sebastian. Może…

I tu dochodzimy do sedna sprawy. Red Bull jest dziś lepszym zespołem, niż legendarne Ferrari, które pod kierownictwem Stefano Domenicalego od kilku lat nie potrafi wrócić do czasów chwały i megasukcesów, które pamiętamy z ery Michaela Schumachera i Jeana Todta. W ostatnich latach Scuderia często popełnia błędy taktyczne w kluczowych wyścigach, tracąc w ich wyniku mistrzowskie tytuły (Massa w 2008, Alonso w 2010) i nie jest w stanie dotrzymać kroku rywalom w tempie technologicznego rozwoju swych bolidów na przestrzeni sezonu, jak miało to miejsce choćby w 2012 roku.

Fernando Alonso wprawdzie walczył fantastycznie w każdym wyścigu, prowadząc nawet w tabeli punktacji przez część sezonu (sic!), ale to pakiet Red Bulla (kierowca-maszyna-zespół) okazał się lepszy i skuteczniejszy na przestrzeni całego roku, a Sebastian Vettel umiejętnie wykorzystał to wszystko, by zapisać się na kartach historii jako jeden z najlepszych kierowców wszechczasów.

F1 to nie konkurs piękności, a rywalizacja sportowa, po zakończeniu której wygrywa ten, kto ma najwięcej punktów na koncie. W 2012 roku wygrali najlepsi. Ich kierowca zasłużył na oba ich tytuły. Oni zasłużyli na niego.




Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...