Zapasowy prezent
Dodano:
- Zalałeś mi ogródek! - krzyczał Maciuś (5). Słychać było rozpacz w głosie. To musiała być prawdziwa powódź!
- Gdzie ja jestem?! Podlewanie wyłączone... - myślałam przez sen.
Zerknęłam na zegarek. Była prawie 7.00 rano. Sobota. Boże jak ciasno. Z trudem przekręciłam się na lewy bok. Zderzyłam się z nosem Jaśka (11). Nawet nie drgnął, smacznie spał po środku. A za nim Maciek (senior). Kiedy to się skończy?!
- Zalałeś mi ogródek specjalnie! - Maciuś krzyczał jeszcze głośniej.
Przykryłam głowę poduszką: Muszą się sami dogadać - postanowiłam i szybko zasnęłam.
O 9.00 wyskoczyłam z łóżka jak poparzona! Pamiętałam, że Antek (7) idzie o 10.00 na urodziny do kolegi (co to za pora w sobotę?!), a Jasiek (11) ma angielski! Zbiegłam na dół zapakować urodzinowy prezent. Nie było go na miejscu. Zniknął!
Wyrzuciłam wszystko z szafy. Nici. Nie ma. Mogłam się tylko domyślać, kto za tym stoi?! Maciuś udawał Greka. Nie wiedział, co się stało ze stacją meteorologiczną. Ja wiedziałam, bo jedna z części leżała za nim w koszyku z lego.
- Cholera! - wyrzuciłam.
Była 9.15. Nie miałam prezentu! Potrzebowałam około piętnastu minut, żeby dowieźć Antka na urodziny! Stałam przerażona, czas jakby przyspieszył?!
- Jasne, zabierzemy Antka po drodze - powiedziała mama Alka (najlepszego przyjaciela Antosia). Zawsze mogłam na nią liczyć. Chciałam ją nawet zapytać, czy przypadkiem nie kupiła więcej prezentów ale coś sobie właśnie przypomniałam!
Kolejny problem się rozwiązał! W sypialni miałam ZAPASOWY prezent! Kupiłam go jakiś czas temu, po tym jak Maciuś przywłaszczył sobie prezent dla innego dziecka. Bingo! Wszystko było na miejscu, cieszyłam się jak dziecko!
- Mamo, pamiętasz, że o 14.00 idę na urodziny do Daniela - w drzwiach pojawił się Stasiek (13).
Nie pamiętałam. Chciałam też zapomnieć, że nie odebrałam od pięciu dni drugiego opakowania antybiotyku dla Staśka, który powinien połknąć zaraz, najlepiej o 10.00!
- O co chodziło z zalanym ogródkiem Maćka? - zapytałam.
- Też słyszałem te krzyki. To w minecraft-cie - powiedział Stasiek.
Nie drążyłam tematu. W tej chwili zrozumiałam, że pomysł z graniem na komputerze TYLKO w weekend nie był dobry. Maciuś potrafił teraz wstać w sobotę nawet przed 5.00!
Wróćmy do Jaśka, siedział osowiały nad herbatą. Jak zwykle nic nie mógł przełknąć rano. Taka uroda (wiem po kim! na pewno nie po mnie :-)
Do 10.00 zostało dziewięć minut:
- Masz książki do angielskiego? - zapytałam kontrolnie.
- Położyłem na stole. Gdzieś zniknęły.
- Może zostawiłeś w szkole (jak masz w zwyczaju - dopowiedziałam w myślach)?
Wzruszył ramionami: - Może?
Plan był taki: podjadą szybko do szkoły, zabiorą książki i zdążą na angielski! A w drodze powrotnej Maciek odbierze antybiotyk! Jestem genialna!
- Nie odebrałaś jeszcze antybiotyku?! - reakcja Maćka była do przewidzenia.
- Nie miałam czasu.
- Chyba trzeba ci jakoś pomóc! To nie jest normalne! - powiedział i zabrał zielony numerek do apteki.
- Jasne, że trzeba mi pomóc! Skończyłam już z Zosią-Samosią! - powiedziałam do siebie. A do Maćka się tylko pięknie uśmiechnęłam :-)
Zadzwonił telefon:
- Makary jest ubrany, o której podjedzie twój mąż? - zapytała mama najlepszego kolegi Maciusia.
Jasne, że pamiętałam, że o 10.00 (!) zaprosiłam Makarego. Zapomniałam tylko powiedzieć Maćkowi, żeby wracając od pani z angielskiego (w drodze do apteki) przywiózł go do nas! :-)
- Zaraz oddzwonię, o której będzie Maciek! - rzuciłam do słuchawki.
Stałam w mięciutkim szlafroku, któremu za chwilę będę musiała powiedzieć: żegnaj! Książki spoglądały na mnie wyczekująco na szafce przy łóżku: nie tym razem!
- Będę po Makarego za pięć minut - powiedział (dzielny) Maciek. I dodał: - Cały weekend będzie taki?
:-)
Zerknęłam na zegarek. Była prawie 7.00 rano. Sobota. Boże jak ciasno. Z trudem przekręciłam się na lewy bok. Zderzyłam się z nosem Jaśka (11). Nawet nie drgnął, smacznie spał po środku. A za nim Maciek (senior). Kiedy to się skończy?!
- Zalałeś mi ogródek specjalnie! - Maciuś krzyczał jeszcze głośniej.
Przykryłam głowę poduszką: Muszą się sami dogadać - postanowiłam i szybko zasnęłam.
O 9.00 wyskoczyłam z łóżka jak poparzona! Pamiętałam, że Antek (7) idzie o 10.00 na urodziny do kolegi (co to za pora w sobotę?!), a Jasiek (11) ma angielski! Zbiegłam na dół zapakować urodzinowy prezent. Nie było go na miejscu. Zniknął!
Wyrzuciłam wszystko z szafy. Nici. Nie ma. Mogłam się tylko domyślać, kto za tym stoi?! Maciuś udawał Greka. Nie wiedział, co się stało ze stacją meteorologiczną. Ja wiedziałam, bo jedna z części leżała za nim w koszyku z lego.
- Cholera! - wyrzuciłam.
Była 9.15. Nie miałam prezentu! Potrzebowałam około piętnastu minut, żeby dowieźć Antka na urodziny! Stałam przerażona, czas jakby przyspieszył?!
- Jasne, zabierzemy Antka po drodze - powiedziała mama Alka (najlepszego przyjaciela Antosia). Zawsze mogłam na nią liczyć. Chciałam ją nawet zapytać, czy przypadkiem nie kupiła więcej prezentów ale coś sobie właśnie przypomniałam!
Kolejny problem się rozwiązał! W sypialni miałam ZAPASOWY prezent! Kupiłam go jakiś czas temu, po tym jak Maciuś przywłaszczył sobie prezent dla innego dziecka. Bingo! Wszystko było na miejscu, cieszyłam się jak dziecko!
- Mamo, pamiętasz, że o 14.00 idę na urodziny do Daniela - w drzwiach pojawił się Stasiek (13).
Nie pamiętałam. Chciałam też zapomnieć, że nie odebrałam od pięciu dni drugiego opakowania antybiotyku dla Staśka, który powinien połknąć zaraz, najlepiej o 10.00!
- O co chodziło z zalanym ogródkiem Maćka? - zapytałam.
- Też słyszałem te krzyki. To w minecraft-cie - powiedział Stasiek.
Nie drążyłam tematu. W tej chwili zrozumiałam, że pomysł z graniem na komputerze TYLKO w weekend nie był dobry. Maciuś potrafił teraz wstać w sobotę nawet przed 5.00!
Wróćmy do Jaśka, siedział osowiały nad herbatą. Jak zwykle nic nie mógł przełknąć rano. Taka uroda (wiem po kim! na pewno nie po mnie :-)
Do 10.00 zostało dziewięć minut:
- Masz książki do angielskiego? - zapytałam kontrolnie.
- Położyłem na stole. Gdzieś zniknęły.
- Może zostawiłeś w szkole (jak masz w zwyczaju - dopowiedziałam w myślach)?
Wzruszył ramionami: - Może?
Plan był taki: podjadą szybko do szkoły, zabiorą książki i zdążą na angielski! A w drodze powrotnej Maciek odbierze antybiotyk! Jestem genialna!
- Nie odebrałaś jeszcze antybiotyku?! - reakcja Maćka była do przewidzenia.
- Nie miałam czasu.
- Chyba trzeba ci jakoś pomóc! To nie jest normalne! - powiedział i zabrał zielony numerek do apteki.
- Jasne, że trzeba mi pomóc! Skończyłam już z Zosią-Samosią! - powiedziałam do siebie. A do Maćka się tylko pięknie uśmiechnęłam :-)
Zadzwonił telefon:
- Makary jest ubrany, o której podjedzie twój mąż? - zapytała mama najlepszego kolegi Maciusia.
Jasne, że pamiętałam, że o 10.00 (!) zaprosiłam Makarego. Zapomniałam tylko powiedzieć Maćkowi, żeby wracając od pani z angielskiego (w drodze do apteki) przywiózł go do nas! :-)
- Zaraz oddzwonię, o której będzie Maciek! - rzuciłam do słuchawki.
Stałam w mięciutkim szlafroku, któremu za chwilę będę musiała powiedzieć: żegnaj! Książki spoglądały na mnie wyczekująco na szafce przy łóżku: nie tym razem!
- Będę po Makarego za pięć minut - powiedział (dzielny) Maciek. I dodał: - Cały weekend będzie taki?
:-)