Dlaczego Ruch Narodowy jest skazany na porażkę?
Dodano:
Po Marszu Niepodległości szumnie i z patosem zapowiadano powstanie wielkiego i niesamowicie silnego Ruchu Narodowego. Prawicowego zrzeszenia ludzi, którzy mieli – a może ciągle mają? – odmienić polską rzeczywistość. I cóż z tych zapowiedzi wynikło?
Mówiąc wprost – na razie niezbyt wiele. Po wydarzeniach z 11 listopada ubiegłego roku, przedstawiciele narodowej prawicy byli nawet zapraszani do głównych mediów w godzinach największej słuchalności i oglądalności. Błyszczeli wtedy przede wszystkim Artur Zawisza i Robert Winnicki. Głośno było także o Obozie Narodowo-Radykalnym. Że w większości mało pochlebnie? To nieistotne – mówiło się, pisało, sprawa żyła medialnie i – co ważniejsze – społecznie.
Cóż mamy dziś? Niewiele. O Marszu Niepodległości mało kto już pamięta. Jestem przekonany, że na dziesięć przypadkowo spotkanych na ulicy osób, co najmniej siedem nie potrafiłoby odpowiedzieć na pytanie, kim są panowie Winnicki, Zawisza czy Kowalski. Więcej – nie wiedziałyby one raczej nawet tego, czym jest ani czym ma być Ruch Narodowy.
Moment, w którym grupa ta miała szansę odnieść jakiś sukces został najzwyczajniej przespany, zmarnowany. Wydaje się również, że pomysłu na zagospodarowanie ani tamtej, ani tej wciąż utrzymującej się jeszcze popularności, wśród decydentów tej radykalnej grupy po prostu nie ma. Pan Marian Kowalski reprezentujący ONR bez kozery przyznaje, że Ruch Narodowy nie został nawet zarejestrowany i – co lepsze – nie ma w planach startu w żadnych wyborach.
Pytanie więc, co tak naprawdę ma? Bo takie postawienie sprawy oznacza, że z zapowiedzi zmiany polskiej sceny politycznej i odważnego rozbicia obecnego betonu sejmowego nic w głowach narodowców nie zostało. Mimo to, przywódcy wierzą w sukces. Wierzą, że mogą zmobilizować rzesze przede wszystkim młodych ludzi (co im się raz do roku nawet udaje) i… No właśnie. I dalej co? Tego wciąż nie wiadomo. Konkretów brak. Oni jednak wierzą. I wierzą też ich zwolennicy. Świadczyć ma o tym liczba 10 tys. fanów osiągnięta podczas debiutu Ruchu na Facebooku. Świetnie. Janusz Korwin-Mikke też ma szerokie poparcie internetowe, ale na głosy w urnie się to nie przekłada.
Patrząc na dzisiejszą scenę polityczną, na konflikt i paradoksalnie związek dwóch największych partii dzielących parlamentarny tort, trudno się spodziewać, by tak enigmatyczny mimo wszystko Ruch miał szansę na zamieszanie w sejmowym kotle. Trudno też mówić o jakimś prawdziwym odrodzeniu Ruchu Narodowego. Do końca nie zginął on nigdy, to pewne. Wciąż jednak nie ma siły ani argumentów, by stanowić realne zagrożenie. Realne politycznie – bo tylko w takim kontekście można rozważać działalność tego zrzeszenia.
Polska scena polityczna zmierza raczej w kierunku stabilizacji niż rozproszenia. Coraz bardziej utrwala się system dwupartyjny i pół partyjny, co widać choćby w sondażach. Oczywiście, zawsze jest szansa, że jakiś mniejszy a nawet zupełnie nowy projekt przekroczy próg wyborczy. Nie wydaje mi się jednak, żeby miało się to stać udziałem Ruchu Narodowego.
Nie teraz.
Nie z takimi liderami.
Nie z takimi sztandarami.
Cóż mamy dziś? Niewiele. O Marszu Niepodległości mało kto już pamięta. Jestem przekonany, że na dziesięć przypadkowo spotkanych na ulicy osób, co najmniej siedem nie potrafiłoby odpowiedzieć na pytanie, kim są panowie Winnicki, Zawisza czy Kowalski. Więcej – nie wiedziałyby one raczej nawet tego, czym jest ani czym ma być Ruch Narodowy.
Moment, w którym grupa ta miała szansę odnieść jakiś sukces został najzwyczajniej przespany, zmarnowany. Wydaje się również, że pomysłu na zagospodarowanie ani tamtej, ani tej wciąż utrzymującej się jeszcze popularności, wśród decydentów tej radykalnej grupy po prostu nie ma. Pan Marian Kowalski reprezentujący ONR bez kozery przyznaje, że Ruch Narodowy nie został nawet zarejestrowany i – co lepsze – nie ma w planach startu w żadnych wyborach.
Pytanie więc, co tak naprawdę ma? Bo takie postawienie sprawy oznacza, że z zapowiedzi zmiany polskiej sceny politycznej i odważnego rozbicia obecnego betonu sejmowego nic w głowach narodowców nie zostało. Mimo to, przywódcy wierzą w sukces. Wierzą, że mogą zmobilizować rzesze przede wszystkim młodych ludzi (co im się raz do roku nawet udaje) i… No właśnie. I dalej co? Tego wciąż nie wiadomo. Konkretów brak. Oni jednak wierzą. I wierzą też ich zwolennicy. Świadczyć ma o tym liczba 10 tys. fanów osiągnięta podczas debiutu Ruchu na Facebooku. Świetnie. Janusz Korwin-Mikke też ma szerokie poparcie internetowe, ale na głosy w urnie się to nie przekłada.
Patrząc na dzisiejszą scenę polityczną, na konflikt i paradoksalnie związek dwóch największych partii dzielących parlamentarny tort, trudno się spodziewać, by tak enigmatyczny mimo wszystko Ruch miał szansę na zamieszanie w sejmowym kotle. Trudno też mówić o jakimś prawdziwym odrodzeniu Ruchu Narodowego. Do końca nie zginął on nigdy, to pewne. Wciąż jednak nie ma siły ani argumentów, by stanowić realne zagrożenie. Realne politycznie – bo tylko w takim kontekście można rozważać działalność tego zrzeszenia.
Polska scena polityczna zmierza raczej w kierunku stabilizacji niż rozproszenia. Coraz bardziej utrwala się system dwupartyjny i pół partyjny, co widać choćby w sondażach. Oczywiście, zawsze jest szansa, że jakiś mniejszy a nawet zupełnie nowy projekt przekroczy próg wyborczy. Nie wydaje mi się jednak, żeby miało się to stać udziałem Ruchu Narodowego.
Nie teraz.
Nie z takimi liderami.
Nie z takimi sztandarami.