Recepta na cyfrową lewatywę
Dodano:
W latach osiemdziesiątych, w trakcie jednej z opolskich nocy kabaretowych, Bohdan Smoleń odgrywał rolę pacjenta przysłuchującego się dialogowi dwóch pielęgniarzy, którzy przeglądali jego dokumentację medyczną. Pierwszy z nich po chwili lektury wyraził przypuszczenie, że Smoleń jest zapewne tym pacjentem, który ma wszystko w dupie, co szybko skorygował jego kolega stwierdzając, że to jeszcze cięższy przypadek - pacjent który ma wszystko w pamięci. Co do diagnozy obaj pielęgniarze byli zgodni: lewatywa! Scenka tak jak żywo pasuje to sytuacji z którą mamy obecnie do czynienia w obszarze ochrony prywatności danych w internecie, przy czym w roli pacjenta występuje firma Google, a diagnozę stawiać będzie Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej.
Problem poddany do rozstrzygnięcia Trybunału, dotyczy sytuacji, która wydarzyła się w Hiszpanii, choć mając na uwadze europejskie regulacje w zakresie ochrony danych osobowych, rozstrzygnięcie które zapadnie w trakcie tego postępowania może okazać się adekwatne dla wszystkich krajów Unii. Chodzi mianowicie o to, czy osoba, której dane zostały zindeksowane przez wyszukiwarki takie jak Google, ma prawo żądać zaprzestania przetwarzania takich danych, czyli - mówiąc językiem potocznym - usunięcia tych danych z wyszukiwarki. W samej Hiszpanii, na bazie takiego schematu toczy się w chwili obecnej około dwustu postępowań. Schemat jest podobny w większości tych spraw. Wyobraźmy sobie sytuację, w której komuś zarzuca się popełnienie czynu stawiającego pod znakiem zapytania jego kwalifikacje moralne lub zawodowe. Po pewnym czasie, zarzuty mogą się okazać totalnym nieporozumieniem, ale w wyszukiwarce na pierwszym miejscu w dalszym ciągu pokazywać się będzie tekst zawierający całą listę nieprawdziwych, jak się koniec końców okazało, informacji. Albo oficjalne ogłoszenie komornicze o licytacji majątku na skutek niezapłaconych długów, która nigdy nie doszła do skutku, bo postępowanie zostało zgodnie z prawem wstrzymane.
Algorytm wyszukiwarki nie kieruje się bowiem ostatecznym rozstrzygnięciem, wyrokiem, zasadą sprawiedliwości czy też faktem zatarcia skazania jeśli takowe nastąpiło. Jeżeli indeksowany materiał znajduje się w sieci, przykładowo w postaci elektronicznego wydania gazety codziennej sprzed dziesięciu lat, to - zdaniem przedstawicieli wyszukiwarek - ma prawo ukazywać się jako wynik wyszukiwania. Pogląd taki podziela wielu komentatorów. Argumenty skarżących są jednak równie ważkie. Materiały takie zawierają bowiem należące do tych osób dane osobowe, a przetwarzanie tych danych, narusza w sposób oczywisty ich interesy. Stąd żądanie ich usunięcia.
Debata toczona wokół zagadnienia usuwania danych z zasobów internetu nie ma wyłącznie wymiaru procesowego, bo jedną z nowych instytucji, które mogą zostać wprowadzone do prawa europejskiego przy okazji przygotowywanej właśnie nowelizacji przepisów dotyczących ochrony danych osobowych, jest tzw. "prawo do bycia zapomnianym". Czy jednak prawo takie będzie fizycznie wykonalne ? Europejska Agencja Ochrony Informacji Sieci i Informacji ("ENISA") na tak zadane pytanie odpowiada negatywnie. Od strony czysto technicznej, można co prawda wyobrazić sobie mechanizmy filtrowania informacji w wyszukiwarkach, ale pomysł usuwania danych, które raz przedostały się do tak otwartej sieci jaką jest internet, jest pomysłem niewykonalnym. Czy jednak względy techniczne winny determinować rozstrzygnięcie tych kwestii?
Europejska Konwencja Praw Człowieka przyznaje każdemu człowiekowi prawo do respektowania jego życia prywatnego i rodzinnego, ochrony miru domowego i korespondencji, zakazując instytucjom publicznym ingerowania w te obszary, z wyjątkiem jednakże sytuacji, w której okaże się to konieczne dla ochrony praw lub wolności osób trzecich. Czy zatem fakt, że doszło do postawienia niesłusznych zarzutów winien zniknąć z wyników wyszukiwania, pomimo że w dalszym ciągu można go odnaleźć w elektronicznej kopii gazety codziennej? A może prawo do bycia zapomnianym powinno iść dalej i dotyczyć także owego elektronicznego wydania gazety?
Ktoś powiedział kiedyś, że Bóg nie potrafi zmieniać historii - tylko historycy to potrafią. Nie jest wykluczone, że wyrok TSUE spodziewany pod koniec roku lub zmiany legislacyjne w prawie europejskim mogą istotnie poszerzyć tę kategorię, chociażby o organy orzekające w kwestii obowiązku usuwania danych. Możliwe jednak, że debata do której z pewnością dojdzie, pozwoli na udzielenie odpowiedzi na pytanie jak w społeczeństwie cyfrowym kształtować się winny granice owych "praw i wolności osób trzecich" o których wspomina Europejska Konwencja Praw Człowieka. Byłoby bowiem smutne, gdyby lewatywa - środek który w medycynie utracił znaczenie uniwersalnego panaceum na wszelkie schorzenia już jakiś czas temu - odnalazła swoje nowe, eksponowane miejsce w cyfrowej rzeczywistości.
Algorytm wyszukiwarki nie kieruje się bowiem ostatecznym rozstrzygnięciem, wyrokiem, zasadą sprawiedliwości czy też faktem zatarcia skazania jeśli takowe nastąpiło. Jeżeli indeksowany materiał znajduje się w sieci, przykładowo w postaci elektronicznego wydania gazety codziennej sprzed dziesięciu lat, to - zdaniem przedstawicieli wyszukiwarek - ma prawo ukazywać się jako wynik wyszukiwania. Pogląd taki podziela wielu komentatorów. Argumenty skarżących są jednak równie ważkie. Materiały takie zawierają bowiem należące do tych osób dane osobowe, a przetwarzanie tych danych, narusza w sposób oczywisty ich interesy. Stąd żądanie ich usunięcia.
Debata toczona wokół zagadnienia usuwania danych z zasobów internetu nie ma wyłącznie wymiaru procesowego, bo jedną z nowych instytucji, które mogą zostać wprowadzone do prawa europejskiego przy okazji przygotowywanej właśnie nowelizacji przepisów dotyczących ochrony danych osobowych, jest tzw. "prawo do bycia zapomnianym". Czy jednak prawo takie będzie fizycznie wykonalne ? Europejska Agencja Ochrony Informacji Sieci i Informacji ("ENISA") na tak zadane pytanie odpowiada negatywnie. Od strony czysto technicznej, można co prawda wyobrazić sobie mechanizmy filtrowania informacji w wyszukiwarkach, ale pomysł usuwania danych, które raz przedostały się do tak otwartej sieci jaką jest internet, jest pomysłem niewykonalnym. Czy jednak względy techniczne winny determinować rozstrzygnięcie tych kwestii?
Europejska Konwencja Praw Człowieka przyznaje każdemu człowiekowi prawo do respektowania jego życia prywatnego i rodzinnego, ochrony miru domowego i korespondencji, zakazując instytucjom publicznym ingerowania w te obszary, z wyjątkiem jednakże sytuacji, w której okaże się to konieczne dla ochrony praw lub wolności osób trzecich. Czy zatem fakt, że doszło do postawienia niesłusznych zarzutów winien zniknąć z wyników wyszukiwania, pomimo że w dalszym ciągu można go odnaleźć w elektronicznej kopii gazety codziennej? A może prawo do bycia zapomnianym powinno iść dalej i dotyczyć także owego elektronicznego wydania gazety?
Ktoś powiedział kiedyś, że Bóg nie potrafi zmieniać historii - tylko historycy to potrafią. Nie jest wykluczone, że wyrok TSUE spodziewany pod koniec roku lub zmiany legislacyjne w prawie europejskim mogą istotnie poszerzyć tę kategorię, chociażby o organy orzekające w kwestii obowiązku usuwania danych. Możliwe jednak, że debata do której z pewnością dojdzie, pozwoli na udzielenie odpowiedzi na pytanie jak w społeczeństwie cyfrowym kształtować się winny granice owych "praw i wolności osób trzecich" o których wspomina Europejska Konwencja Praw Człowieka. Byłoby bowiem smutne, gdyby lewatywa - środek który w medycynie utracił znaczenie uniwersalnego panaceum na wszelkie schorzenia już jakiś czas temu - odnalazła swoje nowe, eksponowane miejsce w cyfrowej rzeczywistości.