Walka z ,,piratami”, czyli jak wyparowują nasze pieniądze
Dodano:
Za nową kamerę czy telefon możemy wkrótce zapłacić nawet kilkaset złotych więcej. Ministerstwo Kultury chce nałożyć dodatkową opłatę na producentów sprzętu RTV i w ten sposób pomóc artystom, których słuchamy sobie legalnie w domu. Brzmi absurdalnie, jednak największym absurdem jest to, gdzie trafią nasze pieniądze.
Prawie półtora miliarda złotych znajduje się na kontach kilkunastu organizacji zarządzania zbiorowego, które mają pomagać artystom. Pod tą nazwą kryje się na przykład małe kieleckie Stowarzyszenie Twórców Dzieł Naukowych i Technicznych KOPIPOL albo dobrze znany ZAiKS. Ten zdążył już zachomikować na kontach ponad kilkaset milionów złotych. I ma apetyt na więcej.
Dodatkowe wpływy chce zebrać z tzw. opłaty reprograficznej, która miałaby zostać nałożona na producentów sprzętu RTV: smartfonów, telewizorów, aparatów. Praktycznie każdego blaszanego pudełka z wbudowanym głośnikiem. Opłatę w wysokości 3 proc. od ceny produktu w teorii miałby pokryć producent. W praktyce pieniądze wręczą ZAiKS-owi klienci przy kasach, bo z racji dodatkowej opłaty producenci już przewidują podwyżki cen sprzętu. ZAiKS i spółka liczą, że zgarną ponad 320 mln zł.
Zresztą organizacje ciągną pieniądze z opłaty reprograficznej od dobrych 20 lat. Z tego tytułu do kasy stowarzyszenia wpływa rocznie 20-30 mln zł. Płacą ją producenci płyt kompaktowych, kaset VHS czy magnetowidów.
ZAiKS uznał jednak, że kompakty to już przecież przeżytek, bo kto ma w domu jeszcze magnetowid? Teraz przecież wszyscy zasysają muzykę na pendrive’y. W telefonach ustawiają sobie dzwonki z gorącym radiowym hitem albo przy romantycznej kolacji puszczają sobie z kina domowego kilka starych polskich piosenek. Niby to legalne i na własny użytek, ale artysta w końcu cierpi, bo za nasze domowe słuchanie nikt mu tantiemów nie zapłaci. W sukurs przyszły więc OZZ, które opłatę reprograficzną miały przeznaczać właśnie na wypłatę rekompensat dla artystów, słuchanych przy kolacji.
Problem w tym, że nie do końca wiadomo co dzieje się z tymi środkami. Po wielkich bojach Ministerstwu Kultury w końcu udało się przekonać stowarzyszenia do publikacji sprawozdań finansowych. Jednak, żeby połapać się o co w nich chodzi trzeba by mieć doktorat z ekonomii.
Wszystkie swoje przychody ZAIKS wrzuca do jednego wora. Są tam środki pozyskane przez zwykłych inkasentów, którzy chodzą po restauracjach i salonach fryzjerskich, nasłuchując, czy przypadkiem z głośników nie leci jakaś muzyka. No bo przecież jeżeli w jakieś firmie gra skoczna Rodowicz czy Kayah, to może to przyciągnąć całe rzesze klientów, a właściciel, dzięki polskim melodiom, odnieść dodatkowe korzyści majątkowe. Spróbuj się z tym nie zgodzić, a dostaniesz kilkaset złotych kary.
W przychodach ZAiKS są też wpływy z tytułu składek członkowskich, a nawet te uzyskane przez należący do stowarzyszenia pensjonat ,,Halama” w Zakopanem. To tam swoje ostatnie dni życia spędził Julian Tuwim. W jednym worze ląduje w końcu opłata reprograficzna, która powinna trafiać właśnie do artystów. Jak jest w rzeczywistości?
Zdaniem ekspertów z branży ZAiKS sam wymyśla na co przeznaczyć te wpływy. – Liczą, który artysta był najczęściej kopiowany w danym roku i w ten sposób rozdysponowują środki - mówi nasz rozmówca.
Pobrane pieniądze ZAiKS ma teoretycznie przekazywać właścicielom praw autorskich, które zostały wyeksploatowane w warzywniaku, kawiarni albo salonie kosmetycznym. Jednak nie jest w stanie wydać wszystkich zgromadzonych środków. Tłumaczy się tym, że czasem ciężko jest mu dotrzeć do artystów, ale pieniądze im wypłaca, tylko z niewielkim opóźnieniem. Kasa leży więc na kontach albo jest wpłacana na lokaty. Nawet przy minimalnym oprocentowaniu miliony złotych pęcznieją w oczach. Trudno jednak doszukać się odpowiedzi na pytanie co dzieje się z procentem od odłożonej kasy.
Nie lepiej jest w kieleckim Korpipolu, którego wpływy za 2012 r. sięgnęły 4 mln zł. Na lokatach zdążył już zgromadzić czterokrotnie wyższą kwotę. Tymczasem w 2012 r. twórcom wypłacił zaledwie 166 tys. zł. - Po co te pieniądze są zbierane, jeżeli nie trafiają do twórców? Twórcy nie mają z czego żyć, a pieniądze leżą na kontach? – pytał oburzony Grzegorz Czelej, przewodniczący senackiej Komisji Kultury i Środków Przekazu.
Ministerstwo Kultury jeszcze kilka miesięcy temu planowało wprowadzenie kuratora do organizacji zbiorowego zarządzania z racji na brak przejrzystości w ich finansach. Skończyło się na audycie, którego wyniki i tak nie są znane do dziś. Pytanie, co stanie się z naszymi pieniędzmi, które zapłacimy Zaiks-owi i całej reszcie, kiedy kupimy sobie zwykłą emeptrójkę? Wyparują.
Dodatkowe wpływy chce zebrać z tzw. opłaty reprograficznej, która miałaby zostać nałożona na producentów sprzętu RTV: smartfonów, telewizorów, aparatów. Praktycznie każdego blaszanego pudełka z wbudowanym głośnikiem. Opłatę w wysokości 3 proc. od ceny produktu w teorii miałby pokryć producent. W praktyce pieniądze wręczą ZAiKS-owi klienci przy kasach, bo z racji dodatkowej opłaty producenci już przewidują podwyżki cen sprzętu. ZAiKS i spółka liczą, że zgarną ponad 320 mln zł.
Zresztą organizacje ciągną pieniądze z opłaty reprograficznej od dobrych 20 lat. Z tego tytułu do kasy stowarzyszenia wpływa rocznie 20-30 mln zł. Płacą ją producenci płyt kompaktowych, kaset VHS czy magnetowidów.
ZAiKS uznał jednak, że kompakty to już przecież przeżytek, bo kto ma w domu jeszcze magnetowid? Teraz przecież wszyscy zasysają muzykę na pendrive’y. W telefonach ustawiają sobie dzwonki z gorącym radiowym hitem albo przy romantycznej kolacji puszczają sobie z kina domowego kilka starych polskich piosenek. Niby to legalne i na własny użytek, ale artysta w końcu cierpi, bo za nasze domowe słuchanie nikt mu tantiemów nie zapłaci. W sukurs przyszły więc OZZ, które opłatę reprograficzną miały przeznaczać właśnie na wypłatę rekompensat dla artystów, słuchanych przy kolacji.
Problem w tym, że nie do końca wiadomo co dzieje się z tymi środkami. Po wielkich bojach Ministerstwu Kultury w końcu udało się przekonać stowarzyszenia do publikacji sprawozdań finansowych. Jednak, żeby połapać się o co w nich chodzi trzeba by mieć doktorat z ekonomii.
Wszystkie swoje przychody ZAIKS wrzuca do jednego wora. Są tam środki pozyskane przez zwykłych inkasentów, którzy chodzą po restauracjach i salonach fryzjerskich, nasłuchując, czy przypadkiem z głośników nie leci jakaś muzyka. No bo przecież jeżeli w jakieś firmie gra skoczna Rodowicz czy Kayah, to może to przyciągnąć całe rzesze klientów, a właściciel, dzięki polskim melodiom, odnieść dodatkowe korzyści majątkowe. Spróbuj się z tym nie zgodzić, a dostaniesz kilkaset złotych kary.
W przychodach ZAiKS są też wpływy z tytułu składek członkowskich, a nawet te uzyskane przez należący do stowarzyszenia pensjonat ,,Halama” w Zakopanem. To tam swoje ostatnie dni życia spędził Julian Tuwim. W jednym worze ląduje w końcu opłata reprograficzna, która powinna trafiać właśnie do artystów. Jak jest w rzeczywistości?
Zdaniem ekspertów z branży ZAiKS sam wymyśla na co przeznaczyć te wpływy. – Liczą, który artysta był najczęściej kopiowany w danym roku i w ten sposób rozdysponowują środki - mówi nasz rozmówca.
Pobrane pieniądze ZAiKS ma teoretycznie przekazywać właścicielom praw autorskich, które zostały wyeksploatowane w warzywniaku, kawiarni albo salonie kosmetycznym. Jednak nie jest w stanie wydać wszystkich zgromadzonych środków. Tłumaczy się tym, że czasem ciężko jest mu dotrzeć do artystów, ale pieniądze im wypłaca, tylko z niewielkim opóźnieniem. Kasa leży więc na kontach albo jest wpłacana na lokaty. Nawet przy minimalnym oprocentowaniu miliony złotych pęcznieją w oczach. Trudno jednak doszukać się odpowiedzi na pytanie co dzieje się z procentem od odłożonej kasy.
Nie lepiej jest w kieleckim Korpipolu, którego wpływy za 2012 r. sięgnęły 4 mln zł. Na lokatach zdążył już zgromadzić czterokrotnie wyższą kwotę. Tymczasem w 2012 r. twórcom wypłacił zaledwie 166 tys. zł. - Po co te pieniądze są zbierane, jeżeli nie trafiają do twórców? Twórcy nie mają z czego żyć, a pieniądze leżą na kontach? – pytał oburzony Grzegorz Czelej, przewodniczący senackiej Komisji Kultury i Środków Przekazu.
Ministerstwo Kultury jeszcze kilka miesięcy temu planowało wprowadzenie kuratora do organizacji zbiorowego zarządzania z racji na brak przejrzystości w ich finansach. Skończyło się na audycie, którego wyniki i tak nie są znane do dziś. Pytanie, co stanie się z naszymi pieniędzmi, które zapłacimy Zaiks-owi i całej reszcie, kiedy kupimy sobie zwykłą emeptrójkę? Wyparują.