Zapiski z tygodnia: Seremet tworzy kastę nietykalnych
Dodano:
26 lipca
Seremet tworzy kastę nietykalnych
Prokurator generalny Andrzej Serem et domaga się od Krajowej Rady Prokuratury zajęcia „stosownego stanowiska” w sprawie przeszukania w redakcji „Wprost”. W piśmie, do którego dotarł portal TVN24.pl, pisze, że dziennikarze obecni na miejscu „przemocą zmusili prokuratorów do odstąpienia od czynności”. Część członków Rady żądanie prokuratora nazywa „groteskowym”. – Z pewnością nie zajmiemy stanowiska, jakiego oczekiwałby prokurator generalny, a więc, że w siedzibie „Wprost” dziennikarze naruszyli niezależność prokuratorów – mówią. Stwierdzenie Seremeta, że w siedzibie tygodnika „Wprost” dziennikarze naruszyli niezależność prokuratorów wywołuje pusty śmiech. Ale i przeraża. Dlaczego? Prokurator generalny chce stworzyć kastę ludzi nietykalnych, przekonanych, że można posłużyć się każdą metodą, żeby osiągnąć cel. W czasie przeszukiwania redakcji obecny był prokurator (patrz zdjęcie poniżej), którego dobrze w redakcji zapamiętaliśmy. Mimo że akcja trwała wiele godzin, z jego twarzy nawet na chwilę nie zszedł bezczelny uśmieszek. Zwróciłem mu nawet uwagę na niestosowność jego zachowania, na to, że prowokuje. Ale wiadomo, jako nietykalny mógł robić, co chciał. Jestem ciekawy, czy Seremet zajmie się jego zachowaniem. Czy poprosi go o wyjaśnienie, co go tak bawiło? Może blamaż prokuratury i służb? A może po prostu miał satysfakcję, że „dojeżdża media”? Na marginesie, jego kolega po fachu skomentował akcję we „Wprost” krótko: „U nas, w Wołominie, wyglądałoby to inaczej”. Jak? Strach pomyśleć. Czy prokurator generalny uważa, że ma status świętej krowy, którą bezdyskusyjnie powinno się czcić i wielbić? To, że ma gdzieś niezależność mediów i tajemnicę dziennikarską, wiemy. Ale niech nie sądzi, że my, dziennikarze, będziemy na to przyzwalać. Tak, będziemy protestować
28 lipca poniedziałek
Paweł Graś dawniej i dziś
Paweł Graś zakazał politykom Platformy Obywatelskiej kontaktów z naszymi dziennikarzami. Niektórzy boją się teraz odbierać telefony, spotykają się pokątnie. Jest zakaz, więc bawią się w konspirację – komentują ze śmiechem niepokorni z partii, którzy nie mają ochoty zastosować się do rozkazów. Jak Graś wpadł na taki pomysł? Z kogo czerpie przykład? Wygląda na to, że ze swoich wrogów. Czarną listę dziennikarzy, z którymi się nie rozmawia, w czasach rządu PiS stworzył w Ministerstwie Sprawiedliwości Zbigniew Ziobro. Pamiętacie Pawła Grasia w czasach „nikczemnych rządów PiS”? Ja pamiętam. Porównajcie go z obecnym Grasiem, który stał się człowiekiem władzy. Wtedy, gdy chciał rozmawiać o ważnych sprawach, wychodził z lokalu, żeby „nie być na podsłuchu”. Dzisiaj – jeszcze do niedawna biesiadował bez lęku w restauracji Sowa i Przyjaciele. Kiedyś przede wszystkim miał w sobie pokorę. Sam wytykał nadużycia władzy. Nawet jako szef sejmowej Komisji do spraw Służb Specjalnych, otwarcie porównywał metody działania PiS do metod Stasi i Securitate.
30 lipca środa
Trybunał Konstytucyjny stanął okrakiem
Rozczarowuje wyrok Trybunału Konstytucyjnego w sprawie granic inwigilacji prowadzonej przez policję i służby. Jego sens oddaje przysłowie „Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek”. Co prawda w uzasadnieniu wyroku padło, że „nie jest dopuszczalne w demokratycznym państwie prawnym rejestrowanie całokształtu aktywności jednostki. (…) Świadomość gromadzenia informacji o zbieraniu danych na temat ruchu i billingów jednostek budzi poważne obawy o przestrzeganie praw podstawowych, bo robi się to praktycznie bez śladu i nie ma pewności, jak ta wiedza będzie następnie wykorzystana. Takie uprawnienia mogą się okazać konieczne w niektórych przypadkach, ale muszą być przestrzegane konstytucyjne wymogi, aby po stronie władzy nie dochodziło do ekscesów i nadużyć” (za TVN24.pl).
Nie usłyszeliśmy jednak, jak władza ma być pilnowana. W zasadzie całą odpowiedzialność TK zrzucił na barki sądów. To one mają określać metody i zakres inwigilacji. Tylko że sędziowie nie mają pojęcia, na czym polega jej techniczna strona i co naprawdę umożliwia. Czy odróżniają na przykład podsłuch radiowy od telefonicznego? Ma rację Ewa Siedlecka, pisząc w „Gazecie Wyborczej”: „porażką jest to, co Trybunał orzekł w sprawie tzw. retencji danych, czyli billingowania”. Zaakceptował wolną amerykankę w tej sferze. Zaznaczył jedynie łaskawie, że powinna ona być kontrolowana. Tym samym zamienił w fikcję tajemnicę dziennikarską i adwokacką. Policja i służby mogą już spokojnie zakładać podsłuchy na telefony dziennikarzy i adwokatów, zbierać dane na przykład o źródłach informacji. – Potem, jak już uzyskają swoje, pro forma pójdą do sądu z pytaniem, co zrobić z podsłuchem. W większości spraw sąd nakaże zniszczenie stenogramu. Ale zostanie po nim przecież notatka operacyjna, którą służby zrobią z zarejestrowanej rozmowy – śmieje się z orzeczenia jeden z byłych szefów ABW. Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu uważa, że dane dotyczące naszych telefonów i komputerów (do kogo należy numer, wykaz połączeń, lokalizacja telefonu, numer IP komputera) powinny być wykorzystywane jedynie do zwalczania poważnych przestępstw. A jeśli byliśmy podsłuchiwani, powinniśmy po zdjęciu podsłuchu się o tym dowiedzieć. Nasz trybunał nie zajął w tej sprawie konkretnego stanowiska. Poszedł na rękę wszystkim dziesięciu służbom uprawnionym do uzyskiwania od operatorów danych telekomunikacyjnych. Nie wziął pod uwagę, że te służby często korzystają z prawa do inwigilacji w zupełnie błahych sprawach.
Czyżby sędziowie trybunału nie znali europejskiego orzecznictwa? Warto przypomnieć jedno ze strasburskich orzeczeń: „Prawo krajowe powinno być na tyle precyzyjne, aby wskazywać obywatelom okoliczności i warunki, w jakich władze publiczne są upoważnione do dokonywania niejawnej inwigilacji. Stosowanie w praktyce niejawnej inwigilacji w odniesieniu do komunikacji nie jest poddane kontroli przez jednostki, których inwigilacja dotyczy, ani przez opinię publiczną. Z tego względu zasada rządów prawa zakazuje przyznawania władzy wykonawczej lub sądom – nieskrępowanej kompetencji w odniesieniu do opisanych kwestii. Przepisy krajowe muszą z dostateczną precyzją określać zakres kompetencji powierzanej władzom krajowym i sposób jej wykonywania – tak, aby zapewnić jednostce odpowiednią ochronę przed arbitralną ingerencją władz”.
1 sierpnia piątek
Sienkiewicz i BOR
Składanie tygodnika do druku. Dzień, w którym dzielimy się wszystkim, co spływa z miasta. Od dobrze poinformowanego źródła usłyszeliśmy anegdotę: zarówno Belka, jak i Sienkiewicz po spotkaniu w Sowie przekonywali, że funkcjonariusz BOR jednak sprawdzał wcześniej pomieszczenie. Sienkiewicz ma być więc teraz jeszcze bardziej niezadowolony ze współpracy z biurem. Przypomnę, jak wtedy skarżył się prezesowi NBP Markowi Belce: „Chodzi o instytucję, której się nikt nie dotykał przez lata. Wszyscy, którzy pracują w BOR, mają syndrom sztokholmski. Niech to zostanie między nami, ale odebrałem 15 telefonów od wszystkich najważniejszych ludzi w tym kraju, żebym – broń Boże – nie robił krzywdy, więc mam wykręcone ręce. I zbieram za ewidentne wpadki formacji. Nikt się nie interesował, jak wygląda szkolenie, jak są finansowani, bo syndrom sztokholmski zapewniał bierność i symbiozę, gdzie fakty się nie liczyły. Gdybym był ministrem spraw wewnętrznych na początku czteroletnich rządów, to by to wyglądało inaczej, ale ja nie bardzo mogę sobie pozwolić na głębokie reformy w służbie, od której dyskrecji zależy wiele istotnych decyzji w tym kraju, na kwartał przed wyborami, bo to jest samobójstwo, he, he. Jesteś zakładnikiem sytuacji i masz ograniczony wpływ”.
Seremet tworzy kastę nietykalnych
Prokurator generalny Andrzej Serem et domaga się od Krajowej Rady Prokuratury zajęcia „stosownego stanowiska” w sprawie przeszukania w redakcji „Wprost”. W piśmie, do którego dotarł portal TVN24.pl, pisze, że dziennikarze obecni na miejscu „przemocą zmusili prokuratorów do odstąpienia od czynności”. Część członków Rady żądanie prokuratora nazywa „groteskowym”. – Z pewnością nie zajmiemy stanowiska, jakiego oczekiwałby prokurator generalny, a więc, że w siedzibie „Wprost” dziennikarze naruszyli niezależność prokuratorów – mówią. Stwierdzenie Seremeta, że w siedzibie tygodnika „Wprost” dziennikarze naruszyli niezależność prokuratorów wywołuje pusty śmiech. Ale i przeraża. Dlaczego? Prokurator generalny chce stworzyć kastę ludzi nietykalnych, przekonanych, że można posłużyć się każdą metodą, żeby osiągnąć cel. W czasie przeszukiwania redakcji obecny był prokurator (patrz zdjęcie poniżej), którego dobrze w redakcji zapamiętaliśmy. Mimo że akcja trwała wiele godzin, z jego twarzy nawet na chwilę nie zszedł bezczelny uśmieszek. Zwróciłem mu nawet uwagę na niestosowność jego zachowania, na to, że prowokuje. Ale wiadomo, jako nietykalny mógł robić, co chciał. Jestem ciekawy, czy Seremet zajmie się jego zachowaniem. Czy poprosi go o wyjaśnienie, co go tak bawiło? Może blamaż prokuratury i służb? A może po prostu miał satysfakcję, że „dojeżdża media”? Na marginesie, jego kolega po fachu skomentował akcję we „Wprost” krótko: „U nas, w Wołominie, wyglądałoby to inaczej”. Jak? Strach pomyśleć. Czy prokurator generalny uważa, że ma status świętej krowy, którą bezdyskusyjnie powinno się czcić i wielbić? To, że ma gdzieś niezależność mediów i tajemnicę dziennikarską, wiemy. Ale niech nie sądzi, że my, dziennikarze, będziemy na to przyzwalać. Tak, będziemy protestować
28 lipca poniedziałek
Paweł Graś dawniej i dziś
Paweł Graś zakazał politykom Platformy Obywatelskiej kontaktów z naszymi dziennikarzami. Niektórzy boją się teraz odbierać telefony, spotykają się pokątnie. Jest zakaz, więc bawią się w konspirację – komentują ze śmiechem niepokorni z partii, którzy nie mają ochoty zastosować się do rozkazów. Jak Graś wpadł na taki pomysł? Z kogo czerpie przykład? Wygląda na to, że ze swoich wrogów. Czarną listę dziennikarzy, z którymi się nie rozmawia, w czasach rządu PiS stworzył w Ministerstwie Sprawiedliwości Zbigniew Ziobro. Pamiętacie Pawła Grasia w czasach „nikczemnych rządów PiS”? Ja pamiętam. Porównajcie go z obecnym Grasiem, który stał się człowiekiem władzy. Wtedy, gdy chciał rozmawiać o ważnych sprawach, wychodził z lokalu, żeby „nie być na podsłuchu”. Dzisiaj – jeszcze do niedawna biesiadował bez lęku w restauracji Sowa i Przyjaciele. Kiedyś przede wszystkim miał w sobie pokorę. Sam wytykał nadużycia władzy. Nawet jako szef sejmowej Komisji do spraw Służb Specjalnych, otwarcie porównywał metody działania PiS do metod Stasi i Securitate.
30 lipca środa
Trybunał Konstytucyjny stanął okrakiem
Rozczarowuje wyrok Trybunału Konstytucyjnego w sprawie granic inwigilacji prowadzonej przez policję i służby. Jego sens oddaje przysłowie „Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek”. Co prawda w uzasadnieniu wyroku padło, że „nie jest dopuszczalne w demokratycznym państwie prawnym rejestrowanie całokształtu aktywności jednostki. (…) Świadomość gromadzenia informacji o zbieraniu danych na temat ruchu i billingów jednostek budzi poważne obawy o przestrzeganie praw podstawowych, bo robi się to praktycznie bez śladu i nie ma pewności, jak ta wiedza będzie następnie wykorzystana. Takie uprawnienia mogą się okazać konieczne w niektórych przypadkach, ale muszą być przestrzegane konstytucyjne wymogi, aby po stronie władzy nie dochodziło do ekscesów i nadużyć” (za TVN24.pl).
Nie usłyszeliśmy jednak, jak władza ma być pilnowana. W zasadzie całą odpowiedzialność TK zrzucił na barki sądów. To one mają określać metody i zakres inwigilacji. Tylko że sędziowie nie mają pojęcia, na czym polega jej techniczna strona i co naprawdę umożliwia. Czy odróżniają na przykład podsłuch radiowy od telefonicznego? Ma rację Ewa Siedlecka, pisząc w „Gazecie Wyborczej”: „porażką jest to, co Trybunał orzekł w sprawie tzw. retencji danych, czyli billingowania”. Zaakceptował wolną amerykankę w tej sferze. Zaznaczył jedynie łaskawie, że powinna ona być kontrolowana. Tym samym zamienił w fikcję tajemnicę dziennikarską i adwokacką. Policja i służby mogą już spokojnie zakładać podsłuchy na telefony dziennikarzy i adwokatów, zbierać dane na przykład o źródłach informacji. – Potem, jak już uzyskają swoje, pro forma pójdą do sądu z pytaniem, co zrobić z podsłuchem. W większości spraw sąd nakaże zniszczenie stenogramu. Ale zostanie po nim przecież notatka operacyjna, którą służby zrobią z zarejestrowanej rozmowy – śmieje się z orzeczenia jeden z byłych szefów ABW. Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu uważa, że dane dotyczące naszych telefonów i komputerów (do kogo należy numer, wykaz połączeń, lokalizacja telefonu, numer IP komputera) powinny być wykorzystywane jedynie do zwalczania poważnych przestępstw. A jeśli byliśmy podsłuchiwani, powinniśmy po zdjęciu podsłuchu się o tym dowiedzieć. Nasz trybunał nie zajął w tej sprawie konkretnego stanowiska. Poszedł na rękę wszystkim dziesięciu służbom uprawnionym do uzyskiwania od operatorów danych telekomunikacyjnych. Nie wziął pod uwagę, że te służby często korzystają z prawa do inwigilacji w zupełnie błahych sprawach.
Czyżby sędziowie trybunału nie znali europejskiego orzecznictwa? Warto przypomnieć jedno ze strasburskich orzeczeń: „Prawo krajowe powinno być na tyle precyzyjne, aby wskazywać obywatelom okoliczności i warunki, w jakich władze publiczne są upoważnione do dokonywania niejawnej inwigilacji. Stosowanie w praktyce niejawnej inwigilacji w odniesieniu do komunikacji nie jest poddane kontroli przez jednostki, których inwigilacja dotyczy, ani przez opinię publiczną. Z tego względu zasada rządów prawa zakazuje przyznawania władzy wykonawczej lub sądom – nieskrępowanej kompetencji w odniesieniu do opisanych kwestii. Przepisy krajowe muszą z dostateczną precyzją określać zakres kompetencji powierzanej władzom krajowym i sposób jej wykonywania – tak, aby zapewnić jednostce odpowiednią ochronę przed arbitralną ingerencją władz”.
1 sierpnia piątek
Sienkiewicz i BOR
Składanie tygodnika do druku. Dzień, w którym dzielimy się wszystkim, co spływa z miasta. Od dobrze poinformowanego źródła usłyszeliśmy anegdotę: zarówno Belka, jak i Sienkiewicz po spotkaniu w Sowie przekonywali, że funkcjonariusz BOR jednak sprawdzał wcześniej pomieszczenie. Sienkiewicz ma być więc teraz jeszcze bardziej niezadowolony ze współpracy z biurem. Przypomnę, jak wtedy skarżył się prezesowi NBP Markowi Belce: „Chodzi o instytucję, której się nikt nie dotykał przez lata. Wszyscy, którzy pracują w BOR, mają syndrom sztokholmski. Niech to zostanie między nami, ale odebrałem 15 telefonów od wszystkich najważniejszych ludzi w tym kraju, żebym – broń Boże – nie robił krzywdy, więc mam wykręcone ręce. I zbieram za ewidentne wpadki formacji. Nikt się nie interesował, jak wygląda szkolenie, jak są finansowani, bo syndrom sztokholmski zapewniał bierność i symbiozę, gdzie fakty się nie liczyły. Gdybym był ministrem spraw wewnętrznych na początku czteroletnich rządów, to by to wyglądało inaczej, ale ja nie bardzo mogę sobie pozwolić na głębokie reformy w służbie, od której dyskrecji zależy wiele istotnych decyzji w tym kraju, na kwartał przed wyborami, bo to jest samobójstwo, he, he. Jesteś zakładnikiem sytuacji i masz ograniczony wpływ”.