Przed wielkim biegiem tremę mam… #droganaNarodowy ostatnia prosta
Dodano:
Wczoraj był dzień na wyciszenie. Z dala od komputera, na granicy dostępności dla sygnałów z zewnątrz. Rano – pływanie, które znowu zagościło w moim rozkładzie tygodnia. Potem rodzinne godzinki z mamą, siostrą i siostrzeńcami. Mają siedem miesięcy, z rok może wystartują w biegach dl dzieci. Dzisiaj biegi dla dzieci – zraz po dekoracji Pucharu Maratonu. Puchar Maratonu już po raz siódmy i siódmy raz będę na podium kategorii wiekowej. Choć tendencję mam spadkową (co do miejsca), albo może konkurencja coraz trudniejsza… Ale stanąć na podium na Narodowym – to jest wyjątkowe przeżycie. Muszę dopracować kreację…
A potem, wieczorem, pasta party. Tym razem chyba prywatne, domowe, chyba, że skusi mnie jakaś knajpka na Saskiej Kępie… Będzie makaron, brokuły, szpinak, cukinia – raz na zielono. I lekko, żeby węglowodany weszły, a żołądek dalej był lekki.
Żołądek to jest osobna kwestia. Od wczoraj mam lekki ucisk. Odebrałam numer, swoje piękne, okrągłe 6000. Dzisiaj i tak tam wrócę – i na dekorację Pucharu, i jeszcze na expo, żeby ponasiąkać atmosferą. Lubię ten stan, to mrowienie gdzieś w plecach, motyle w brzuchu, drżenie serca…
Za każdym razem tak mam. Zawsze przed maratonem. Szczególnie w Warszawie. Bo maraton to zawsze jest wyzwanie. I nigdy wszystkiego do końca nie można być pewnym. Nawet jeżeli trening był wg planu, jeżeli sprawdziany pokazują formę, jeżeli tras jest optymalna – zawsze może się zdarzyć coś nieprzewidzianego.
Tak, jasne. Przez ostatnich kilka wpisów radziłam, co zrobić, żeby rzeczy nieprzewidzianych uniknąć. Zapomniałam jednak na przykład o tym, że panowie powinni ponaklejać sobie plasterki w pewnych wrażliwych miejscach (na sutkach, ale tak piszę naokoło, jakby jakiś automatyczny filtr uznał słowo za nieprzyzwoite). Najlepiej sprawdzają się kolorowe plasterki dziecięce. Ale od biedy wystarczy zwykły kawałek plastra, który uchroni przed otarciami przez zapoconą koszulkę.
I chyba zapomniałam o butach – o tym, żeby nie były nowe, żeby były sprawdzone, żeby wydeptały już z nami kilka kilometrów. Chociaż zdaje się, że w ostatnim czasie to podejście się dezaktualizuje, bo buty są coraz lepsze, coraz bardziej dopracowane technologicznie i da się pobiec maraton w butach kupionych na expo. Ale jeżeli chcemy bić rekordy – lepiej się trzymać starej szkoły i zakładać buty sprawdzone.
O śniadaniu pisałam, ale o tym nigdy za dużo. Trzy godziny przed startem. To jest optymalna pora. A że blady świt albo jeszcze przed? No, cóż, kto rano wstaje… ten szybciej biega.
Przy okazji, nie jestem pewna czy o tym pisałam, ale przez całe lata przed startem brałam… Nie, nie pewien środek przeciwbólowy ;-) Za to środek przeciwbiegunkowy. Tak na wszelki wypadek. Pomagało. Ale kiedyś zapomniałam i o tamtej pory – dałam sobie spokój. Im mniej obciążania żołądka – tym lepiej.
A propos życiówki. Po raz pierwszy na trasie Maratonu Warszawskiego nie będę się ścigać z czasem. I takie mam przeczucie, że wyjątkowo na mecie będę wreszcie zadowolona, zamiast frustrować się tym, ile minut zabrakło, żeby się cieszyć po prostu. 36. PZU Maraton Warszawski będzie tym, podczas którego zamierzam się uśmiechać. Od startu do mety. I za nią. A dzisiaj będę pielęgnować moją tremę, to bardzo mobilizuje!
Żołądek to jest osobna kwestia. Od wczoraj mam lekki ucisk. Odebrałam numer, swoje piękne, okrągłe 6000. Dzisiaj i tak tam wrócę – i na dekorację Pucharu, i jeszcze na expo, żeby ponasiąkać atmosferą. Lubię ten stan, to mrowienie gdzieś w plecach, motyle w brzuchu, drżenie serca…
Za każdym razem tak mam. Zawsze przed maratonem. Szczególnie w Warszawie. Bo maraton to zawsze jest wyzwanie. I nigdy wszystkiego do końca nie można być pewnym. Nawet jeżeli trening był wg planu, jeżeli sprawdziany pokazują formę, jeżeli tras jest optymalna – zawsze może się zdarzyć coś nieprzewidzianego.
Tak, jasne. Przez ostatnich kilka wpisów radziłam, co zrobić, żeby rzeczy nieprzewidzianych uniknąć. Zapomniałam jednak na przykład o tym, że panowie powinni ponaklejać sobie plasterki w pewnych wrażliwych miejscach (na sutkach, ale tak piszę naokoło, jakby jakiś automatyczny filtr uznał słowo za nieprzyzwoite). Najlepiej sprawdzają się kolorowe plasterki dziecięce. Ale od biedy wystarczy zwykły kawałek plastra, który uchroni przed otarciami przez zapoconą koszulkę.
I chyba zapomniałam o butach – o tym, żeby nie były nowe, żeby były sprawdzone, żeby wydeptały już z nami kilka kilometrów. Chociaż zdaje się, że w ostatnim czasie to podejście się dezaktualizuje, bo buty są coraz lepsze, coraz bardziej dopracowane technologicznie i da się pobiec maraton w butach kupionych na expo. Ale jeżeli chcemy bić rekordy – lepiej się trzymać starej szkoły i zakładać buty sprawdzone.
O śniadaniu pisałam, ale o tym nigdy za dużo. Trzy godziny przed startem. To jest optymalna pora. A że blady świt albo jeszcze przed? No, cóż, kto rano wstaje… ten szybciej biega.
Przy okazji, nie jestem pewna czy o tym pisałam, ale przez całe lata przed startem brałam… Nie, nie pewien środek przeciwbólowy ;-) Za to środek przeciwbiegunkowy. Tak na wszelki wypadek. Pomagało. Ale kiedyś zapomniałam i o tamtej pory – dałam sobie spokój. Im mniej obciążania żołądka – tym lepiej.
A propos życiówki. Po raz pierwszy na trasie Maratonu Warszawskiego nie będę się ścigać z czasem. I takie mam przeczucie, że wyjątkowo na mecie będę wreszcie zadowolona, zamiast frustrować się tym, ile minut zabrakło, żeby się cieszyć po prostu. 36. PZU Maraton Warszawski będzie tym, podczas którego zamierzam się uśmiechać. Od startu do mety. I za nią. A dzisiaj będę pielęgnować moją tremę, to bardzo mobilizuje!