Jedna rocznica, dwie pamięci

Dodano:
Zachód chce pamiętać o upadku najbardziej zbrodniczego systemu w dziejach Europy. Rosja powraca do świętowania początku sowieckiej potęgi. Rocznica zwycięstwa na faszyzmem nie ma już nawet jednej daty.
Po zakończeniu zimnej wojny wydawało się się, że mimo wszystko uda się uratować wspólną pamięć Europy. Jeszcze w w 2005 r., z okazji 60 rocznicy końca wojny na Pokłonnej Górze w Moskwie mógł stanąć pomnik na którym zmieściły się postaci żołnierzy radzieckiego, amerykańskiego, brytyjskiego i francuskiego.

To już przeszłość. Po kolejnej dekadzie pamięć Wschodu i Zachodu znów mówi o czyś całkowicie innym. Zachód pamięć o najczarniejszej karcie europejskiej historii traktuje jak ostrzeżenie i jako początek przyszłego jednoczenia kontynentu zainicjowanego właśnie dlatego, by koszmar już nigdy się nie powtórzył.

Putinowska Rosja pokazuje właśnie swoją interpretację zwycięstwa nad faszyzmem. Pamięta o milionach poległych i zamordowanych - ale w moskiewskiej interpretacji to raczej ofiary złożone w walce o przyszłą wielkość imperium. Wielkość, która po zakończeniu posowieckiej „smuty“ ma znów zostać odbudowana. Maszerującym na Placu Czerwonym żołnierzom i rekonstruktorom walka o Berlin zlewa się w szaleńczy sposób z „wyzwoleniem“ i „obroną przed faszyzmem“ Krymu i Doniecka. Jak parę dni temu ogłosił transparent w Kałudze: „Dziś Krym, jutro Rzym“.

Trwa amputacja pamięci. Zaledwie kilka tygodni temu zapadła decyzja o zamknięciu Permu-36, skromnego i jedynego (!) na obszarze całej Rosji muzeum zbrodni stalinowskich, notabene utrzymywanego z zagranicznych datków. W tym samym czasie wracają popiersia i tablice pamiątkowe generalissimusa. Najnowsza tablica pojawiła się na Krymie.

Dla malkontentów nie ma miejsca. W Moskwie trwa defilada. Światowe media ekscytują się pokazem siły i już nieco mniej sprawdzają listę (nie)obecności zagranicznych gości na trybunie honorowej, na której miejsca zajęli tylko ci, którzy myślą podobnie jak główny gospodarz, albo którym nie opłaca się dziś demonstrować innego zdania.

Przez Plac Czerwony ciągnie wszystko to co ma pokazać potęgę budzącego się z letargu imperium. Najnowsze czołgi Armata-14, transportery opancerzone Kurganiec-25 i Bumerang, działa samobieżne Koalicja-SV, wyrzutnie rakiet balistycznych Jars-24, zestawy przeciwlotnicze Buk (bardzo skuteczne jak mogli przekonać się Holendrzy na Ukrainą).

Dziennikarze komentują kolejne modele niczym na pokazie nowości motoryzacyjnych. Można ich jednak zrozumieć bowiem żadnych innych przebojów eksportowych i wytworów rosyjskiego przemysłu szybko nie zobaczą. Państwo, które znów aspiruje do rangi globalnego imperium buduje (podobno) najbardziej na świecie zaawansowany samolot bojowy Suchoj PAK FA ale nie bardzo chce (a raczej nie potrafi) wyprodukować dobrego samochodu przeciętnej klasy. W odróżnieniu od Armaty-14 pies z kulawą nogą nie odnotował w zeszłym roku premiery nowej Łady Vesta (tylko sami Rosjanie naśmiewali się w Internecie z promocji „patriotycznego samochodu“).

A propos cudów techniki militarnej: jeden z najnowszych czołgów zepsuł się jeszcze podczas próby generalnej defilady. To zapewne tylko przypadek, który jednak niechcący dołożył do pokazu rosyjskiej wielkości szczyptę ironii.
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...