Rom czyli Afropolak
Dodano:
Tolerancja i poszanowanie praw mniejszości to obowiązek władz i społeczeństw większościowych. Ale nie za cenę zgody na ignorowanie porządku w państwie.
„Wrocław zrównał z ziemią romskie koczowisko. Na działkę wjechał ciężki sprzęt“ - donoszą oburzonym tonem media. Rzeczywiście - oto na miejsce zamieszkania grupy należącej do mniejszości etnicznej wpycha się władza, która wyrzuca nieszczęsnych ludzi z miejsca zamieszkania. Wygląda nieładnie, zupełnie jak akcje żandarmerii francuskiej albo włoskich karabinierów przepędzających od czasu do czasu Romów.
A właściwie Cyganów, bo nie widzę niczego uwłaczającego w używaniu nazwy obecnej w naszym języku od wieków. Wiara, że zmiana nazwy, w której obrońcy poprawności politycznej znajdują powód dyskryminacji jest cokolwiek animistyczna. To tak jakby obowiązkowa zmiana słowa Murzyn na Afropolak miała natychmiast zlikwidować rasistowskie zachowania.
Wróćmy jednak do Wrocławia. Oburzeni likwidacją obozowiska przy ulicy Paprotnej nie zaprzeczają, że powstało ono nielegalnie i jego lokatorzy od siedmiu lat doskonale zdawali sobie z tego sprawę. Na drugim wrocławskim obozowisku przy ulicy Kamieńskiego mieszka 60 osób, które - przyznają to nawet obrońcy Romów - „nie zalegalizowały do tej pory pobytu w Polsce“.
Można więc doskonale odwrócić tytuł „Władze Wrocławia z pobudek humanitarnych przez siedem lat tolerowały nielegalny pobyt grupy Romów“. Brzmi lepiej? Jeśli zaś weźmiemy pod uwagę, że działka o której mowa jest na dodatek przedmiotem sporu sądowego to okazuje się, że miasto okazuje dobre serce na cudzej własności.
Prawo jest prawem. Można podnosić larum, że chodzi o uciemiężoną mniejszość ale wybiórcze stosowanie przepisów nie jest najlepszą receptą. Obawiam się, że „niemniejszościowy“ obywatel, który na dziko postawiłby jakiś barak na cudzej działce długo by się nim nie cieszył. W przypadku gdzie chodzi o Cyganów miasto wolało nie odgrywać wrażej siły wobec mniejszości wiedząc, że będzie z tego awantura. Oczywiście cierpliwości stało do czasu.
Wrocławski incydent ilustruje co może nas czekać jeśli za jakiś czas Polsce przyszłoby się zmierzyć z falą niekontrolowanej imigracji, z jaką właśnie borykają się np. Węgry. Nie brzmi to zachęcająco. Po drugie zaś czas zacząć stawiać pytania o granice wolności niektórych grup - w tym przypadku Cyganów. Czy mamy uznać wyższość plemiennego kodeksu Romanipen nad prawem państwowym? Bez słowa uznawać prawo rodzin do zakazu edukacji dziewczynek i uznawać za małżeństwo coś co parę ulic dalej uznane zostałoby za gwałt na nieletniej? A jednocześnie godzić się na ignorowanie jakichkolwiek praw, choćby własności ziemi, płacenia podatków czy przestrzegania prawa budowlanego?
Tolerancja - jak najbardziej wskazana - ma dwie strony. Można jej żądać od społeczeństw większościowych ale po spełnieniu także przez mniejszość pewnych minimalnych wymogów. Tłumaczenie - tak jak właśnie we Wrocławiu - że egzekwowanie zasad obowiązujących wszystkich innych to w wypadku mniejszości przejaw ucisku (rasizmu?) jest co najmniej naciągane.
A właściwie Cyganów, bo nie widzę niczego uwłaczającego w używaniu nazwy obecnej w naszym języku od wieków. Wiara, że zmiana nazwy, w której obrońcy poprawności politycznej znajdują powód dyskryminacji jest cokolwiek animistyczna. To tak jakby obowiązkowa zmiana słowa Murzyn na Afropolak miała natychmiast zlikwidować rasistowskie zachowania.
Wróćmy jednak do Wrocławia. Oburzeni likwidacją obozowiska przy ulicy Paprotnej nie zaprzeczają, że powstało ono nielegalnie i jego lokatorzy od siedmiu lat doskonale zdawali sobie z tego sprawę. Na drugim wrocławskim obozowisku przy ulicy Kamieńskiego mieszka 60 osób, które - przyznają to nawet obrońcy Romów - „nie zalegalizowały do tej pory pobytu w Polsce“.
Można więc doskonale odwrócić tytuł „Władze Wrocławia z pobudek humanitarnych przez siedem lat tolerowały nielegalny pobyt grupy Romów“. Brzmi lepiej? Jeśli zaś weźmiemy pod uwagę, że działka o której mowa jest na dodatek przedmiotem sporu sądowego to okazuje się, że miasto okazuje dobre serce na cudzej własności.
Prawo jest prawem. Można podnosić larum, że chodzi o uciemiężoną mniejszość ale wybiórcze stosowanie przepisów nie jest najlepszą receptą. Obawiam się, że „niemniejszościowy“ obywatel, który na dziko postawiłby jakiś barak na cudzej działce długo by się nim nie cieszył. W przypadku gdzie chodzi o Cyganów miasto wolało nie odgrywać wrażej siły wobec mniejszości wiedząc, że będzie z tego awantura. Oczywiście cierpliwości stało do czasu.
Wrocławski incydent ilustruje co może nas czekać jeśli za jakiś czas Polsce przyszłoby się zmierzyć z falą niekontrolowanej imigracji, z jaką właśnie borykają się np. Węgry. Nie brzmi to zachęcająco. Po drugie zaś czas zacząć stawiać pytania o granice wolności niektórych grup - w tym przypadku Cyganów. Czy mamy uznać wyższość plemiennego kodeksu Romanipen nad prawem państwowym? Bez słowa uznawać prawo rodzin do zakazu edukacji dziewczynek i uznawać za małżeństwo coś co parę ulic dalej uznane zostałoby za gwałt na nieletniej? A jednocześnie godzić się na ignorowanie jakichkolwiek praw, choćby własności ziemi, płacenia podatków czy przestrzegania prawa budowlanego?
Tolerancja - jak najbardziej wskazana - ma dwie strony. Można jej żądać od społeczeństw większościowych ale po spełnieniu także przez mniejszość pewnych minimalnych wymogów. Tłumaczenie - tak jak właśnie we Wrocławiu - że egzekwowanie zasad obowiązujących wszystkich innych to w wypadku mniejszości przejaw ucisku (rasizmu?) jest co najmniej naciągane.