Nie będzie debaty Miodowicz - Nałęcz (aktl.)
Miodowicz zapowiedział też, że nie ujawni nazwiska swojego bliskiego znajomego, który skontaktował go z b. asystentka Cimoszewicza Jarucką - czego chce Nałęcz. Dodał, że "w razie wyraźnej potrzeby" poda nazwisko tej osoby w prokuraturze.
We wtorek miała miejsce kolejna odsłona sporu Miodowicza i Nałęcza dotycząca Jaruckiej To Miodowicz poprosił ją o napisanie oświadczenia, w którym poinformowała ona komisję ds. PKN Orlen, że zamieniła oświadczenia majątkowe Cimoszewicza za 2001 r. Pismo stało się podstawą do wezwania Jaruckiej przed komisję. Nałęcz w ubiegły piątek skierował do Miodowicza list otwarty, w którym prosił o wyjaśnienie jego roli w sprawie Jaruckiej.
Nałęcz w liście pyta m.in., dlaczego Miodowicz na własną rękę gromadził informacje na temat oświadczeń majątkowych Cimoszewicza, kim była "tajemnicza osoba", która skontaktowała go z Jarucką, ile razy poseł PO spotkał się z Jarucką przed jej wezwaniem przed komisję śledczą.
Miodowicz w odpowiedzi na list Nałęcza zorganizował we wtorek w Sejmie konferencję prasową. Ocenił, że pytania zawarte w liście mają na celu "zdezawuowanie prac komisji śledczej oraz zaciągnięcie kurtyny milczenia wokół jej najważniejszych, kluczowych dla zrozumienia sprawy Cimoszewicza ustaleń".
Poseł PO zapewnił, że po raz "pierwszy i ostatni" spotkał się z b. asystentką Cimoszewicza 11 sierpnia. Poinformował, że w spotkaniu uczestniczył także jej mąż - Michał. "Trwało ono 45 minut i zakończyło się napisaniem przez Jarucką oświadczenia na piśmie" - powiedział Miodowicz.
Oświadczył, że upoważnienie, którego Jaruckiej miał rzekomo udzielić Cimoszewicz (do zmiany jego oświadczenia majątkowego za 2001 rok), po raz pierwszy zobaczył podczas jej przesłuchania przed komisją śledczą 16 sierpnia.
Miodowicz jest zdania, że weryfikacja autentyczności tego dokumentu nie leżała w gestii komisji. Nałęcz w piątkowym liście pytał, dlaczego poseł PO "widząc tak podejrzany dokument" nie zaproponował kolegom z komisji "podjęcia rutynowych działań sprawdzających". Miodowicz określił to pytanie jako "zniesławiające komisję śledczą - organ Sejmu RP". Jak podkreślił, "czyni to jego wicemarszałek", co nazwał "żałosnym".
W odpowiedzi na wtorkową konferencję Miodowicza jego adwersarz zaapelował do posła PO, aby ten skończył z językiem inwektyw i "przyjął jego wyzwanie" do merytorycznej dyskusji. "Żeby nie mówił dziad do obrazu, a obraz ani razu" - powiedział Nałęcz na konferencji w sztabie Cimoszewicza.
Rzecznik kandydata na prezydenta podkreślił, że żadna z jego wątpliwości nie została we wtorek przez Miodowicza rozwiana, a nawet więcej - "uległy one spotęgowaniu". "Im dłużej słucham tego, co pan mówi, i patrzę na pana mętne wywody, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że pan coś ukrywa, że to pan stoi za sprawą Anny Jaruckiej" - oświadczył Nałęcz.
"Mam szereg merytorycznych pytań i argumentów. Jeżeli pan pułkownik Miodowicz tego wyzwania honorowego nie przyjmie, uznam, że boi się o swoje racje" - oświadczył Nałęcz. Jak powiedział, przesłał Miodowiczowi list z zaproszeniem do spotkania. Zaproponował w nim, aby debata odbyła się jak najszybciej i żeby uczestniczyły w niej media.
"Debaty nie będzie" - to odpowiedź Miodowicza na prośbę Nałęcza. "Jest wiele rzeczy do roboty, nie mam czasu prowadzić publicznych i politycznych debat z Nałęczem. Co chciałem odpowiedzieć na jego wystąpienie, to już odpowiedziałem" - powiedział.
ss, pap