Nieczysta gra
Dodano:
Polski rynek sztuki przypomina stajnię Augiasza. Tajne aukcje, reżyserowane licytacje, zalew falsyfikatów nie dziwi już nikogo.
W sztucznym kreowaniu rynku biorą udział nie tylko kolekcjonerzy, ale także domy aukcyjne
Fikcyjne licytacje, tajne aukcje, wykorzystywanie naiwności posiadaczy cennych dzieł sztuki i przymykanie oczu na sprzedaż falsyfikatów - to nie fragment scenariusza do kolejnego odcinka Bonda, ale codzienność renomowanych domów aukcyjnych. W nieuczciwych grach biorą udział nie tylko domy, ale również znani kolekcjonerzy.
Przepis na rekord
Opowiada jeden z pracowników domu aukcyjnego: - Ceny podbijają pracownicy domów aukcyjnych do spółki z właścicielem wystawionego na aukcji dzieła. Obraz teoretycznie bije rekord cenowy, a faktycznie pozostaje w dotychczasowych rękach, nie ma też przepływu gotówki. Kolekcjoner ma jednak dowód, że jego dzieło jest warte zawrotną kwotę, a dom aukcyjny `większe` obroty.
Nie bez znaczenia jest również odnotowanie rekordu w specjalistycznych pismach. - Daje to bezpłatną reklamę domowi aukcyjnemu i pozwala na wystawienie obrazu tego samego artysty na kolejnej aukcji z ceną wywoławczą ustaloną na poziomie `uzyskanej` wcześniej. Można też wycenić dzieło niżej, podkreślając wyjątkową okazję do kupna. Tak się robi rynek - dodaje nasz rozmówca.
- Nie zawsze chodzi o podbijanie cen. Obiekt, który spadł z aukcji, trudno jest później sprzedać. Właściciele wolą więc, za przyzwoleniem niektórych domów aukcyjnych, fikcyjnie licytować dzieło, a po kilku miesiącach wystawić je na kolejnej aukcji. Daje to jednak fałszywy obraz rynku - przyznaje Juliusz Windorbski z Desy Unicum.
Trudno oszacować, ile dzieł sprzedanych po gorącej licytacji rzeczywiście zmieniło właściciela, a ile służyło `robieniu rynku`. Nie ma jednak wątpliwości, że w ten sposób wypromowano kilka nazwisk. - Zatopione miasto Andrzeja Wróblewskiego wystawione na aukcji PDA Sztuka w październiku 2002 r. z ceną wywoławczą 170 tys. zł przebijał sam właściciel obrazu - mówi świadek licytacji. Rekord - 280 tys. zł odnotowały wszystkie media, a dzieła Wróblewskiego wciąż uzyskują wysokie wyceny. Według krytyka sztuki Janusza Miliszkiewicza, w ten sam sposób Andrzej Starmach, marszand specjalizujący się w handlu obrazami Jerzego Nowosielskiego, wypracował ceny obrazów tego artysty.
Jeszcze niedawno antykwariuszy dziwiły rekordy, które padały na aukcjach organizowanych przez wchodzący na warszawski rynek Polski Dom Aukcyjny Sztuka z Krakowa. Dziś podobne uczucia budzi Polswiss Art. Nic dziwnego, że antykwariuszom nie podoba się wprowadzona przez Rempex licytacja w dół. Ich zdaniem, to psuje rynek, uczy, że można targować się w nieskończoność. Z punktu widzenia klienta umożliwia jednak kupno po atrakcyjniejszych cenach. - Rzeczywiście niektórzy mogą mieć do nas pretensje, że sprzedajemy taniej, ale robimy to za zgodą właścicieli licytowanych dzieł. Cena może być niższa najwyżej o 20 proc.; zdarza się też, że jest ona punktem wyjścia do licytacji w górę - mówi Piotr Lengiewicz z Domu Aukcyjnego Rempex. - Staramy się działać przejrzyście, nie organizujemy tajnych aukcji, nie wchodzimy w układy z właścicielami dzieł, jesteśmy tylko pośrednikami - zapewnia. Licytacje w dół wprowadziła też Desa Unicum. - Taka forma sprzedaży urealnia ceny, pokazuje jaki faktycznie jest rynek - dodaje Juliusz Windorbski.
Oszustwo z altruizmem w rł
Teresa Słomczyńska czuje się oszukana przez Józefa Grabskiego, współwłaściciela Polskiego Domu Aukcyjnego Sztuka i historyka sztuki. Poproszony o wycenę obrazu Leona Chwistka Leda z łabędziem oszacował go na 35 tys. zł i za tyle kupił. Kilkanaście miesięcy później wystawił obraz na utajnionej aukcji za kwotę dziesięciokrotnie wyższą.
Obraz wypożyczył od matki Teresy Słomczyńskiej jej brat Karol Estreicher. W testamencie zapisał cały swój majątek Towarzystwu Przyjaciół Sztuk Pięknych, Leda wróciła jednak do prawowitej właścicielki. - Rano odzyskałam obraz, a wieczorem był już u mnie pan Grabski. Wiedział, że kilka dni temu umarł mój mąż i mam kłopoty finansowe. Wiedział też, że myślę o sprzedaży obrazu - opowiada Teresa Słomczyńska. - Przekonał mnie, że nie powinno się wystawiać go na aukcję, bo wiele lat wisiał w TPSP i dla towarzystwa byłoby to niezręczne. - Józef Grabski zaproponował kupno obrazu za 35 tys. zł. Suma ta ratowała mnie, o czym pan Grabski wiedział. Nie miałam pojęcia, że obraz może być wart więcej.
Teresa Słomczyńska nie zwróciła się jednak do żadnego innego eksperta, który wyceniłby obraz. - Zrobiłam głupstwo, ale ufałam panu Grabskiemu, przyjaźnił się z moim mężem, bywał u nas w domu - mówi. - Dziś nie wierzę jednak, że działał w dobrej wierze i nie przeczuwał, jaka może być rzeczywista cena obrazu.
Po prostu mnie oszukał - dodaje.
W brak wiedzy Józefa Grabskiego na temat rzeczywistej wartości obrazu nie wierzą też antykwariusze. Pikanterii sprawie dodaje potajemna sprzedaż obrazu na zamkniętej aukcji. - Sprawa jest prosta. Pan Grabski nie chciał, żebym dowiedziała się o cenie uzyskanej za Ledę. To czysty przypadek, że sprawa wyszła na jaw. - tłumaczy Teresa Słomczyńska.
Sprawa trafiła do prokuratury, po kilku miesiącach została jed-nak umorzona. - Teraz zaistniały nowe okoliczności. Złożyłam więc wniosek o wznowienia śledztwa. Najgorsze jest to, że mimo ewidentnego oszustwa pan Grabski nadal dobrze prosperuje - mówi rozżalona. - Uznałem, że brak podstaw do wznowienia śledztwa, ale akta zostały przesłane do Prokuratury Okręgowej, która może wydać inną decyzję - przyznaje Jan Kościsz
z Prokuratury Rejonowej Kraków Krowodrza. Józef Grabski nie mógł zająć stanowiska, ponieważ przebywa za granicą.
W maju tego roku PDA Sztuka miał wystawić na licytację Chłopca niosącego snop Aleksandra Gierymskiego, który widniał na liście strat wojennych Ministerstwa Kultury. Obraz został jednak zarekwirowany. Sprawa czeka na wyjaśnienie. Natomiast w Desie Unicum doszło do nieporozumień w związku z obrazem Pokot jeleni Juliana Fałata. - Dzieło będące niegdyś własnością rodziny łódzkich fabrykantów przeleżało do 2002 r. w depozycie muzealnym. Po odzyskaniu przez spadobierczynię trafiło do nas na aukcję. Podobny obraz figurował jednak w rejestrze Ośrodka Dokumentacji Zabytków jako obiekt skradziony. Różnice między dziełami są widoczne gołym okiem - opowiada Jan Koszutski, dyrektor Desy Unicum. - Na szczęście policja dostrzegła je i sprawa została szybko wyjaśniona.
Falsa też się sprzeda...
Problemem rynku sztuki jest jego zalew falsyfikatami. Witold Zaraska kupił na aukcji Agra-Art obraz Władysława Maleckiego Pejzaż z oddziałem powstańczym. Po kilku miesiącach zlecił zrobienie jego ekspertyzy. Okazało się, że obraz jest fałszywy. Agra przedstawiła jednak kontrekspertyzy. Sprawa trafiła do sądu, wciąż nie widać jej zakończenia. Natomiast Małgorzata Daniszewska kupiła falsyfikaty obrazów Alfonsa Karpińskiego i Doroty Seidenmann w Domu Aukcyjnym Panorama.
Falsyfikaty są ewidentnym oszustwem. Powinny być ścigane przez prawo i potępiane przez środowisko kreujące rynek. Nie zawsze tak się dzieje. W katalogu przygotowanym przed 128. aukcją w Desie Unicum znalazły się trzy obrazy Bronisława Kierzkowskiego. - Same nie wystawiamy prac ojca na aukcjach, ale śledzimy rynek, chcemy wiedzieć, co się pojawia i gdzie, zwłaszcza że część prac powraca do Polski ze Stanów Zjednoczonych - opowiada Dorota Czahorowska, córka artysty. - Reprodukcje wydały mi się obce, tak nie malował mój mąż - dodaje Wanda Kierzkowska, żona malarza - postanowiłam pójść na wystawę przedaukcyjną i udając zainteresowanie Kierzkowskim, obejrzeć wystawione tam prace. - Zdziwił mnie podpis na odwrocie - mąż tytułował obrazy tylko cyframi arabskimi. Nie miałam więc wątpliwości, że to falsyfikaty. - Chciałyśmy o tym uprzedzić prezesa firmy. Chodziło przecież o dobre imię mojego męża i renomę domu aukcyjnego - tłumaczy Wanda Kierzkowska. Reakcja pracownika Desy Unicum była jednak zaskakująca. - Krzyczał, że nie ma czasu, żebyśmy mu nie przeszkadzały, że nie możemy znać całej twórczości wszystkich malarzy, a potem po prostu nas wyrzucił - opowiada z nieustającym zdumieniem. - Postanowiłyśmy pójść na policję - dodaje córka artysty.
- Jest nam bardzo przykro, że pani Kierzkowska została tak potraktowana. Firmą kierował wówczas Andrzej Ochalski, który miesiąc później został odwołany. W Desie Unicum nie ma już nikogo z dawnych pracowników, a głównym celem firmy jest działanie w sposób uczciwy i przejrzysty - zapewnia Juliusz Windborski. Obrazy udało się wycofać z aukcji, ale w katalogu, który można obejrzeć na internetowych stronach Artifo.pl, widnieją do dziś jako niesprzedane. Sprawa trafiła do prokuratury; na początku tego roku została jednak umorzona. W uzasadnieniu powołano się na opinię biegłego sądowego, nie podając jego nazwiska, który stwierdził, że `prace choć nie mają analogii z innymi obrazami Bronisława Kierzkowskiego, to jednak ich materia malarska nie pozwala wykluczyć autentyczności`. Natomiast specjaliści Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie nie podjęli się wydania jednoznacznej i kategorycznej odpowiedzi co do autentyczności obrazów. - Okazuje się, że nie ma kompetentnych ekspertów - dziwi się Wanda Kierzkowska. Może się więc okazać, że falsyfikaty pojawią się kiedyś na rynku, może nawet pod innymi tytułami.
...ale nie wszędzie
Wątpliwości co do autentyczności obrazów nie należą do rzadkości. W kwietniu na aukcji Agra-Art licytowano Abstrakcję geometryczną Andrzeja Wróblewskiego. Jan Michalski, właściciel krakowskiej galerii Zderzak, podejrzewał, że obraz może być falsyfikatem, o czym poinformował organizatorów aukcji. - Dom Aukcyjny Agra-Art zareagował na moją pisemną opinię. W czasie aukcji właścicielka domu poinformowała o moich zastrzeżeniach publiczność, podając równocześnie, że inkryminowana praca Wróblewskiego brała udział w wystawie Słońce i inne gwiazdy w Zachęcie. Kolekcjonerzy poważnie potraktowali moją opinię i praca nie znalazła nabywcy - mówi Jan Michalski. W wynikach aukcji figuruje jednak jako sprzedana po cenie wywoławczej.
Antykwariusze przyznają, że gwarancją oryginalności dzieła często jest wystawienie go wcześniej na wystawie. - Każdy epizod, pochodzenie, prezentowanie w galeriach czy na wystawach, działa na jego korzyść - przyznaje Piotr Lengiewicz z DA Rempex. - Nie wyobrażam sobie, aby obraz wystawiany np. w Muzeum Narodowym czy w Zachęcie nie był weryfikowany - dodaje.
Inni jednak sobie wyobrażają. Na wystawie w Zachęcie w 2000 r. falsyfikatów nie brakowało, na co już zwracała uwagę córka Władysława Strzemińskiego. - Nika Strzemińska, która śledziła wszystkie wystawy swojego ojca i wielokrotnie wskazywała na falsyfikaty jego prac, wiedziała, w jaki sposób znakowane były oryginały. Niestety już nie żyje i prawdopodobnie tę tajemnicę zabrała ze sobą - mówi Dorota Czahorowska. Można się więc spodziewać, że falsyfikatów Strzemińskiego będzie coraz więcej na rynku. Jeszcze niedawno podrabiano prace tylko nieżyjących malarzy, dziś mamy napływ falsyfikatów artystów współczesnych. Na aukcji Agra-Art zostały sprzedane falsyfikaty prac Franciszka Starowieyskiego i Stasysa Eidrigeviciusa. Agra zwróciła jednak pieniądze nabywcom.
- Domy aukcyjne rzadko starają się o ekspertyzy, z oszczędności. Czasem posiłkują się opiniami rodzin artystów lub autorytetów, o ile dostarczy je sprzedający. Przy takich regułach gry kupujący powinni sami zasięgąć porady ekspertów przed podjęciem decyzji. Przezorni tak właśnie czynią - mówi Jan Michalski.
- Nabywca ma trzy tygodnie na ewentualną weryfikację dzieła. Może zrobić w tym czasie własną ekspertyzę. Jeżeli przedmiot będzie budził wątpliwości, zwracamy pieniądze - zapewnia Piotr Lengiewicz. W Desie Unicum czas reklamacji trwa z reguły dwa tygodnie - Ale jak ktoś przyjdzie po miesiącu, też nie robimy problemów - mówi Jan Koszutski.
Kontrowersyjne ekspertyzy
Przy domach aukcyjnych powołane są komitety naukowe, których zadaniem jest weryfikowanie autentyczności wystawianych na aukcję dzieł. - Ich obecność jest jednak czystą formalnością, bo nie zawsze widzą obrazy wystawiane na aukcjach - mówi pracownik domu aukcyjnego. - Na jedną aukcję wystawiamy około 250 obiektów, wybieramy je z mniej więcej 500. Wszystkie dzieła ogląda nasz ekspert Adam Konopacki. Jest w tych sprawach wyrocznią. Jeżeli ma jakiekolwiek wątpliwości, przedmiot wycofujemy - zapewnia Piotr Lengiewicz. - Nawet teraz zatrzymaliśmy do dalszych ekspertyz obraz, który miał być wystawiony na licytację. Piotr Lengiewicz przyznaje, że wszystkie anomalie na rynku działają na niekorzyść domów aukcyjnych. - Rynek jest bardzo płytki, a każda nieprawidłowość zniechęca kolekcjonerów do aukcji. - Czuję dyskomfort, działając na rynku, który nie zawsze kieruje się zdrowymi zasadami - dodaje Juliusz Windorbski. Pozostaje mieć nadzieje, że będą sobie zdawali z tego sprawę również inni marszandzi.
Fikcyjne licytacje, tajne aukcje, wykorzystywanie naiwności posiadaczy cennych dzieł sztuki i przymykanie oczu na sprzedaż falsyfikatów - to nie fragment scenariusza do kolejnego odcinka Bonda, ale codzienność renomowanych domów aukcyjnych. W nieuczciwych grach biorą udział nie tylko domy, ale również znani kolekcjonerzy.
Przepis na rekord
Opowiada jeden z pracowników domu aukcyjnego: - Ceny podbijają pracownicy domów aukcyjnych do spółki z właścicielem wystawionego na aukcji dzieła. Obraz teoretycznie bije rekord cenowy, a faktycznie pozostaje w dotychczasowych rękach, nie ma też przepływu gotówki. Kolekcjoner ma jednak dowód, że jego dzieło jest warte zawrotną kwotę, a dom aukcyjny `większe` obroty.
Nie bez znaczenia jest również odnotowanie rekordu w specjalistycznych pismach. - Daje to bezpłatną reklamę domowi aukcyjnemu i pozwala na wystawienie obrazu tego samego artysty na kolejnej aukcji z ceną wywoławczą ustaloną na poziomie `uzyskanej` wcześniej. Można też wycenić dzieło niżej, podkreślając wyjątkową okazję do kupna. Tak się robi rynek - dodaje nasz rozmówca.
- Nie zawsze chodzi o podbijanie cen. Obiekt, który spadł z aukcji, trudno jest później sprzedać. Właściciele wolą więc, za przyzwoleniem niektórych domów aukcyjnych, fikcyjnie licytować dzieło, a po kilku miesiącach wystawić je na kolejnej aukcji. Daje to jednak fałszywy obraz rynku - przyznaje Juliusz Windorbski z Desy Unicum.
Trudno oszacować, ile dzieł sprzedanych po gorącej licytacji rzeczywiście zmieniło właściciela, a ile służyło `robieniu rynku`. Nie ma jednak wątpliwości, że w ten sposób wypromowano kilka nazwisk. - Zatopione miasto Andrzeja Wróblewskiego wystawione na aukcji PDA Sztuka w październiku 2002 r. z ceną wywoławczą 170 tys. zł przebijał sam właściciel obrazu - mówi świadek licytacji. Rekord - 280 tys. zł odnotowały wszystkie media, a dzieła Wróblewskiego wciąż uzyskują wysokie wyceny. Według krytyka sztuki Janusza Miliszkiewicza, w ten sam sposób Andrzej Starmach, marszand specjalizujący się w handlu obrazami Jerzego Nowosielskiego, wypracował ceny obrazów tego artysty.
Jeszcze niedawno antykwariuszy dziwiły rekordy, które padały na aukcjach organizowanych przez wchodzący na warszawski rynek Polski Dom Aukcyjny Sztuka z Krakowa. Dziś podobne uczucia budzi Polswiss Art. Nic dziwnego, że antykwariuszom nie podoba się wprowadzona przez Rempex licytacja w dół. Ich zdaniem, to psuje rynek, uczy, że można targować się w nieskończoność. Z punktu widzenia klienta umożliwia jednak kupno po atrakcyjniejszych cenach. - Rzeczywiście niektórzy mogą mieć do nas pretensje, że sprzedajemy taniej, ale robimy to za zgodą właścicieli licytowanych dzieł. Cena może być niższa najwyżej o 20 proc.; zdarza się też, że jest ona punktem wyjścia do licytacji w górę - mówi Piotr Lengiewicz z Domu Aukcyjnego Rempex. - Staramy się działać przejrzyście, nie organizujemy tajnych aukcji, nie wchodzimy w układy z właścicielami dzieł, jesteśmy tylko pośrednikami - zapewnia. Licytacje w dół wprowadziła też Desa Unicum. - Taka forma sprzedaży urealnia ceny, pokazuje jaki faktycznie jest rynek - dodaje Juliusz Windorbski.
Oszustwo z altruizmem w rł
Teresa Słomczyńska czuje się oszukana przez Józefa Grabskiego, współwłaściciela Polskiego Domu Aukcyjnego Sztuka i historyka sztuki. Poproszony o wycenę obrazu Leona Chwistka Leda z łabędziem oszacował go na 35 tys. zł i za tyle kupił. Kilkanaście miesięcy później wystawił obraz na utajnionej aukcji za kwotę dziesięciokrotnie wyższą.
Obraz wypożyczył od matki Teresy Słomczyńskiej jej brat Karol Estreicher. W testamencie zapisał cały swój majątek Towarzystwu Przyjaciół Sztuk Pięknych, Leda wróciła jednak do prawowitej właścicielki. - Rano odzyskałam obraz, a wieczorem był już u mnie pan Grabski. Wiedział, że kilka dni temu umarł mój mąż i mam kłopoty finansowe. Wiedział też, że myślę o sprzedaży obrazu - opowiada Teresa Słomczyńska. - Przekonał mnie, że nie powinno się wystawiać go na aukcję, bo wiele lat wisiał w TPSP i dla towarzystwa byłoby to niezręczne. - Józef Grabski zaproponował kupno obrazu za 35 tys. zł. Suma ta ratowała mnie, o czym pan Grabski wiedział. Nie miałam pojęcia, że obraz może być wart więcej.
Teresa Słomczyńska nie zwróciła się jednak do żadnego innego eksperta, który wyceniłby obraz. - Zrobiłam głupstwo, ale ufałam panu Grabskiemu, przyjaźnił się z moim mężem, bywał u nas w domu - mówi. - Dziś nie wierzę jednak, że działał w dobrej wierze i nie przeczuwał, jaka może być rzeczywista cena obrazu.
Po prostu mnie oszukał - dodaje.
W brak wiedzy Józefa Grabskiego na temat rzeczywistej wartości obrazu nie wierzą też antykwariusze. Pikanterii sprawie dodaje potajemna sprzedaż obrazu na zamkniętej aukcji. - Sprawa jest prosta. Pan Grabski nie chciał, żebym dowiedziała się o cenie uzyskanej za Ledę. To czysty przypadek, że sprawa wyszła na jaw. - tłumaczy Teresa Słomczyńska.
Sprawa trafiła do prokuratury, po kilku miesiącach została jed-nak umorzona. - Teraz zaistniały nowe okoliczności. Złożyłam więc wniosek o wznowienia śledztwa. Najgorsze jest to, że mimo ewidentnego oszustwa pan Grabski nadal dobrze prosperuje - mówi rozżalona. - Uznałem, że brak podstaw do wznowienia śledztwa, ale akta zostały przesłane do Prokuratury Okręgowej, która może wydać inną decyzję - przyznaje Jan Kościsz
z Prokuratury Rejonowej Kraków Krowodrza. Józef Grabski nie mógł zająć stanowiska, ponieważ przebywa za granicą.
W maju tego roku PDA Sztuka miał wystawić na licytację Chłopca niosącego snop Aleksandra Gierymskiego, który widniał na liście strat wojennych Ministerstwa Kultury. Obraz został jednak zarekwirowany. Sprawa czeka na wyjaśnienie. Natomiast w Desie Unicum doszło do nieporozumień w związku z obrazem Pokot jeleni Juliana Fałata. - Dzieło będące niegdyś własnością rodziny łódzkich fabrykantów przeleżało do 2002 r. w depozycie muzealnym. Po odzyskaniu przez spadobierczynię trafiło do nas na aukcję. Podobny obraz figurował jednak w rejestrze Ośrodka Dokumentacji Zabytków jako obiekt skradziony. Różnice między dziełami są widoczne gołym okiem - opowiada Jan Koszutski, dyrektor Desy Unicum. - Na szczęście policja dostrzegła je i sprawa została szybko wyjaśniona.
Falsa też się sprzeda...
Problemem rynku sztuki jest jego zalew falsyfikatami. Witold Zaraska kupił na aukcji Agra-Art obraz Władysława Maleckiego Pejzaż z oddziałem powstańczym. Po kilku miesiącach zlecił zrobienie jego ekspertyzy. Okazało się, że obraz jest fałszywy. Agra przedstawiła jednak kontrekspertyzy. Sprawa trafiła do sądu, wciąż nie widać jej zakończenia. Natomiast Małgorzata Daniszewska kupiła falsyfikaty obrazów Alfonsa Karpińskiego i Doroty Seidenmann w Domu Aukcyjnym Panorama.
Falsyfikaty są ewidentnym oszustwem. Powinny być ścigane przez prawo i potępiane przez środowisko kreujące rynek. Nie zawsze tak się dzieje. W katalogu przygotowanym przed 128. aukcją w Desie Unicum znalazły się trzy obrazy Bronisława Kierzkowskiego. - Same nie wystawiamy prac ojca na aukcjach, ale śledzimy rynek, chcemy wiedzieć, co się pojawia i gdzie, zwłaszcza że część prac powraca do Polski ze Stanów Zjednoczonych - opowiada Dorota Czahorowska, córka artysty. - Reprodukcje wydały mi się obce, tak nie malował mój mąż - dodaje Wanda Kierzkowska, żona malarza - postanowiłam pójść na wystawę przedaukcyjną i udając zainteresowanie Kierzkowskim, obejrzeć wystawione tam prace. - Zdziwił mnie podpis na odwrocie - mąż tytułował obrazy tylko cyframi arabskimi. Nie miałam więc wątpliwości, że to falsyfikaty. - Chciałyśmy o tym uprzedzić prezesa firmy. Chodziło przecież o dobre imię mojego męża i renomę domu aukcyjnego - tłumaczy Wanda Kierzkowska. Reakcja pracownika Desy Unicum była jednak zaskakująca. - Krzyczał, że nie ma czasu, żebyśmy mu nie przeszkadzały, że nie możemy znać całej twórczości wszystkich malarzy, a potem po prostu nas wyrzucił - opowiada z nieustającym zdumieniem. - Postanowiłyśmy pójść na policję - dodaje córka artysty.
- Jest nam bardzo przykro, że pani Kierzkowska została tak potraktowana. Firmą kierował wówczas Andrzej Ochalski, który miesiąc później został odwołany. W Desie Unicum nie ma już nikogo z dawnych pracowników, a głównym celem firmy jest działanie w sposób uczciwy i przejrzysty - zapewnia Juliusz Windborski. Obrazy udało się wycofać z aukcji, ale w katalogu, który można obejrzeć na internetowych stronach Artifo.pl, widnieją do dziś jako niesprzedane. Sprawa trafiła do prokuratury; na początku tego roku została jednak umorzona. W uzasadnieniu powołano się na opinię biegłego sądowego, nie podając jego nazwiska, który stwierdził, że `prace choć nie mają analogii z innymi obrazami Bronisława Kierzkowskiego, to jednak ich materia malarska nie pozwala wykluczyć autentyczności`. Natomiast specjaliści Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie nie podjęli się wydania jednoznacznej i kategorycznej odpowiedzi co do autentyczności obrazów. - Okazuje się, że nie ma kompetentnych ekspertów - dziwi się Wanda Kierzkowska. Może się więc okazać, że falsyfikaty pojawią się kiedyś na rynku, może nawet pod innymi tytułami.
...ale nie wszędzie
Wątpliwości co do autentyczności obrazów nie należą do rzadkości. W kwietniu na aukcji Agra-Art licytowano Abstrakcję geometryczną Andrzeja Wróblewskiego. Jan Michalski, właściciel krakowskiej galerii Zderzak, podejrzewał, że obraz może być falsyfikatem, o czym poinformował organizatorów aukcji. - Dom Aukcyjny Agra-Art zareagował na moją pisemną opinię. W czasie aukcji właścicielka domu poinformowała o moich zastrzeżeniach publiczność, podając równocześnie, że inkryminowana praca Wróblewskiego brała udział w wystawie Słońce i inne gwiazdy w Zachęcie. Kolekcjonerzy poważnie potraktowali moją opinię i praca nie znalazła nabywcy - mówi Jan Michalski. W wynikach aukcji figuruje jednak jako sprzedana po cenie wywoławczej.
Antykwariusze przyznają, że gwarancją oryginalności dzieła często jest wystawienie go wcześniej na wystawie. - Każdy epizod, pochodzenie, prezentowanie w galeriach czy na wystawach, działa na jego korzyść - przyznaje Piotr Lengiewicz z DA Rempex. - Nie wyobrażam sobie, aby obraz wystawiany np. w Muzeum Narodowym czy w Zachęcie nie był weryfikowany - dodaje.
Inni jednak sobie wyobrażają. Na wystawie w Zachęcie w 2000 r. falsyfikatów nie brakowało, na co już zwracała uwagę córka Władysława Strzemińskiego. - Nika Strzemińska, która śledziła wszystkie wystawy swojego ojca i wielokrotnie wskazywała na falsyfikaty jego prac, wiedziała, w jaki sposób znakowane były oryginały. Niestety już nie żyje i prawdopodobnie tę tajemnicę zabrała ze sobą - mówi Dorota Czahorowska. Można się więc spodziewać, że falsyfikatów Strzemińskiego będzie coraz więcej na rynku. Jeszcze niedawno podrabiano prace tylko nieżyjących malarzy, dziś mamy napływ falsyfikatów artystów współczesnych. Na aukcji Agra-Art zostały sprzedane falsyfikaty prac Franciszka Starowieyskiego i Stasysa Eidrigeviciusa. Agra zwróciła jednak pieniądze nabywcom.
- Domy aukcyjne rzadko starają się o ekspertyzy, z oszczędności. Czasem posiłkują się opiniami rodzin artystów lub autorytetów, o ile dostarczy je sprzedający. Przy takich regułach gry kupujący powinni sami zasięgąć porady ekspertów przed podjęciem decyzji. Przezorni tak właśnie czynią - mówi Jan Michalski.
- Nabywca ma trzy tygodnie na ewentualną weryfikację dzieła. Może zrobić w tym czasie własną ekspertyzę. Jeżeli przedmiot będzie budził wątpliwości, zwracamy pieniądze - zapewnia Piotr Lengiewicz. W Desie Unicum czas reklamacji trwa z reguły dwa tygodnie - Ale jak ktoś przyjdzie po miesiącu, też nie robimy problemów - mówi Jan Koszutski.
Kontrowersyjne ekspertyzy
Przy domach aukcyjnych powołane są komitety naukowe, których zadaniem jest weryfikowanie autentyczności wystawianych na aukcję dzieł. - Ich obecność jest jednak czystą formalnością, bo nie zawsze widzą obrazy wystawiane na aukcjach - mówi pracownik domu aukcyjnego. - Na jedną aukcję wystawiamy około 250 obiektów, wybieramy je z mniej więcej 500. Wszystkie dzieła ogląda nasz ekspert Adam Konopacki. Jest w tych sprawach wyrocznią. Jeżeli ma jakiekolwiek wątpliwości, przedmiot wycofujemy - zapewnia Piotr Lengiewicz. - Nawet teraz zatrzymaliśmy do dalszych ekspertyz obraz, który miał być wystawiony na licytację. Piotr Lengiewicz przyznaje, że wszystkie anomalie na rynku działają na niekorzyść domów aukcyjnych. - Rynek jest bardzo płytki, a każda nieprawidłowość zniechęca kolekcjonerów do aukcji. - Czuję dyskomfort, działając na rynku, który nie zawsze kieruje się zdrowymi zasadami - dodaje Juliusz Windorbski. Pozostaje mieć nadzieje, że będą sobie zdawali z tego sprawę również inni marszandzi.