Polityka bezradności

Dodano:
Roman Giertych powinien natychmiast podać się do dymisji, nie oglądając się na referendum. Dowiódł bowiem, że nie zna się na swojej pracy.
Tak się bowiem składa, że kto jak kto, ale minister edukacji w demokratycznym państwie powinien wiedzieć, na czym polega demokracja. Otóż w wariancie obowiązującym w Polsce polega na tym, że obywatele wybierają swych przedstawicieli, którzy w ich imieniu zasiadają w parlamencie czy samorządach i zajmują się rządzeniem na różnych szczeblach. Skoro jakaś partia dostała się do parlamentu, to znaczy, że część wyborców uznała ją za reprezentantkę swych interesów. A jeśli partia ta została zaproszona do koalicji przez zwycięzcę wyborów, oznacza to dodatkowy kredyt zaufania, który można zrealizować podczas rządzenia.

Niby to wszystko proste, ale Roman Giertych jakoś nie chce tego pojąć i czuje nieprzepartą potrzebę potwierdzania swej wartości (Shrek powiedziałby, że chyba ma jakiś kompleks). Czuje się niedoceniany przez media, więc potrzebne mu jest referendum, czyli forma demokracji bezpośredniej - do tej pory zarezerwowana dla naprawdę przełomowych decyzji (typu przyjęcie konstytucji czy wstąpienie do UE). Skoro Giertych rozmienia tę formę na drobne, to znaczy, że nie ma zaufania do swojej partii, ekspertów, podwładnych w MEN czy wreszcie do samego siebie. I musi się co chwila oglądać na opinię publiczną, żeby usłyszeć "tak, Roman, jesteś OK".

Idąc tym tropem można wykorzystać jedno referendum do zadania narodowi wielu innych ważnych pytań. Czy to dobrze, że Polską rządzą dwaj Kaczyńscy, a jeśli nie, to który z nich ma się podać do dymisji? Czy cała Samoobrona powinna poddać się testom ustalającym ojcostwo? Czy Zbigniew Religa powinien ogolić głowę, czy może przejść przeszczep włosów? Tyle, że wówczas będzie to Narodowy Test Tolerancji dla Nieudolności Polityków, a organizować go będzie TVN, a nie komisje wyborcze.

 
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...