Kolega Żemek
Dodano:
Rozmowa z Markiem Borowskim, liderem SDPL, byłym marszałkiem Sejmu
"Wprost": - Pańskie nazwisko znalazło się w raporcie komisji likwidacyjnej WSI. Zaskakuje to pana?
Marek Borowski: - Raczej nie. Od 1968 r. byłem przedmiotem zainteresowania SB.
- Zaprzecza pan faktom zawartym w raporcie?
- Nic na ten temat nie mogę powiedzieć, bo nie ja je tworzyłem. Nie ma tam jednak nic sensacyjnego.
- Zdaniem ekspertów określenie "jest na kontakcie MSW" oznacza jakaś formę współpracy z bezpieką.
- Nie odpowiadam za zapiski SB. W moim wypadku sprawa jest klarowna. W marcu 2005 r. dostałem z IPN status pokrzywdzonego. W tym samym roku sąd lustracyjny (przed którym obowiązkowo stawałem jako kandydat na prezydenta Polski) orzekł, że nie tylko nie współpracowałem ze służbami specjalnymi, ale byłem represjonowany. Z różnych wypowiedzi przesłuchiwanych funkcjonariuszy SB i niektórych zapisków w aktach wynika, że przez wiele lat byłem obserwowany, prawdopodobnie także inwigilowany.
- W jakich okolicznościach?
- Za udział w wydarzeniach marcowych 1968 r. dostałem się na czarną listę. Wiązał się z tym zakaz wyjazdu za granicę, zakaz pracy w handlu zagranicznym oraz na uczelni. W efekcie poszedłem do pracy jako sprzedawca w Domach Towarowych Centrum.
- Nie miał pan żadnych kontaktów z bezpieką?
- Do 1982 r. żadnych. Na początku 1982 r. trafiłem do Ministerstwa Handlu Wewnętrznego i Usług. W roku 1983 albo 1984 przyszedł do mnie funkcjonariusz SB i proponował współpracę. Chciał, żebym podpisał jakiś kwit. Dopiero niedawno od sądu lustracyjnego dowiedziałem się, że wcześniej zostałem bez mojej wiedzy zarejestrowany jako kandydat na TW.
- Niczego pan nie podpisał?
- Nie. Mimo, że esbek próbował mnie straszyć. Mówił: "Mamy pańską teczkę z 1968 r. Jak ją wykorzystamy, będzie miał pan problemy z awansem w administracji państwowej".
- A pan na to?
- Powiedziałem: "Minęło już tyle lat, że moglibyście odesłać tę teczkę do archiwum. Odpowiedział, że tak szybko oni dokumentów nie archiwizują... Dał mi dzień do namysłu. Na drugi dzień ponownie odmówiłem współpracy. Sąd lustracyjny po zapoznaniu się z dokumentami i zeznaniami stwierdził, że: "W dzienniku rejestracyjnym MSW nr 7 KT 00-147/05 z okresu, o którym w swych wyjaśnieniach mówił Marek Borowski, znajdują się pewne wskazówki, że takie próby zwerbowania Marka Borowskiego faktycznie podjęto, oczywiście zakończone niepowodzeniem".
- Były jakieś konsekwencje tego, że pan odmówił?
- Nie. Ten człowiek zniknął z mojego pola widzenia.
- Czy to był właśnie Nowosz, którego nazwisko widnieje w dotyczących pana dokumentach?
- W ogóle nie przypominam sobie kogoś o takim nazwisku.
- Twierdzi pan, że propozycja współpracy padła w roku 1983 lub 1984. Tymczasem MSW stwierdzało, że jest pan z nimi "na kontakcie" co najmniej od 1981 r. Czy to oznacza, że nikt się w tym czasie z panem nie kontaktował?
- Nie. Najwyraźniej od momentu zarejestrowania mnie jako kandydata na współpracownika do złożenia formalnej propozycji minęło trochę czasu.
- Powołuje się pan na decyzję IPN o przyznaniu statusu pokrzywdzonego. Jednak w momencie wydawania panu zaświadczenia pracownicy instytutu nie znali dokumentu odnalezionego w archiwach WSI...
- Cenię sobie decyzję IPN, ale ważniejszy od niej jest wyrok sądu lustracyjnego, który przeanalizował wszystkie dokumenty, przesłuchał świadków i powiedział to, co powiedział. Informacje, o których się teraz dowiaduję, pasują mi do układanki montowanej przez SB. Nie wypieram się znajomości z Grzegorzem Żemkiem, który był moim kolegą ze studiów. W dokumencie mowa jest o przypadkowym spotkaniu ze mną.
- Pamięta je pan?
- Nie pamiętam, ale oczywiście mogło do niego dojść. Do tej chwili nie widzieliśmy się od 13 lat. Nie mam pojęcia, dlaczego zaproponował akurat mnie - widać wszystkich mierzył swoją miarką. Wiadomo, że służby cywilne rywalizowały z wojskowymi także o agentów. Ponieważ SB liczyła, że mnie zwerbuje, nie chcieli mnie "oddawać" innym. I znów zacytuję sąd lustracyjny: "Z ocenionych przez sąd materiałów i zeznań wynika jedynie, że Służba Bezpieczeństwa faktycznie interesowała się osobą Marka Borowskiego, dokonując w swojej wewnętrznej dokumentacji tzw. zabezpieczenia. Świadkowie podkreślili, że okres długoletniego zabezpieczenia osoby Marka Borowskiego w urządzeniach ewidencyjnych MSW nie był czymś nadzwyczajnym. Wynikało to m.in. z tego, iż niewątpliwie liczono się z możliwością pozyskania osoby zabezpieczonej w przypadku jakiejś nadarzającej się okazji". I taka właśnie nieskuteczna próba - o czym wyżej - rzeczywiście nastąpiła.
- Jednak zdaniem ekspertów, z którymi rozmawialiśmy, określenie "jest na kontakcie" nie może oznaczać jedynie kandydata na TW.
- Z państwa relacji wynika, że w raporcie mowa jest o "kontakcie", a nie o współpracy. W moim wypadku ten kontakt polegał na tym, że najpierw zostałem "zabezpieczony", a potem, już w ministerstwie, od czasu do czasu odwiedzał mnie tzw. opiekun z ramienia SB i kombinował, jak mnie zwerbować. W całej dokumentacji nie ma ani mojej zgody na współpracę, ani żadnych sprawozdań, ani nawet relacji z rozmów ze mną sporządzanych przez esbeków. W ogóle nic - bo i być nie może. Jest natomiast decyzja IPN i wyrok sądu lustracyjnego ("W ocenie Sądu Apelacyjnego przeprowadzone postępowanie lustracyjne nie dostarczyło żadnych podstaw do podważenia prawdziwości wyjaśnień, jak i oświadczenia lustracyjnego Marka Borowskiego"). Proponuję zatem tym "ekspertom", aby zajęli się kimś innym - choć może lepiej nie, bo mogą wyrządzić komuś krzywdę. No, chyba że w moim wypadku chodzi o modne dziś zastraszanie przeciwników politycznych, ale to się nie uda.
Marek Borowski: - Raczej nie. Od 1968 r. byłem przedmiotem zainteresowania SB.
- Zaprzecza pan faktom zawartym w raporcie?
- Nic na ten temat nie mogę powiedzieć, bo nie ja je tworzyłem. Nie ma tam jednak nic sensacyjnego.
- Zdaniem ekspertów określenie "jest na kontakcie MSW" oznacza jakaś formę współpracy z bezpieką.
- Nie odpowiadam za zapiski SB. W moim wypadku sprawa jest klarowna. W marcu 2005 r. dostałem z IPN status pokrzywdzonego. W tym samym roku sąd lustracyjny (przed którym obowiązkowo stawałem jako kandydat na prezydenta Polski) orzekł, że nie tylko nie współpracowałem ze służbami specjalnymi, ale byłem represjonowany. Z różnych wypowiedzi przesłuchiwanych funkcjonariuszy SB i niektórych zapisków w aktach wynika, że przez wiele lat byłem obserwowany, prawdopodobnie także inwigilowany.
- W jakich okolicznościach?
- Za udział w wydarzeniach marcowych 1968 r. dostałem się na czarną listę. Wiązał się z tym zakaz wyjazdu za granicę, zakaz pracy w handlu zagranicznym oraz na uczelni. W efekcie poszedłem do pracy jako sprzedawca w Domach Towarowych Centrum.
- Nie miał pan żadnych kontaktów z bezpieką?
- Do 1982 r. żadnych. Na początku 1982 r. trafiłem do Ministerstwa Handlu Wewnętrznego i Usług. W roku 1983 albo 1984 przyszedł do mnie funkcjonariusz SB i proponował współpracę. Chciał, żebym podpisał jakiś kwit. Dopiero niedawno od sądu lustracyjnego dowiedziałem się, że wcześniej zostałem bez mojej wiedzy zarejestrowany jako kandydat na TW.
- Niczego pan nie podpisał?
- Nie. Mimo, że esbek próbował mnie straszyć. Mówił: "Mamy pańską teczkę z 1968 r. Jak ją wykorzystamy, będzie miał pan problemy z awansem w administracji państwowej".
- A pan na to?
- Powiedziałem: "Minęło już tyle lat, że moglibyście odesłać tę teczkę do archiwum. Odpowiedział, że tak szybko oni dokumentów nie archiwizują... Dał mi dzień do namysłu. Na drugi dzień ponownie odmówiłem współpracy. Sąd lustracyjny po zapoznaniu się z dokumentami i zeznaniami stwierdził, że: "W dzienniku rejestracyjnym MSW nr 7 KT 00-147/05 z okresu, o którym w swych wyjaśnieniach mówił Marek Borowski, znajdują się pewne wskazówki, że takie próby zwerbowania Marka Borowskiego faktycznie podjęto, oczywiście zakończone niepowodzeniem".
- Były jakieś konsekwencje tego, że pan odmówił?
- Nie. Ten człowiek zniknął z mojego pola widzenia.
- Czy to był właśnie Nowosz, którego nazwisko widnieje w dotyczących pana dokumentach?
- W ogóle nie przypominam sobie kogoś o takim nazwisku.
- Twierdzi pan, że propozycja współpracy padła w roku 1983 lub 1984. Tymczasem MSW stwierdzało, że jest pan z nimi "na kontakcie" co najmniej od 1981 r. Czy to oznacza, że nikt się w tym czasie z panem nie kontaktował?
- Nie. Najwyraźniej od momentu zarejestrowania mnie jako kandydata na współpracownika do złożenia formalnej propozycji minęło trochę czasu.
- Powołuje się pan na decyzję IPN o przyznaniu statusu pokrzywdzonego. Jednak w momencie wydawania panu zaświadczenia pracownicy instytutu nie znali dokumentu odnalezionego w archiwach WSI...
- Cenię sobie decyzję IPN, ale ważniejszy od niej jest wyrok sądu lustracyjnego, który przeanalizował wszystkie dokumenty, przesłuchał świadków i powiedział to, co powiedział. Informacje, o których się teraz dowiaduję, pasują mi do układanki montowanej przez SB. Nie wypieram się znajomości z Grzegorzem Żemkiem, który był moim kolegą ze studiów. W dokumencie mowa jest o przypadkowym spotkaniu ze mną.
- Pamięta je pan?
- Nie pamiętam, ale oczywiście mogło do niego dojść. Do tej chwili nie widzieliśmy się od 13 lat. Nie mam pojęcia, dlaczego zaproponował akurat mnie - widać wszystkich mierzył swoją miarką. Wiadomo, że służby cywilne rywalizowały z wojskowymi także o agentów. Ponieważ SB liczyła, że mnie zwerbuje, nie chcieli mnie "oddawać" innym. I znów zacytuję sąd lustracyjny: "Z ocenionych przez sąd materiałów i zeznań wynika jedynie, że Służba Bezpieczeństwa faktycznie interesowała się osobą Marka Borowskiego, dokonując w swojej wewnętrznej dokumentacji tzw. zabezpieczenia. Świadkowie podkreślili, że okres długoletniego zabezpieczenia osoby Marka Borowskiego w urządzeniach ewidencyjnych MSW nie był czymś nadzwyczajnym. Wynikało to m.in. z tego, iż niewątpliwie liczono się z możliwością pozyskania osoby zabezpieczonej w przypadku jakiejś nadarzającej się okazji". I taka właśnie nieskuteczna próba - o czym wyżej - rzeczywiście nastąpiła.
- Jednak zdaniem ekspertów, z którymi rozmawialiśmy, określenie "jest na kontakcie" nie może oznaczać jedynie kandydata na TW.
- Z państwa relacji wynika, że w raporcie mowa jest o "kontakcie", a nie o współpracy. W moim wypadku ten kontakt polegał na tym, że najpierw zostałem "zabezpieczony", a potem, już w ministerstwie, od czasu do czasu odwiedzał mnie tzw. opiekun z ramienia SB i kombinował, jak mnie zwerbować. W całej dokumentacji nie ma ani mojej zgody na współpracę, ani żadnych sprawozdań, ani nawet relacji z rozmów ze mną sporządzanych przez esbeków. W ogóle nic - bo i być nie może. Jest natomiast decyzja IPN i wyrok sądu lustracyjnego ("W ocenie Sądu Apelacyjnego przeprowadzone postępowanie lustracyjne nie dostarczyło żadnych podstaw do podważenia prawdziwości wyjaśnień, jak i oświadczenia lustracyjnego Marka Borowskiego"). Proponuję zatem tym "ekspertom", aby zajęli się kimś innym - choć może lepiej nie, bo mogą wyrządzić komuś krzywdę. No, chyba że w moim wypadku chodzi o modne dziś zastraszanie przeciwników politycznych, ale to się nie uda.