Smaki francuskie
Taka ma być właśnie prezydentura Sarkozy'ego. Właściwie od dwóch lat mówi się o nim jako o wielkiej nadziei Francji na lepsze jutro - to on ma zdynamizować, "zamerykanizować" francuską gospodarkę i politykę zagraniczną. Od czasu fiaska referendum w sprawie eurokonstytucji pokłada się w nim nadzieję, że swoją energią pchnie do przodu także Unię Europejską, pomoże jej uporać się z wewnętrznym kryzysem oraz dopomóc wyjść z cienia Waszyngtonu. Wyraz "Sarkozy" stał się słowem-wytrychem, za pomocą którego próbuje się otworzyć wszystkie drzwi.
Dużo jak na jednego człowieka. Wprawdzie Sarkozy jest wybitnie utalentowanym politykiem, który świetnie sobie radzi w kolejnych pełnionych funkcjach (był ministrem spraw wewnętrznych, finansów oraz wicepremierem), ale oczekuje się od niego tyle, ile pięcioletnie dziecko spodziewa się po Św. Mikołaju. Tymczasem Sarko ma problemy czysto trywialne - silną opozycję we własnej partii (zdobył na kongresie tylko 69 proc. głosów, mimo że nie miał rywala), a także silny elektorat negatywny (aż 50 proc. Francuzów nie jest przekonany do jego metod). Zarzuca mu się, że powiela metody faszyzującego Le Pena, oskarża o zbytni liberalizm.
Jego kontrkandydatka, socjalistka Segolene Royal to przepiękna kobieta uosabiająca sobą wszystko, co najlepsze we Francji: urok, lekkość i zwiewność. Ona jest jak bagietka, którą każdy chciałby schrupać codziennie rano. Sarkozy to syn węgierskiego imigranta nawołujący do ciężkiej pracy na wzór amerykański. Jest jak bochen czarnego chleba - pożywny, ale mało efektowny. Na przełomie kwietnia i maja przekonamy się, co Francuzi wybierają. Jeśli znów sięgną po bagietkę, to nigdy nie uporają się z problemami (bezrobocie, stagnacja gospodarcza, problemy z imigrantami), które teraz ich dręczą. Jednak czarny chleb sprawi, że życie straci smak - i nie ma gwarancji, że kiedyś je odzyska.