Premier Wielkiej Brytanii David Cameron w ciągu jednego dnia schłodził relacje polsko-brytyjskie do poziomu temperatur Arktyki. Wskazując na polskich imigrantów w Wielkiej Brytanii jako grupę, która obficie korzysta, a w domyśle nadużywa, z brytyjskiego systemu opieki socjalnej, wywołał powszechne oburzenie wszystkich Polaków. Premier Cameron nie dostrzega przy tym, albo udaje, że nie dostrzega zasług imigrantów dla budowania brytyjskiej gospodarki. Mógłby sięgnąć do raportów ekonomistów, którzy nie mają wątpliwości, że dochody budżetu, jaki przynoszą swoja pracą imigranci, także ci z Polski, wielokrotnie przewyższają koszty brytyjskich świadczeń socjalnych. Wydaje się jednak, że w roku wyborczym Cameron świadomie uderza w nutę populizmu, ignorując długofalowe szkody, jakie taka retoryka może przynieść.
Na fali oburzenia słowami znad Tamizy część polityków PSL wezwała do bojkotu brytyjskiej sieci TESCO. Pomysł wydał się niektórym nawet interesujący – „niech poczują naszą jedność i oburzenie w swoich kieszeniach”, „niech następnym razem dobrze policzą, czy im się takie narzekanie opłaca”! Wizja karania firmy za słowa premiera Camerona zaniepokoiła nawet polską dyrekcję TESCO. Pomysł chyba nieco przestraszył także samych Brytyjczyków, bo tamtejsze media poświęciły mu stosunkowo dużo uwagi.
Trzeba przyznać, iż to nie jedyne w Polsce wezwanie do bojkotu w ostatnim czasie. Do powstrzymania się z zakupem w sklepach spółki LPP, właściciela marek takich jak Reserved czy Cropp, wezwali na przykład konsumenci oburzeni „podatkową emigracją” spółki na Cypr i do Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Ten zabieg nazywany eufemistycznie „optymalizacją podatkową” ma za zadanie płacenie niższych podatków, ale już nie polskiemu fiskusowi, tylko zagranicznemu urzędowi skarbowemu. Rok temu natomiast poseł PiS Stanisław Pięta wezwał do bojkotu marki niemieckiego piwa pszenicznego Paulaner, jednak o dziwo nie dlatego, że jest niemieckie, tylko z powodu umieszczania reklam w jednym z dzienników, który pan poseł nie darzy sympatią. Do końca nie wiadomo, jakim kryterium kierował się pan poseł bojkotując akurat piwo, jako, że we wskazanej przez niego gazecie reklamowane są setki rozmaitych przedmiotów, od papieru toaletowego począwszy, na luksusowych limuzynach skończywszy. Może od piwa pszenicznego poseł PiS woli jęczmienne? Pomimo głębokiego zaangażowania posła nie słychać, by sprzedaż piwa tej marki miała ucierpieć.
Nie udał się również bojkot salonów Empik z powodu sprzedaży tam gazet zawierających zbyt dużą, zdaniem niektórych, ilość golizny. Efekt był podobny, co w wypadku bojkotu piwa, czyli żaden. To znaczy może jakiś był, ale na wyniki finansowe właściciela salonów chyba specjalnie nie wpłynął, a i ja bywając w Empiku nie widzę tam raczej pustek. Empik zresztą ma do tego typu akcji pecha, bo bojkotowano go już ze względu na praktyki wobec wydawców, czy sprzedaż tytułów uznawanych przez prawicowców za antypolskie.
Bojkot konsumencki to potężna broń i bywało, że gigantyczni, światowi potentaci uginali się pod jego ciężarem, zmieniając swoje wcześniejsze decyzje, a nawet całe strategie działania. Przesłanki do ogłaszania bojkotów bywają słuszne, niekiedy prawdziwie szlachetne, ale bywa również, że są ugruntowane emocjami, a nie racjonalnymi przesłankami i zamiast korzyści mogą narobić szkody.
Krótka, dwudziestokilkuletnia historia gospodarki wolnorynkowej w Polsce pokazuje, że bojkotowanie nam raczej nie wychodzi. Przypadki, kiedy ignorowanie produktów określonej marki lub producenta przyniosło zamierzony efekt, można wymienić w zasadzie na palcach jednej ręki. Zapewne podobnie będzie z bojkotem TESCO czy LPP SA i chyba możemy się z tego cieszyć. W obu przypadkach pierwszymi bowiem, którzy by to poczuli na własnej skórze, byliby pracownicy tych przedsiębiorstw, których zwyczajnie by zwolniono. Tak właśnie działają wszystkie firmy w przypadku spadku obrotów – ogranicza się zatrudnienie. Skutek dotknąłby zresztą nie tylko pracowników samych firm, ale i kooperantów, czy dostawców. Łańcuszek ludzkich nieszczęść by się wydłużał i wydłużał…
Swoich słów premier Cameron powinien się wstydzić i jeszcze długo będą się one kładły cieniem na relacjach polsko-brytyjskich. Optymalizacja podatkowa, czyli ucieczka za granicę w poszukiwaniu oszczędności przez firmy, też jest wątpliwa moralnie i nic dziwnego, że nasze Ministerstwo Finansów zastanawia się jak położyć takim praktykom tamę. Karząc jednak te firmy bojkotem zagrażamy tysiącom miejsc pracy w Polsce i zamiast wzmacniać polską gospodarkę, osłabiamy ją. Zachowajmy więc tę broń, jako zupełną ostateczność, na przypadki naprawdę moralnie i prawnie jednoznacznie naganne.
Trzeba przyznać, iż to nie jedyne w Polsce wezwanie do bojkotu w ostatnim czasie. Do powstrzymania się z zakupem w sklepach spółki LPP, właściciela marek takich jak Reserved czy Cropp, wezwali na przykład konsumenci oburzeni „podatkową emigracją” spółki na Cypr i do Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Ten zabieg nazywany eufemistycznie „optymalizacją podatkową” ma za zadanie płacenie niższych podatków, ale już nie polskiemu fiskusowi, tylko zagranicznemu urzędowi skarbowemu. Rok temu natomiast poseł PiS Stanisław Pięta wezwał do bojkotu marki niemieckiego piwa pszenicznego Paulaner, jednak o dziwo nie dlatego, że jest niemieckie, tylko z powodu umieszczania reklam w jednym z dzienników, który pan poseł nie darzy sympatią. Do końca nie wiadomo, jakim kryterium kierował się pan poseł bojkotując akurat piwo, jako, że we wskazanej przez niego gazecie reklamowane są setki rozmaitych przedmiotów, od papieru toaletowego począwszy, na luksusowych limuzynach skończywszy. Może od piwa pszenicznego poseł PiS woli jęczmienne? Pomimo głębokiego zaangażowania posła nie słychać, by sprzedaż piwa tej marki miała ucierpieć.
Nie udał się również bojkot salonów Empik z powodu sprzedaży tam gazet zawierających zbyt dużą, zdaniem niektórych, ilość golizny. Efekt był podobny, co w wypadku bojkotu piwa, czyli żaden. To znaczy może jakiś był, ale na wyniki finansowe właściciela salonów chyba specjalnie nie wpłynął, a i ja bywając w Empiku nie widzę tam raczej pustek. Empik zresztą ma do tego typu akcji pecha, bo bojkotowano go już ze względu na praktyki wobec wydawców, czy sprzedaż tytułów uznawanych przez prawicowców za antypolskie.
Bojkot konsumencki to potężna broń i bywało, że gigantyczni, światowi potentaci uginali się pod jego ciężarem, zmieniając swoje wcześniejsze decyzje, a nawet całe strategie działania. Przesłanki do ogłaszania bojkotów bywają słuszne, niekiedy prawdziwie szlachetne, ale bywa również, że są ugruntowane emocjami, a nie racjonalnymi przesłankami i zamiast korzyści mogą narobić szkody.
Krótka, dwudziestokilkuletnia historia gospodarki wolnorynkowej w Polsce pokazuje, że bojkotowanie nam raczej nie wychodzi. Przypadki, kiedy ignorowanie produktów określonej marki lub producenta przyniosło zamierzony efekt, można wymienić w zasadzie na palcach jednej ręki. Zapewne podobnie będzie z bojkotem TESCO czy LPP SA i chyba możemy się z tego cieszyć. W obu przypadkach pierwszymi bowiem, którzy by to poczuli na własnej skórze, byliby pracownicy tych przedsiębiorstw, których zwyczajnie by zwolniono. Tak właśnie działają wszystkie firmy w przypadku spadku obrotów – ogranicza się zatrudnienie. Skutek dotknąłby zresztą nie tylko pracowników samych firm, ale i kooperantów, czy dostawców. Łańcuszek ludzkich nieszczęść by się wydłużał i wydłużał…
Swoich słów premier Cameron powinien się wstydzić i jeszcze długo będą się one kładły cieniem na relacjach polsko-brytyjskich. Optymalizacja podatkowa, czyli ucieczka za granicę w poszukiwaniu oszczędności przez firmy, też jest wątpliwa moralnie i nic dziwnego, że nasze Ministerstwo Finansów zastanawia się jak położyć takim praktykom tamę. Karząc jednak te firmy bojkotem zagrażamy tysiącom miejsc pracy w Polsce i zamiast wzmacniać polską gospodarkę, osłabiamy ją. Zachowajmy więc tę broń, jako zupełną ostateczność, na przypadki naprawdę moralnie i prawnie jednoznacznie naganne.