W ostatnim tekście pisałem pod tym samym tytułem, że wolność w eterze jest ograniczana i dałem trzy przykłady: w świecie Internetu - słynna umowa ACTA, w świecie telefonii - roaming na rozmowy telefoniczne i przekaz danych, natomiast w świecie TV - przekaz sygnału telewizji satelitarnej. I temu przypadkowi chcę poświeć teraz kilka zdań.
Właściciele praw do emisji sygnału TV, tam „gdzieś ponad nami”, tam „gdzieś obok nas”, „tam gdzieś w ciszy gabinetów”, dzielą świat na obszary. Dzielą rynek eteru na strefy wpływów, rysują niewidzialne dla wszystkich, ale odczuwalne dla naszych kieszeni granice. „Tego tu nie damy”, a to „tam puścimy”, „tu to będzie kosztowało tyle, a tam tyle”, „kto zapłaci ten dostanie”… Można by rzecz, że i święta racja. Wszak „darmowych obiadów nie ma” i za wszystko należy zapłacić. Dobrze, ale mamy także i takie sytuacje, w których nawet, jeśli się zapłaci, to i tak okazuje się, że swojego prawa można i owszem, „tu” skorzystać, ale „tam” już nie!
Dzisiejszy świat, to świat ludzi mobilnych. Gdzie indziej się rodzimy, gdzie indziej uczymy, jeszcze gdzie indziej mieszkamy, a gdzie indziej pracujemy. Dziesiątki milionów ludzi w Europie tak żyje, w tym wielu Polaków. Nabycie karty dekodera telewizji kodowanej cyfrowo okazuje się, że „związuje” człowieka na sztywno z miejscem zakupu, a dokładanie w zasadzie z danym krajem. Klient płaci, ale jeśli wyjeżdża za granicę traci, i pieniądze i prawa, które nabył. Nie wolno bowiem, w myśl zapisów większości firm operatorów telewizyjnego przekazu cyfrowego, używać zakupionej karty dekodera w innym państwie, nawet jeśli to państwo jest członkiem Unii Europejskiej. No, to ja się pytam: a gdzie jest swoboda przepływu osób, a gdzie jest swoboda przepływu usług?!...
Przykład ten pokazuje, że ludzkości daleko jeszcze do globalnej Megakomuny, choćby w eterze, a cóż dopiero w realnym życiu (tu, to i dobrze!). Ale przecież ten stan równego dostępu wszystkich do wszystkiego, jeśli już nie na całym świecie, to przynajmniej w Unii Europejskiej mamy ustanowiony. Głoszą o tym powyższe oraz pozostałe zasady będące fundamentem jednolitego rynku. Mimo to ktoś, kto nabędzie kartę dekodera satelitarnej TV w jednym kraju, np. w Polsce, w zasadzie nie może jej używać w innym kraju, np. w Anglii.
Sprawa oczywiście, jak zawsze dotyczy pieniędzy. Firmy sprzedają daną produkcję podlegającą usłudze emisji, czy reemisji, na dany rynek i nie chcą, by ta usługa trafiała na inny. Często z tą usługą wiążą się zresztą także prawa autorskie, które podlegają szczególnej ochronie oraz reglamentacji. Za każdy więc taki rynek – w zasadzie kraj – firmy chcą otrzymać kolejne wynagrodzenie. Muszą bowiem pokrywać swoje koszty, reinwestować, rozwijać się i mieć godziwy zysk. To zrozumiałe. Jest jednak jedno ale… (no, może dwa). Po pierwsze, co innego nieograniczone prawo do upubliczniania sygnału, a więc emisji i reemisji. No chodzi na przykład o dalsze przekazywanie sygnału, fonii czy wizji, a szczególnie odpłatnie, czyli zarabiając na tym. Po drugie, stosowane ograniczenia dotyczą także indywidualnych odbiorców, którzy nie dokonują upublicznienia zakupionego sygnału, lecz wykorzystują go jedynie dla własnych prywatnych potrzeb, za co zresztą już raz zapłacili.
Miliony więc Europejczyków, a w tym również setki tysięcy Polaków, którzy wywieźli ze swojego kraju zestawy satelitarne, są poszkodowani, bo zapłacili ale nie mają prawa korzystać ze swoich kart dekodujących sygnał TV. Cóż, w takiej sytuacji myślę, że sprawa dojrzała to tego, aby zająć się nią w Parlamencie Europejskim. Przyjrzeć się jej winna również Komisja Europejska oraz polski Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów.
Dzisiejszy świat, to świat ludzi mobilnych. Gdzie indziej się rodzimy, gdzie indziej uczymy, jeszcze gdzie indziej mieszkamy, a gdzie indziej pracujemy. Dziesiątki milionów ludzi w Europie tak żyje, w tym wielu Polaków. Nabycie karty dekodera telewizji kodowanej cyfrowo okazuje się, że „związuje” człowieka na sztywno z miejscem zakupu, a dokładanie w zasadzie z danym krajem. Klient płaci, ale jeśli wyjeżdża za granicę traci, i pieniądze i prawa, które nabył. Nie wolno bowiem, w myśl zapisów większości firm operatorów telewizyjnego przekazu cyfrowego, używać zakupionej karty dekodera w innym państwie, nawet jeśli to państwo jest członkiem Unii Europejskiej. No, to ja się pytam: a gdzie jest swoboda przepływu osób, a gdzie jest swoboda przepływu usług?!...
Przykład ten pokazuje, że ludzkości daleko jeszcze do globalnej Megakomuny, choćby w eterze, a cóż dopiero w realnym życiu (tu, to i dobrze!). Ale przecież ten stan równego dostępu wszystkich do wszystkiego, jeśli już nie na całym świecie, to przynajmniej w Unii Europejskiej mamy ustanowiony. Głoszą o tym powyższe oraz pozostałe zasady będące fundamentem jednolitego rynku. Mimo to ktoś, kto nabędzie kartę dekodera satelitarnej TV w jednym kraju, np. w Polsce, w zasadzie nie może jej używać w innym kraju, np. w Anglii.
Sprawa oczywiście, jak zawsze dotyczy pieniędzy. Firmy sprzedają daną produkcję podlegającą usłudze emisji, czy reemisji, na dany rynek i nie chcą, by ta usługa trafiała na inny. Często z tą usługą wiążą się zresztą także prawa autorskie, które podlegają szczególnej ochronie oraz reglamentacji. Za każdy więc taki rynek – w zasadzie kraj – firmy chcą otrzymać kolejne wynagrodzenie. Muszą bowiem pokrywać swoje koszty, reinwestować, rozwijać się i mieć godziwy zysk. To zrozumiałe. Jest jednak jedno ale… (no, może dwa). Po pierwsze, co innego nieograniczone prawo do upubliczniania sygnału, a więc emisji i reemisji. No chodzi na przykład o dalsze przekazywanie sygnału, fonii czy wizji, a szczególnie odpłatnie, czyli zarabiając na tym. Po drugie, stosowane ograniczenia dotyczą także indywidualnych odbiorców, którzy nie dokonują upublicznienia zakupionego sygnału, lecz wykorzystują go jedynie dla własnych prywatnych potrzeb, za co zresztą już raz zapłacili.
Miliony więc Europejczyków, a w tym również setki tysięcy Polaków, którzy wywieźli ze swojego kraju zestawy satelitarne, są poszkodowani, bo zapłacili ale nie mają prawa korzystać ze swoich kart dekodujących sygnał TV. Cóż, w takiej sytuacji myślę, że sprawa dojrzała to tego, aby zająć się nią w Parlamencie Europejskim. Przyjrzeć się jej winna również Komisja Europejska oraz polski Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów.