W sierpniu obchodziliśmy 70-tą rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego, potem przyszedł czas na rocznicę wybuchu II wojny światowej, a kilka dni temu składaliśmy wieńce pod pomnikami upamiętniającymi czwarty rozbiór Polski przez Niemcy i Rosję, czyli wkroczenie ZSRR na polskie ziemie 17 września 1939 roku.
Te wydarzenia, bolesne karty w najnowszej historii naszego kraju, są nierozerwalnie związane z naszymi potężnymi sąsiadami zza wschodniej i zachodniej granicy. I Niemcom, i Rosjanom można wypominać krzywdy wyrządzone Polakom przez ostatnie setki lat. Dzisiaj jednak nasz stosunek do Niemców i Rosjan jest diametralnie różny a relacje łączące Warszawę i Berlin w niczym nie przypominają relacji na linii Warszawa - Moskwa. Fakt, że nasze uroczystości rocznicowe toczyły się w cieniu krwawej próby rozbioru Ukrainy pomaga chyba zrozumieć, skąd ta różnica. Niestety, nie rozumieją tego mieszkańcy krajów zachodniej Europy.
Tak, z naszą przeszłością mamy zawsze problem, ale szczególnie w kontekście oceny jej przez ludzi z Zachodu. Cóż, oni nas nie rozumieją – mówimy. Drażni nas fakt, że często większą sympatią otaczają Rosjan niż nas. Dlaczego tak jest?... Nie łudźmy się, historia Polski nie jest dobrze znana poza granicami naszego kraju. Ktoś, kto kiedykolwiek miał szansę zajrzeć do francuskiego albo włoskiego podręcznika do historii wie, że losom Polski poświęca się niewiele miejsca, nawet, jeśli w rozdziałach dotyczących II wojny światowej trudno je pominąć. Dlatego ludzie na Zachodzie kojarzą tylko niektóre fakty, ale i tak nie układają się one im w logiczną całość.
Czasami pytają, dlaczego wy, Polacy, jesteście aż takimi rusofobami? We włoskich czy francuskich podręcznikach historii brakuje miejsca, żeby opowiedzieć w sposób szczegółowy skomplikowane relacje polsko-niemieckie i polsko-rosyjskie. Dlatego, szczególnie na Zachodzie, ludzie przecierają oczy ze zdumienia, kiedy słyszą, że Polacy nie świętują w żaden sposób zakończenia II wojny światowej, a w Warszawie 8 czy 9 maja nie ma parady zwycięstwa. Dopiero, kiedy zaczyna się im tłumaczyć, że, primo, we wrześniu 1939 r. Polska została napadnięta nie tylko przez III Rzeszą, ale też przez Związek Radziecki, który wspólnie dokonały rozbioru Polski; secundo, okupacja radziecka nie różniła się aż tak bardzo od okupacji niemieckiej pod względem okrucieństwa i celów, czego symbolem jest Katyń; tertio, wejście Armii Czerwonej na terytorium Polski oznaczało nie tylko wyzwolenie spod okupacji niemieckiej, ale też całkowite podporządkowanie naszego kraju Stalinowi, to zaczynają coś „łapać”. Kiedy wymieni się im bowiem choć te trzy fakty, łatwiej im zrozumieć, dlaczego nie ma w naszym kalendarzu rocznicy zakończenia II wojny światowej i dlaczego tak uroczyście obchodziliśmy jakiś czas temu 25-tą rocznicę pierwszych, częściowo demokratycznych wyborów w kraju bloku wschodniego.
Stare polskie przysłowie mówi: Śpi bezpiecznie ten, kto ma dobrych sąsiadów. Dzisiaj Niemcy nam nie zagrażają, ale niestety, ostatnie wydarzenia pokazują, że o Rosji nie można powiedzieć tego samego. Dlatego snu nie możemy mieć spokojnego. Nasze bezpieczeństwo, pierwszy raz bowiem od dziesiątek lat, zostało zagrożone. To ogromne wyzwanie i dla polskiego rządu i dla kierownictwa Unii Europejskiej, ale także dla NATO.
Tak, z naszą przeszłością mamy zawsze problem, ale szczególnie w kontekście oceny jej przez ludzi z Zachodu. Cóż, oni nas nie rozumieją – mówimy. Drażni nas fakt, że często większą sympatią otaczają Rosjan niż nas. Dlaczego tak jest?... Nie łudźmy się, historia Polski nie jest dobrze znana poza granicami naszego kraju. Ktoś, kto kiedykolwiek miał szansę zajrzeć do francuskiego albo włoskiego podręcznika do historii wie, że losom Polski poświęca się niewiele miejsca, nawet, jeśli w rozdziałach dotyczących II wojny światowej trudno je pominąć. Dlatego ludzie na Zachodzie kojarzą tylko niektóre fakty, ale i tak nie układają się one im w logiczną całość.
Czasami pytają, dlaczego wy, Polacy, jesteście aż takimi rusofobami? We włoskich czy francuskich podręcznikach historii brakuje miejsca, żeby opowiedzieć w sposób szczegółowy skomplikowane relacje polsko-niemieckie i polsko-rosyjskie. Dlatego, szczególnie na Zachodzie, ludzie przecierają oczy ze zdumienia, kiedy słyszą, że Polacy nie świętują w żaden sposób zakończenia II wojny światowej, a w Warszawie 8 czy 9 maja nie ma parady zwycięstwa. Dopiero, kiedy zaczyna się im tłumaczyć, że, primo, we wrześniu 1939 r. Polska została napadnięta nie tylko przez III Rzeszą, ale też przez Związek Radziecki, który wspólnie dokonały rozbioru Polski; secundo, okupacja radziecka nie różniła się aż tak bardzo od okupacji niemieckiej pod względem okrucieństwa i celów, czego symbolem jest Katyń; tertio, wejście Armii Czerwonej na terytorium Polski oznaczało nie tylko wyzwolenie spod okupacji niemieckiej, ale też całkowite podporządkowanie naszego kraju Stalinowi, to zaczynają coś „łapać”. Kiedy wymieni się im bowiem choć te trzy fakty, łatwiej im zrozumieć, dlaczego nie ma w naszym kalendarzu rocznicy zakończenia II wojny światowej i dlaczego tak uroczyście obchodziliśmy jakiś czas temu 25-tą rocznicę pierwszych, częściowo demokratycznych wyborów w kraju bloku wschodniego.
Stare polskie przysłowie mówi: Śpi bezpiecznie ten, kto ma dobrych sąsiadów. Dzisiaj Niemcy nam nie zagrażają, ale niestety, ostatnie wydarzenia pokazują, że o Rosji nie można powiedzieć tego samego. Dlatego snu nie możemy mieć spokojnego. Nasze bezpieczeństwo, pierwszy raz bowiem od dziesiątek lat, zostało zagrożone. To ogromne wyzwanie i dla polskiego rządu i dla kierownictwa Unii Europejskiej, ale także dla NATO.