Burda, łomot, opluwanie. Tak w kilku słowach można streścić to, co się działo w Warszawie w miniony wtorek. W pozostałych miastach i miasteczkach Polski większych problemów nie było. Odbywały się normalne uroczystości. Stolica zaś, po raz kolejny, musiała stawić czoła „Marszowi Niepodległości”, czyli niestety chuliganerii, która wyszła na ulice tylko po to, żeby bić się z policją, demolować przystanki, wyrywać bruk uliczny i rzucać miejskimi rowerami.
A co na to wszystko organizatorzy marszu, który w tym roku przeszedł ulicami Warszawy pod hasłem "Armia Patriotów"? Zamiast przeprosin, prosta odpowiedź: to nie my. My w niczym nie zawiniliśmy. My się odcinamy od tych, którzy atakowali policjantów i niszczyli miasto. Zresztą wszystkiemu i tak winna jest policja, bo to oni prowokowali, a potem nie potrafili sobie poradzić z kilkoma rozrabiakami. Zamiast zająć się tymi, którzy nam przeszkadzali w marszu, woleli aresztować Bogu ducha winnych uczestników pochodu. Dlatego teraz bardzo prosimy o drobne wpłaty na pomoc prawną dla niesłusznie aresztowanych przez nieudolnych funkcjonariuszy policji.
Pokolenia Polaków walczyły o wolność narodu, o wolność państwa, o wolność słowa, o wolność zgromadzeń… To fundamenty demokracji. A teraz co mamy? Czy to co działo się na ulicach Warszawy miało coś wspólnego z patriotyzmem, z patriotami? Czy to miało coś wspólnego z wykonywaniem swobód obywatelskich zagwarantowanych w polskiej Konstytucji. Marsz Niepodległości stworzył cieplarniane warunki dla bandytów, którzy z zasłoniętymi twarzami przeszli przez Warszawę niczym szarańcza, niszcząc wszystko, co napotkali na swojej drodze. W kupie siła: im więcej nas, tym większe zamieszanie i tym większa szansa, że uda nam się uniknąć kary. Efekt: kilkadziesiąt osób w szpitalach, dziesiątki tysięcy złotych strat. Wspaniały popis "armii patriotów", a raczej „armii niszczycieli”!
Czy tego chcemy, czy nie, Warszawa zawsze będzie przyciągała zadymiarzy. Oczywiście to w żadnym stopniu nie oznacza, że możemy rozłożyć bezradnie ręce i godzić się na to, żeby zdrowie, życie i mienie mieszkańców Warszawy i osób przyjezdnych było zagrożone. Trzeba z tego typu zachowaniem walczyć przy pomocy organów ścigania i sprawnego wymiaru sprawiedliwości. Ale to nie wystarczy. Potrzeba zmian w kulturze, w mentalności, w zachowaniach. Potrzeba nam wzajemnego do siebie szacunku. Szacunku przede wszystkim dla własnego państwa i współobywateli, tolerancji dla poglądów innych ludzi. Nie ze wszystkimi trzeba się zgadzać, ale wszystkich trzeba szanować, ze wszystkimi warto rozmawiać.
Czy prezydent Bronisław Komorowski z racji pełnionego urzędu zasługuje na szacunek? Wielu odpowie bez chwili wahania, że tak. Do tych osób trudno byłoby jednak zaliczyć Jarosława Kaczyńskiego, który bojkotuje na przykład prezydenta nawet wtedy, gdy tematem rozmów w Pałacu Prezydenckim ma być bezpieczeństwo Polski w kontekście wojny na Ukrainie. Czarna lista prezesa PiS jest jednak znacznie dłuższa. Na poważną debatę po swoim expose nie mogła też liczyć premier Ewa Kopacz, która jest przecież dwa, a może i trzy poziomy niżej niż Jarosław Kaczyński. A to on skarży się, że to wobec niego i wobec jego partii systematycznie uprawiany jest przemysł pogardy. Czy więc przypadkiem stare porzekadło – przykład idzie z góry – nie ma tu zastosowania?
Przez wiele lat walczyliśmy o wolną, demokratyczną Polskę, ale chyba jednak nadal nie potrafimy docenić tego, co udało nam się wspólne osiągnąć. Prowadźmy spory, dyskutujmy, polemizujmy, mierzmy się na argumenty, ale – powtórzę to jeszcze raz - szanujmy się nawzajem. I na ulicy, i na sali obrad. To nie jest trudne. Wystarczy zdjąć maskę i okazać odrobinę dobrej woli.
Pokolenia Polaków walczyły o wolność narodu, o wolność państwa, o wolność słowa, o wolność zgromadzeń… To fundamenty demokracji. A teraz co mamy? Czy to co działo się na ulicach Warszawy miało coś wspólnego z patriotyzmem, z patriotami? Czy to miało coś wspólnego z wykonywaniem swobód obywatelskich zagwarantowanych w polskiej Konstytucji. Marsz Niepodległości stworzył cieplarniane warunki dla bandytów, którzy z zasłoniętymi twarzami przeszli przez Warszawę niczym szarańcza, niszcząc wszystko, co napotkali na swojej drodze. W kupie siła: im więcej nas, tym większe zamieszanie i tym większa szansa, że uda nam się uniknąć kary. Efekt: kilkadziesiąt osób w szpitalach, dziesiątki tysięcy złotych strat. Wspaniały popis "armii patriotów", a raczej „armii niszczycieli”!
Czy tego chcemy, czy nie, Warszawa zawsze będzie przyciągała zadymiarzy. Oczywiście to w żadnym stopniu nie oznacza, że możemy rozłożyć bezradnie ręce i godzić się na to, żeby zdrowie, życie i mienie mieszkańców Warszawy i osób przyjezdnych było zagrożone. Trzeba z tego typu zachowaniem walczyć przy pomocy organów ścigania i sprawnego wymiaru sprawiedliwości. Ale to nie wystarczy. Potrzeba zmian w kulturze, w mentalności, w zachowaniach. Potrzeba nam wzajemnego do siebie szacunku. Szacunku przede wszystkim dla własnego państwa i współobywateli, tolerancji dla poglądów innych ludzi. Nie ze wszystkimi trzeba się zgadzać, ale wszystkich trzeba szanować, ze wszystkimi warto rozmawiać.
Czy prezydent Bronisław Komorowski z racji pełnionego urzędu zasługuje na szacunek? Wielu odpowie bez chwili wahania, że tak. Do tych osób trudno byłoby jednak zaliczyć Jarosława Kaczyńskiego, który bojkotuje na przykład prezydenta nawet wtedy, gdy tematem rozmów w Pałacu Prezydenckim ma być bezpieczeństwo Polski w kontekście wojny na Ukrainie. Czarna lista prezesa PiS jest jednak znacznie dłuższa. Na poważną debatę po swoim expose nie mogła też liczyć premier Ewa Kopacz, która jest przecież dwa, a może i trzy poziomy niżej niż Jarosław Kaczyński. A to on skarży się, że to wobec niego i wobec jego partii systematycznie uprawiany jest przemysł pogardy. Czy więc przypadkiem stare porzekadło – przykład idzie z góry – nie ma tu zastosowania?
Przez wiele lat walczyliśmy o wolną, demokratyczną Polskę, ale chyba jednak nadal nie potrafimy docenić tego, co udało nam się wspólne osiągnąć. Prowadźmy spory, dyskutujmy, polemizujmy, mierzmy się na argumenty, ale – powtórzę to jeszcze raz - szanujmy się nawzajem. I na ulicy, i na sali obrad. To nie jest trudne. Wystarczy zdjąć maskę i okazać odrobinę dobrej woli.