Chciałbym pocieszyć polityków, którzy narzekają na hejterstwo w sieci, że nie tylko oni spotykają z nie zawsze uzasadnionymi atakami. Zacznę od pytania - jakiego zjawiska dotyczą określenia: „fetysz globalistów, w kreowaniu wyścigu szczurów, który nie ma końca”, „euro-ględzenie euro-komunałów, takie „cywilizowane” wicie ... rozumicie”?
Są to przykładowe opinie internautów na temat problemu innowacyjności. Angażując się od wielu lat w rozwój debaty publicznej na ten temat, nie mogę zgodzić się z takimi opiniami, choć z drugiej strony – częściowo można zrozumieć to narzekanie. Od wielu lat mówi się w Polsce o innowacyjności, a spektakularnych efektów, przynajmniej z poziomu przeciętnego obserwatora, nie widać. Jeszcze nie tak dawno wydawało się, że recepta na innowacyjność jest prosta. Dajmy więcej pieniędzy – będziemy mieć nowoczesną gospodarkę i więcej wynalazków. Odblokujmy współpracę nauki i biznesu, a pomysły na nowoczesne produkty i technologie wylatywać będą jak z kapelusza. Dostosujmy edukację do rynku pracy a gospodarka ruszy z kopyta. Rozwiązania te (słuszne w założeniach) zderzają się jednak z bardziej złożoną rzeczywistością.
Na poziomie praktyki pojawiają się takie pytania, jak np. w jakie rozwiązania powinniśmy inwestować? Istnieją poglądy, że warto wspierać jak najwięcej projektów (nawet tych o małych szansach realizacji) , bo takie działanie generuje innowacyjny ruch w gospodarce, który rynek po pewnym czasie właściwie ukierunkuje. Czy stać nas jednak na takie „rozdawnictwo”? Inne pytanie: czy zgodnie z postulatem dostosowania kierunków edukacji do rynku powinniśmy kształcić np. wykwalifikowanych pracowników montowni sprzętu produkowanego na zagranicznych licencjach czy może kształcić fachowców o specjalnościach, które będą pożądane na rynku dopiero np. za 10 lat? Jak w praktyce spełnić postulat współpracy nauki z biznesem i przekonać przedsiębiorców, że warto inwestować w badania naukowe, które w biznesie znajdą zastosowanie najwcześniej za kilkanaście lat, skoro biznes często chciałby rozwiązań tu i teraz?
Jak twierdzą autorzy raportu, przygotowanego na VI Kongres Innowacyjnej Gospodarki, który zorganizowaliśmy 9 i 10 czerwca na Politechnice Warszawskiej, kluczowe dla rozwoju innowacyjności będą zmiany kulturowe – związane m.in. z kwestią naszych umiejętności współpracy z innymi (a nie tylko konkurencji), czy naszej roli jako aktywnych obywateli. Te wątpliwości potwierdzają, że trzeba rozmawiać o innowacyjności żeby wypracować najskuteczniejszy model jej rozwoju w Polsce. Jeśli chcemy się dalej rozwijać, musimy wreszcie zacząć wyróżniać się z rynkowego tłumu.
Na poziomie praktyki pojawiają się takie pytania, jak np. w jakie rozwiązania powinniśmy inwestować? Istnieją poglądy, że warto wspierać jak najwięcej projektów (nawet tych o małych szansach realizacji) , bo takie działanie generuje innowacyjny ruch w gospodarce, który rynek po pewnym czasie właściwie ukierunkuje. Czy stać nas jednak na takie „rozdawnictwo”? Inne pytanie: czy zgodnie z postulatem dostosowania kierunków edukacji do rynku powinniśmy kształcić np. wykwalifikowanych pracowników montowni sprzętu produkowanego na zagranicznych licencjach czy może kształcić fachowców o specjalnościach, które będą pożądane na rynku dopiero np. za 10 lat? Jak w praktyce spełnić postulat współpracy nauki z biznesem i przekonać przedsiębiorców, że warto inwestować w badania naukowe, które w biznesie znajdą zastosowanie najwcześniej za kilkanaście lat, skoro biznes często chciałby rozwiązań tu i teraz?
Jak twierdzą autorzy raportu, przygotowanego na VI Kongres Innowacyjnej Gospodarki, który zorganizowaliśmy 9 i 10 czerwca na Politechnice Warszawskiej, kluczowe dla rozwoju innowacyjności będą zmiany kulturowe – związane m.in. z kwestią naszych umiejętności współpracy z innymi (a nie tylko konkurencji), czy naszej roli jako aktywnych obywateli. Te wątpliwości potwierdzają, że trzeba rozmawiać o innowacyjności żeby wypracować najskuteczniejszy model jej rozwoju w Polsce. Jeśli chcemy się dalej rozwijać, musimy wreszcie zacząć wyróżniać się z rynkowego tłumu.