Decyzja koncernu Tata, który wybrał Słowację a nie Polskę na lokalizację fabryki Jaguar Land Rover okazała się całkowitym zaskoczeniem i zepsuła nam humory. Na całym świecie trwa zacięta walka o dobrych inwestorów i w decyzji nie byłoby nic dziwnego gdyby nie fakt, że wicepremier Piechociński od pewnego czasu mówił o inwestycji w taki sposób, jakby wszystkie decyzje zostały podjęte, a w Polsce lada moment miała rozpocząć się produkcja samochodów. Jak mówią, już witał się z gąską….
Ten, jak się okazało, nieuzasadniony optymizm stał się główną przyczyną wielu złośliwości pod adresem wicepremiera, który tłumaczył, że gdyby Polska spełniła wszystkie żądania inwestora dotyczące pomocy publicznej, inwestycja nie miałaby dla nas sensu ekonomicznego. Słowakom najwyraźniej się opłacało - byli gotowi zaoferować dużo więcej (według nieoficjalnych informacji na granicy poziomu wsparcia dopuszczalnego przez Brukselę) i fabryka prestiżowych aut trafi do naszych sąsiadów.
Warto wyciągnąć głębsze wnioski z tej historii a nie tylko udzielać wicepremierowi porad w stylu „nie mów hop, póki nie przeskoczysz”. Ominęła nas warta ponad miliard funtów inwestycja, dająca 8 tysięcy miejsc pracy w fabryce i u poddostawców. To poważna sprawa i zła wiadomość z punktu widzenia ekonomicznego i prestiżowego. Nie pierwszy raz południowi sąsiedzi, Czesi i Słowacy, zabierają nam sprzed nosa dużego, motoryzacyjnego inwestora. W końcu lat 90. i początku obecnej dekady XXI w. najważniejsze inwestycje trafiały do Czech lub na Słowację (Peugeot-Citroen-Toyota, VW, Kia czy Hyundai). Wtedy w raportach analityków można było przeczytać, że na korzyść naszych sąsiadów działała m.in. stabilność systemu wsparcia inwestorów. Wszelkie zmiany wprowadzane są tam w rozsądnych odstępach. A w Polsce? Jeszcze kilka lat temu inwestorzy narzekali nawet na rządowe granty, ponieważ przepisy stwarzały problem z łączeniem ich z innymi formami wsparcia. Do tego dochodził jeszcze skomplikowany system podatkowy, braki w infrastrukturze i ogólny, nie do końca sprzyjający, klimat biznesowy. Sytuacja zmieniła się na plus, ale mimo wszystko wiedza, czy o rezygnacji z inwestycji w Polsce zdecydowała wyłącznie lepsza oferta wsparcia publicznego, czy może inne, bardziej „miękkie” czynniki, jak klimat biznesowy, byłaby dla nas bardzo przydatna. Czasem o inwestycjach decyduje przypadek. Swego czasu krążyła anegdota o jednym z japońskich inwestorów, który wybrał w naszym kraju konkretną lokalizację ponieważ zobaczył na polu sarnę….
Jedno jest pewne – ta lekcja powinna być dla nas nauczką na przyszłość.
Warto wyciągnąć głębsze wnioski z tej historii a nie tylko udzielać wicepremierowi porad w stylu „nie mów hop, póki nie przeskoczysz”. Ominęła nas warta ponad miliard funtów inwestycja, dająca 8 tysięcy miejsc pracy w fabryce i u poddostawców. To poważna sprawa i zła wiadomość z punktu widzenia ekonomicznego i prestiżowego. Nie pierwszy raz południowi sąsiedzi, Czesi i Słowacy, zabierają nam sprzed nosa dużego, motoryzacyjnego inwestora. W końcu lat 90. i początku obecnej dekady XXI w. najważniejsze inwestycje trafiały do Czech lub na Słowację (Peugeot-Citroen-Toyota, VW, Kia czy Hyundai). Wtedy w raportach analityków można było przeczytać, że na korzyść naszych sąsiadów działała m.in. stabilność systemu wsparcia inwestorów. Wszelkie zmiany wprowadzane są tam w rozsądnych odstępach. A w Polsce? Jeszcze kilka lat temu inwestorzy narzekali nawet na rządowe granty, ponieważ przepisy stwarzały problem z łączeniem ich z innymi formami wsparcia. Do tego dochodził jeszcze skomplikowany system podatkowy, braki w infrastrukturze i ogólny, nie do końca sprzyjający, klimat biznesowy. Sytuacja zmieniła się na plus, ale mimo wszystko wiedza, czy o rezygnacji z inwestycji w Polsce zdecydowała wyłącznie lepsza oferta wsparcia publicznego, czy może inne, bardziej „miękkie” czynniki, jak klimat biznesowy, byłaby dla nas bardzo przydatna. Czasem o inwestycjach decyduje przypadek. Swego czasu krążyła anegdota o jednym z japońskich inwestorów, który wybrał w naszym kraju konkretną lokalizację ponieważ zobaczył na polu sarnę….
Jedno jest pewne – ta lekcja powinna być dla nas nauczką na przyszłość.